Jak oni to nakręcili #5: Wodny świat to przepis na to, jak skromny film drogi przekształcić w klapę dekady
Miało być pięknie. Epicka postapokaliptyczna opowieść z rozchwytywanym aktorem w roli głównej. Czytając o historii powstawania Wodnego świata można jednak odnieść wrażenie, że film kręciły osoby nie mające pojęcia, czego właściwie się podjęły.
Mam szczególną słabość do popkulturowych dzieł utrzymanych w postapokaliptycznych klimatach. Ze świecą w ręku szukać filmów i seriali o zagładzie świata, które Gajewski uznał za stratę czasu. Prawdopodobnie też i dlatego Wodny świat darzę niemałą sympatią i z przyjemnością do niego raz na kilka lat wracam. Należę jednak do bardzo nielicznego grona.
Zrealizowany z ogromnym rozmachem klon drugiej części Mad Maxa spotkał się z bardzo obojętnym przyjęciem ze strony entuzjastów kina. Kosztująca 175 mln dol. superprodukcja ledwo co się zwróciła, a i tak wiele zależy od interpretacji niekompletnych danych finansowych. Wodny świat wysłał też Kevina Costnera na margines aktorskiego światka Hollywood. Jak doszło do tak spektakularnej porażki?
Wodny świat miał być tanim filmem…
Pierwotny scenariusz do filmu napisał Peter Rader, przy pomocy Davida Twohy’ego, Od samego początku był tworzony z myślą o królu filmów klasy B, jakim wówczas był Roger Corman. Proponowany budżet? 3 mln dol. I trudno się dziwić, bowiem film miał mieć pierwotnie bardzo proste założenia.
Odległa przyszłość, świat został prawie całkowicie zalany przez oceany na skutek stopnienia czapy lodowej. Niedobitki ludzkości prowadzą marną egzystencję na malutkich sztucznych wyspach, walcząc o pożywienie i broniąc się przed piratami i łowcami niewolników. Głównym bohaterem miał być Mad Max Samotny Żeglarz, któremu na skutek mutacji wyrosły skrzela. Pewnego dnia napotyka kobietę, która ponoć zna drogę do Suchej Ziemi. Na tę wiedzę polują jednak również piraci.
O dziwo, ten pierwotny scenariusz w zasadzie dość precyzyjnie opisuje fabułę końcowej wersji filmu. Jakim cudem budżet urósł o 172 mln dol. względem planowanego? Wpłynęło na to wiele czynników, ale prawdopodobnie pierwszym – z biznesowego punktu widzenia – błędem było zaproponowanie głównej roli Kevinowi Costnerowi. Aktor wciąż był na fali po fenomenalnych Tańczącym z wilkami oraz Robin Hoodzie. I uznał, że wie już prawie wszystko o robieniu filmów.
Costner szybko zaprowadził własne porządki.
Aktor nie tylko otrzymał główną rolę, ale i został jednym z producentów filmu. Od razu zdecydował, że Wodny świat ma być reżyserowany przez pierwszoligowego reżysera. Proponowano mu wyrażającego wolę współpracy genialnego Roberta Zemeckisa, Costner wybrał jednak swojego przyjaciela, Kevina Reynoldsa, z którym nakręcił swoje najgłośniejsze filmy.
Universal, który zajął się finansowaniem filmu, ostrzegł tylko ekipę filmową, że plany zdjęciowe budowane na otwartym morzu są bardzo kłopotliwe. Przypomniał, że niskobudżetowe Szczęki Stevena Spielberga przez problemy techniczne miały ponad 100-dniowe opóźnienia w produkcji względem harmonogramu, właśnie z uwagi na problemy techniczne. Pamiętajmy, że zdjęcia do filmu ruszyły w 1994 r., a więc w czasach, w których realistycznie wyglądające komputerowe efekty specjale były nadal kosztowną nowością dostępną tylko dla najbardziej doświadczonych filmowców.
Rzucone mimochodem ostrzeżenie okazało się klątwą.
Universal ostatecznie wydał na produkcję 66 mln dol., po czym tuż przed rozpoczęciem zdjęć dorzucił dodatkowe 34 mln dol. Niestety, wszystkim w efekcie się wydawało, że stoją na górze złota. Przecież pierwotnie film miał kosztować mniej niż 10 mln. Pokój hotelowy Costnera kosztował 1800 dol. za noc, natomiast, żeby uciszyć związki zawodowe buntujące się z powodu – uwaga – nieregularnych przerw na lunch, wydano 2,7 mln dol. To była jednak dopiero zapowiedź właściwych problemów.
Podczas realizacji wykorzystano dziesiątki drogich i przerobionych na potrzeby filmu skuterów wodnych Kawasaki. Pojazd głównego bohatera grały dwa bardzo kosztowne i zbudowane na specjalne zamówienie trimarany, potrafiące rozwijać prędkość 55 km/godz. Wydatków zdecydowanie nie szczędzono, mimo iż znaczną część budżetu pochłaniało budowanie sztucznych wysp na oceanie.
Ta wszechobecna na planie woda okazała się większym problemem, niż z początku przypuszczano. Pracująca u wybrzeży Hawajów ekipa filmowa nie miała technicznego doświadczenia w pracy w takich warunkach. Rozstawianie sprzętu trwało godzinami, aktorzy i ekipa techniczna nabawili się choroby morskiej, co znacząco opóźniało prace.
Prognozy pogody? A kto by się nimi przejmował!
Choć księgowi wytwórni Universal prawdopodobnie nieco zbledli, gdy dotarła do nich informacja, że warta wiele milionów dolarów scenografia do największego ze zbudowanych na wodzie planów – sztuczny atol unoszący się na morzu – została zdewastowana przez huragan. To prawdopodobnie wtedy ktoś w wytwórni zaczął pilnować kolejnych wydatków i blokować niektóre z niedorzecznych żądań – jak na przykład dofinansowanie do cyfrowych efektów specjalnych, których jedynym celem miało być… redukowanie łysiny wiodącego aktora. Choć po dziś dzień sam Costner twierdzi, że to wyssana z palca historia.
Co gorsza, przez serię niefortunnych zdarzeń kilkoro osób – w tym sam Costner, który był o włos od utonięcia – niemal straciło życie podczas zdjęć. Jeden z kaskaderów zaginął na morzu, zmuszając ekipę do podjęcia akcji ratunkowej. Ta na szczęście zakończyła się powodzeniem. Inny na skutek częstego nurkowania doznał zatoru tętnicy, dotarł ponoć do szpitala w ostatniej chwili. Ekipę filmową dziesiątkowały też parzące boleśnie skórę meduzy.
Ocean nie miał żadnej litości, dewastując kosztowne rekwizyty i materiały, powodując ciągłe opóźnienia i konieczność wydawania kolejnych pieniędzy z budżetu. A ten nieubłaganie puchł na skutek kolejnych katastrof, ostatecznie kwota wzrosła do 175 mln dol.
- Kevin Costner powinien sam reżyserować swoje filmy. Pracowałby wtedy ze swoim ulubionym aktorem i reżyserem – Kevin Reynolds.
Poważne problemy techniczne i organizacyjne wystawiły przyjaźń Costnera i Reynoldsa na próbę. Trudno ocenić efekt końcowy pracy reżysera – wiemy jednak, że końcowa wersja filmu różni się od jego pierwotnej wizji. Reynolds chciał wykorzystać astronomiczny budżet, by stworzyć film dopracowany, głęboki i mroczny.
To nie za bardzo spodobało się Costnerowi, który widział Wodny świat jako film o nieskazitelnym herosie. Panowie tak się poróżnili podczas prac na stole montażowym, że Reynolds ostatecznie… zrezygnował, zostawiając Costnera samego z zadaniem zmontowania filmu. Aktor odrzucił też napisaną przez Marka Ishama ścieżkę muzyczną filmu, zlecając zrobienie jej od nowa przez nowego kompozytora – zadanie to powierzył Jamesowi Howardowi.
Negatywna reklama to też reklama.
Informacje o problemach na planie filmu i podczas jego post-produkcji nie były przesadną tajemnicą, którą po latach odkryto. Media bardzo pilnie obserwowały produkcję najdroższego filmu w historii z będącą wtedy supergwiazdą Costnerem w roli głównej. Informacje o marnotrawstwie budżetu i śmiertelnie groźnych wypadkach na planie nieraz były emitowane w wieczornych wiadomościach telewizyjnych. Wodny świat nazywany był przez dziennikarzy per Kevin’s Gate, a o filmie było głośno z zupełnie innych powodów, niż wymarzyło sobie studio Universal.
Wodny świat pojawił się w kinach w najgorętszym, wakacyjnym okresie. Premierze towarzyszyły licencjonowane zabawki, komiksy i gry wideo. Recenzje, o dziwo, były dość przychylne. Krytycy mieli podobne zdanie do mojego, a można je uśrednić do całkiem fajny wakacyjny film akcji. W rzeczy samej. Problem w tym, że Wodny świat, by się zwrócić, powinien być czymś znacznie lepszym od fajnego.
Film odnotował 264 mln dol. przychodu, z czego 88 mln dol. na rynku amerykańskim i 21 mln dol. w pierwszy weekend. To niezły wynik, ale biorąc pod uwagę jego budżet, a także pieniądze wydane na marketing i zabawki, ledwo co udało się odzyskać wydane na niego pieniądze. I to też ponoć za sprawą przychodów z płyt DVD i kaset VHS, których dokładna kwota nie jest znana.
A ja Wodny świat wam z przyjemnością polecę. Powinniście się na nim świetnie bawić.
Nie tylko dlatego, że to kawał filmowej historii i pełne rozmachu widowisko. W żadnym razie nie jest to wybitne dzieło, które powinno na stałe zapisać się w annałach historii popkultury. Ale jak zapomnimy o skandalach i niezrealizowanych wielkich obietnicach, otrzymamy ciekawe uniwersum wypełnione charakterystycznymi postaciami i całkiem przyjemną historię z przesłaniem, które pozostaje niezmiennie aktualne.
Zwłaszcza, że Wodny świat po latach wiele zyskał na świeżości. W czasach, w których dominują wypełnione komputerowymi animacjami filmy o superbohaterach, ostatnia istotna w karierze Costnera superprodukcja zaskakująco dobrze broni się wizualną autentycznością. Nie dokonano przy jego produkcji żadnego przełomu technicznego i zapewne mógłby być znacznie lepszy, gdyby jego produkcją kierowali rozsądni ludzie. To nadal kawał rasowego, letniego blockbustera. I choć bez wątpienia to również i klon drugiego Mad Maxa, to i tak jest znacznie bardziej oryginalny i – moim zdaniem – wciągający od produkowanych masowo i trudnych do odróżnienia od siebie tasiemców Marvela.