Droga TVP, po co robisz dokumenty o historii, jeśli nie interesuje cię historia? Oceniamy „Wojnę światów”
„Wojna światów” to nowy projekt TVP oparty na archiwalnych materiałach z początku XX wieku, które zostały poddane rekonstrukcji cyfrowej i przerobione na film dokumentalny. Produkcję w superlatywach opisywali minister kultury i prezes Telewizji Polskiej, ale wydaje się, że głównie z powodów ideologicznych. Bo „Wojna światów” ma bardzo poważne wady.
OCENA
Ostatnia dekada przyniosła olbrzymi wzrost znaczenia produkcji dokumentalnych, które dzięki wzmożonemu zainteresowaniu widzów z każdym kolejnym rokiem stają się coraz bardziej kluczowym elementem biblioteki serwisów streamingowych. Co więcej, takie tytuły jak „Król tygrysów”, „Leaving Neverland” czy „Tylko nie mów nikomu” zyskały sobie nie tylko olbrzymią widownię, ale też na stałe zapisały się do historii polskiego czy wręcz światowego kina.
Swoich sił w produkowaniu dokumentów w ostatnich latach często próbowała też Telewizja Polska. Niektóre projekty były bardziej udane („Niepodległość”), inne zdecydowanie mniej („Nic się nie stało”), ale żadnego nie dało się zignorować. Nie polecam tego też w stosunku do filmu „Wojna światów”, bo to niezwykle ciekawy przypadek, który absolutnie nadaje się do głębszej analizy i dyskusji na temat roli dokumentów o historii.
„Wojna światów” opowiada o wojnie polsko-bolszewickiej i robi to za pomocą fantastycznie zrekonstruowanych nagrań z epoki.
Dzieło reżyserów Mirosława Borka i Krzysztofa Talczewskiego w zdecydowanej większości składa się z pokolorowanych i zrekonstruowanych cyfrowo fragmentów wideo powstałych w okresie I wojny światowej oraz międzywojniu. Materiały zebrano z archiwów mieszczących się na całym świecie, a ich odtworzenie bez najmniejszych wątpliwości zrobi wrażenie na każdym widzu. Oprócz tego twórcy wykorzystują również grafikę komputerową, oryginalne nagrania audio z uczestnikami wydarzeń wojny polsko-bolszewickiej, cytaty odczytywane przez aktorów, a w pojedynczych scenach również wycinki z istniejących filmów fabularnych.
Wszystko po to, żeby stworzyć jak najlepszą iluzję uczestnictwa w toczących się na ekranie wydarzeniach. Bork i Talczewski wyraźnie pragną przywrócić trochę życia minionej epoce i pokazać, że brali w nich udział ludzie z krwi i kości. Rzecz w tym, że największy atut ich produkcji bardzo szybko staje się też największą kulą u nogi.
Prowadzona narracja i pokazywane na ekranie obrazki w teorii są ze sobą połączone, ale w praktyce raczej płyną obok siebie.
To świetne, że istniejące nagrania sprzed około 100 lat udało się doprowadzić do tak fantastycznego stanu. Zrobienie z nich filmu dokumentalnego jest jednak zdecydowanie trudniejszym zadaniem. Istniejącym obrazom nadaje się bowiem zupełnie nowego znaczenia, co bardzo szybko budzi dysonans poznawczy między tym, co odbiorca słyszy i widzi. Rodzi to poważne zagrożenie, że w pewnym momencie przestanie zwracać uwagę na jedno lub drugie. W mojej opinii cierpią na tym przede wszystkim właśnie archiwalne materiały połączone ze sobą bez ładu i składu w swoistego potwora Frankesteina.
A ponieważ z racji ograniczonych możliwości kręcenia ujęć na początku XX wieku w większości mamy do czynienia z identycznymi nagraniami, to zdezorientowanie szybko ustępuje miejsca nudzie. Talczewski i Bork niby przerywają czasem kolejne nagrania wydobyte z archiwum pojedynczą grafiką, mapką pokazującą ruchy wojsk czy serią zdjęć, ale robią to za rzadko i w sposób zbyt statyczny.
Wszystko to dałoby się jeszcze przetrzymać, gdyby opowiadana narracja była ciekawsza. Niestety, „Wojna światów” to historia podana w wersji lite.
Powstanie ruchu robotniczego, rewolucja październikowa, długofalowe skutki rozpadu wielkich imperiów, odradzanie się polskiej państwowości i ideologiczne konflikty zostają tu sprowadzane do najbardziej banalnego, kompaktowego i jedynie słusznego wzorca. Okres międzywojnia to dla wielu historyków i fascynatów naszej przeszłości czas niezwykle fascynujący i niejednoznaczny. Budzący spory, dyskusje, do pewnego stopnia stanowiący genezę naszych obecnych kłótni politycznych.
Z „Wojny światów” widz nie dowie się jednak na ten temat właściwie niczego. Cała opowieść jest tutaj od początku do końca jasna i klarowna. Kierując się słowami ministra kultury, Piotra Glińskiego, twórcy dokumentu prezentują nam zderzenie cywilizacji z antycywilizacją. Taka wersja wydarzeń im w zupełności wystarcza. Wbrew temu co mówi premier Mateusz Morawiecki chyba nikomu z nas nie zależy na relatywizowaniu historii. Ofiary zawsze będą ofiarami, a kaci katami. Absolutnie należy o tym pamiętać. Ale to nie oznacza, że nasza historia jest jednoznaczna.
Czy naprawdę powinno nam to wystarczać, gdy „Wojna światów” wpada w najbardziej stereotypowy obraz rzeczywistości na zasadzie „Zachód to zdrajcy, Niemcy i Rosja chcą nas zniszczyć, a my walczymy z nimi jako ostatni sprawiedliwy”? Taki obraz polskiej przeszłości jest nie tylko obraźliwy dla osób żyjących w tamtych latach, ale też pokazuje całkowity brak zainteresowania historią i jej złożonością.
Trudno o lepsze przykłady na potwierdzenie takiej tezy niż dwa fragmenty „Wojny światów”, które przytoczę poniżej.
W pierwszym z nich gen. Józef Smoleński w rytm wesołej melodyjki opowiada o radości żołnierzy przed rozpoczęciem decydującej bitwy z bolszewikami. Wspomina pewnego podporucznika, który zaintonował piosenkę Jak to na wojence ładnie. Pół godziny później sowiecka kula trafiła mężczyznę w czoło, zabijając go na miejscu. Radosna melodia z offu na chwilę zamiera... po czym po kilku sekundach rozbrzmiewa na nowo, gdy narrator opowiada o działaniach grupy uderzeniowej.
W drugim zaś twórcy prezentują najpierw bolszewickie plakaty propagandowe, o których kłamliwości na przestrzeni całego dokumentu mówi się wielokrotnie. Muzyka jest groźna i ponura. Kilkadziesiąt sekund później na ekranie pojawiają się polskie plakaty propagandowe. Okazuje się jednak, że w tym wypadku nie mamy do czynienia z materiałem propagandowym, a szlachetnym wezwaniem do walki o ojczyznę.
Niestety, cały dokument jest przesycony podobnymi fragmentami prezentującymi brak jakiejkolwiek choćby delikatnej refleksji. I dlatego nie mogę się powstrzymać od pytania postawionego w tytule. Po co właściwie robić dokument historyczny, który nie tylko nie mówi nam niczego nowego o tamtych wydarzeniach, ale wręcz spłyca je do nieakceptowalnego poziomu? I czemu widzowie właściwie mieliby go oglądać? Tylko dla pięknych odtworzonych obrazków z epoki? „Wojna światów” zdaje się sugerować, że to wystarczający powód.
Film „Wojna światów” obejrzycie na platformie TVP VOD.
Nie przegap nowych tekstów. Obserwuj serwis Rozrywka.Blog w Google News.