Wielka bitwa z ostatniego odcinka „Gry o tron” powinna skończyć się zupełnie inaczej. Strategia ludzi była do luftu
3. odcinek 8. sezonu „Gry o tron” pokazał nam coś, na co wszyscy czekaliśmy, a więc walkę z odwiecznym złem gnębiącym Westeros. Prawda jest jednak taka, że Jon, Dany i reszta bohaterów prezentująca świat żywych powinna przegrać z kretesem, bo ich strategia była, delikatnie mówiąc, do luftu.
Uwaga, w tekście pojawiają się spoilery.
Wielkie bitwy rozgrywające się w powieściach, serialach i filmach fantasy to zwykle ukoronowanie długotrwałych konfliktów, o których rzeczone dzieła opowiadają. „Władca pierścieni” czy „Wiedźmin” stosują różne strategie pokazywania konfliktów zbrojnych, ale łączy je jedno: starcia wielkich armii wieńczą geopolityczne wydarzenia fabularne, które śledziliśmy na przestrzeni wielu książek. Nie inaczej jest w przypadku „Gry o tron” i jej książkowego pierwowzoru. Tu również walki zbrojne są ostatecznymi rozwiązaniami zatargów między rodami, osobistościami, ambitnymi politykami.
Bitwa pokazana nam w odcinku zatytułowanym „Długa noc” miała być najważniejszym starciem nie tylko w „Grze o tron”, ale być może w dziejach całego Westeros.
Konflikt między ludźmi, a dziwną lodową rasą, która chce stłamsić życie na Ziemi, był osią fabuły całego serialu. Obok słusznych gromów, które spadły na twórców za jakość zaprezentowanego starcia, pojawiły się również głosy, że sama obrona Winterfell była przygotowana nielogicznie i niechlujnie. Obrońcy – oczywiście ci serialowi – zachowali się jak dzieci we mgle, co łatwo jest udowodnić, patrząc, jak to starcie przebiegało.
Możecie powiedzieć, że temat tego tekstu jest karkołomny, wszak nie dość, że starcie, które oglądaliśmy w serialu, nie jest bitwą historyczną, to jeszcze odbywa się w świecie fantasy, w którym nie obowiązują normy znane z naszej historii. To prawda. Nie zmienia to jednak faktu, że „Gra o tron” od pierwszego sezonu słynęła z nieźle przygotowanych bitew. Ze starć, które chociaż nie mogłyby wydarzyć się w prawdziwym świecie, to zachowywały pozory realizmu. A nawet więcej, opowiadały o tym, że przywiązanie do sztuki wojennej, zdolności strategiczne i taktyczne to atuty równie mordercze co trucizna, sprawny zabójca czy sojusz z rodziną Freyów.
Największe błędy w wielkiej bitwie z „Gry o tron”:
Rozpoznanie przeciwnika i terenu
Bitwa i to, z jakim luzem Daenerys podeszła do działań wojskowych, dziwią mnie chyba najbardziej. Przez sześć sezonów kobieta o ambicji władania aż 7 królestwami bardzo szybko zgadza się na sojusz z Jonem Snowem, w wyniku którego ma bronić Winterfell. Winterfell położone jest na północy. Północ jest zimna. Nie przeszkadza to królowej w wysłaniu swoich oddziałów, aby stacjonowały i walczyły w tej mroźnej krainie. Zastanawia mnie, jak Dothrakowie i Nieskalani, którzy całe swoje życie spędzili w krajach tak ciepłych, że przez większość czasu nie nosili koszul, radzili sobie w śnieżnej scenerii. Jak tam ich sprawność bojowa, gdy Jon Snow i jego towarzysze musieli nosić ciepłe i gustowne futerka, a niezbyt karni jeźdźcy mogli grzać się co najwyżej przy ogniskach i końskich grzbietach.
Ta lekkomyślność jest o tyle zaskakująca, że nie trzeba było robić przesadnego rozpoznania, żeby uświadomić sobie... jaka jest pora roku.
Niewykorzystanie potencjału bojowego smoków
Uważni widzowie mówią, że smoki pojawiły się za późno na polu bitwy. To prawda. Dziwi, że znaczna część taktyki nie opierała się na paleniu nieumarłych, odkąd tylko wychylili się zza węgła. Możemy jednak założyć, że celem tego działania był strach przed odsłonięciem się na włócznię Nocnego Króla (pamiętam i ciągle czuję smutek pomieszany z zażenowaniem), a także odsłonięciem Winterfell na lodowego smoka. Można powiedzieć, że Dany i Jon na smokach pełnili rolę obrony przeciwlotniczej. Jasne. Ma to ręce, nogi i łuskowate skrzydła.
Dziwi jednak, że cała taktyka z płonącymi zasiekami opierała się o pomysł, że Dany podpali je za pomocą smoka. Jest to o tyle osobliwe, że znowu wychodzi na jaw brak rozpoznania. Było dość łatwe do przewidzenia, że NOCNY Król (!) zaatakuje, gdy warunki pogodowe i pora dania nie będą sprzyjały komunikacji między poszczególnymi jednostkami obrony.
Niewykorzystane fortyfikacje
Wyjątkowo dziwi, że skoro dowódcy obrony wpadli na pomysł, aby przygotować płonące zasieki i w ogóle wiedzieli, że nieumarłych można zatrzymać (definitywnie zatrzymać) ogniem, nie rozciągnęli tej taktyki na całe pole bitwy, na przykład nie przygotowali płonących wilczych dołów.
Zaskakuje również fakt, że skoro obrona odbywała się w wielkiej twierdzy, o której mówiono, że jest w stanie bronić się przez wiele dni z bardzo niewielką załogą, nie zdecydowano się na powiększenie liczby obrońców za murami. Nie obstawiono murów Nieskalanymi, którzy przecież mogli wytrwale walczyć przez wiele godzin. Dlaczego wydano walkę na przedpolach? Przecież z murów można lać chociażby gorącą smołę, która – jak się zdaje – powinna zatrzymać umarłych.
Jazda wysłana na rzeź
Czy wysłanie Dothraków na rympał do przodu, wiedząc, że będzie się walczyć z tak nieustępliwym przeciwnikiem jak nieumarły, było dobry pomysłem? Może jazda, która zna się na łupieniu, strzelaniu z łuku, wojnie podjazdowej, nie powinna krążyć w pobliżu wroga? Strzelać w niego, odciągać od zamku?
Katapulty
Zwróciliście uwagę, że tak podatne na ataki i długo zasięgowe maszyny jak katapulty stoją PRZED piechotą? Jak one mają skutecznie strzelać, skoro nic nie oddziela ich od wroga? Jak atakować ma piechota, skoro przed nimi stoją katapulty? Ile razy one wystrzeliły?
Oczywiście warto pamiętać, że z takim wrogiem jak nieumarli, zwłaszcza pod wodzą kontrolującego pogodę Nocnego Króla, nie zawsze mogą działać konwencjonalne metody. Niestety, okazuje się, iż nawet te niekonwencjonalne jak smoczy ogień nie zostały odpowiednio wykorzystane. Warto jednak pamiętać, że ostatni odcinek „Gry o tron" miał widowiskowe momenty, gdyby jeszcze udało się pokazać je lepiej, może błędu logiczne i głupotki fabularne tak bardzo nie rzucałyby się w oczy.