Młodzi Amerykanie, powróciwszy z frontów I wojny światowej nie zastali rzeczywistości takiej, jakiej oczekiwali. USA przyłączyły się do konfliktu po stronie państw ententy dopiero w 1917, więc żołnierze długo w okopach nie zabawili. Jednak niespełna dwa lata w Europie znacząco wpłynęły na psychikę pokolenia, które same się określiło mianem "straconego". J. Scott Fitzgerald był jednym z jego czołowych reprezentantów, a jego "Wielki Gatsby" wpisał się na stałe w kanon amerykańskiej literatury. Tylko, że to pokolenie już minęło, a sztandar coraz bardziej parcieje.
Ostatnio widać próby umacniania tego pomnika, który przechodzi próbę czasu. Propaganda wielbionego w pewnych kręgach Murakamiego zadziałała nie tylko na japońskojęzycznych czytelników. "Wielki Gatsby" nadal się sprzedaje na tyle dobrze, by hollywoodcy biznesmeni postanowili przekuć historię o zamożnych ludziach... w pieniążek. Na ekranach kin wkrótce zagości ekranizacja powieści z Leo DiCaprio w roli tytułowej i Tobey "Spiderman" Maguire, jako Nickiem Carraway - głównym bohaterem. Oglądając trailery miałem wrażenie, że reżyser obejrzał o jeden raz za dużo Metropolis, a na dokładkę zakąsił Kapitanem Ameryką. Czy taka forma retro-future ma przekonać o uniwersalności wymowy "Wielkiego Gatsby'ego"? Być możę się uda, bo w mojej opinii literacki pierwowzór przykrył się już lekkim nalotem, który przyniósł wiatr zmian.
Powieść Fitzgeralda to analiza amerykańskiej "wyższej klasy" w latach 20. - złotym wieku Ameryki. Belle epoque, która tak naprawdę nigdy nie sforsowała Atlantyku, po wielkiej wojnie rozkwitła kwiatem gospodarczej potęgi. Łatwy zarobek, niekoniecznie w uczciwy sposób, prowokował rozwiązłość obyczajów i ustalał bezlitosną hierarchię, gdzie interes osobisty jest zawsze na pierwszym miejscu. Czy łatwo jest wytłumić moralność po to, by szukać szczęścia na drodze wyłożonej pieniędzmi?
Interpretacja nawet i dzisiaj doprowadza do konkretnego wniosku, lecz duch epoki - świetnie nakreślony przez autora - nijak odnosi się do współczesności. Czytelnikowi, który chwyci za książkę po raz pierwszy, może być trudno odnaleźć się w tej fazie agresywnego kapitalizmu i wąskich społeczności, orbitujących wokół lokalnych gwiazd.
Wydawnictwo Znak wznowiło "Wielkiego Gatsby'ego" w tłumaczeniu Jacka Dehnela. Jestem fanem jego twórczości, dlatego przełożony przez niego e-book trafił na mój czytnik. Nową wersję skonfrontowałem z przekładem Ariadny Demkowskiej-Bohdziewicz, który zawczasu miałem okazję poznawać. Dehnel po raz kolejny potwierdza, że jest mistrzem słowa. Wypowiedzi Carraway'a zawierają w sobie przemycony, inteligencki sznyt - jak na absolwenta Yale przystało. Ta wrodzona swoboda, bez kompromisów, bardzo mi przypasowała. Na samym początku znalazłem pewien zgrzyt, który mi nie podpasował, ale przez resztę powieści czytelnik płynie na swobodnej fali języka. Co poeta, to poeta - Miłosz też rewelacyjnie przekładał wiersze.
"Wielki Gatsby" to jedna z tych wspaniałych książek, które trochę niepotrzebnie, a może trochę niesłusznie, wynoszone są na wyżyny literatury. Niewątpliwe w chwili premierowej publikacji była swojego rodzaju manifestem, który docierał do bezpośrednio zainteresowanych. Dzisiaj książkę pokryła szlachetna patyna, lecz zdecydowanie nie może już służyć jako drogowskaz.