Wreszcie mogłem obejrzeć Wołyń - ten koszmarnie nudny i arcyważny film zadebiutował w VOD TVP
Nie lubię Wojciecha Smarzowskiego. Oczywiście nie mam zamiaru go obgadywać albo kluczami rysować mu samochodu, nie lubię go jako artysty. Udane "Wesele" było świeże, ożywcze. Ale potem reżyser powielał swój bardzo ciepło przyjęty schemat, a mnie fakt ten irytował.
OCENA
Ja rozumiem, że artyści kina powielają samych siebie, mają taki swój charakterystyczny sznyt - takim jednym z bardziej wyrazistych przykładów jest chociażby Quentin Tarantino. Obu reżyserów łączy zresztą uwielbienie do obracania w gronie się tych samych aktorów i bezpardonowe ukazywanie przemocy. I niewątpliwie Smarzowski w tej swojej wizji alkoholicznego, złego, zepsutego i turpistycznego świata przynajmniej jest jakiś. Bycie jakimś to dla polskiego reżysera już naprawdę spore osiągnięcie.
Więc ja Pana Smarzowskiego osobiście cenię i byłaby to naprawdę wspaniała przyjaźń, gdyby nie fakt, że niezbyt lubię jego filmy (oprócz Wesela), które w mojej ocenie nie charakteryzowały się nigdy przesadnie porywającym scenariuszem, ich estetyka była wtórna, a na dodatek prawie zawsze wiały nudą. Ale. Kiedy usłyszałem, że Smarzowski kręci film o Wołyniu, stwierdziłem też, że lepszego reżysera tematyka filmu wymarzyć sobie nie mogła.
W końcu Wołyń, jeśli ufać przekazom historycznym, był niczym przerysowana i paskudna rzeczywistość Smarzowskiego, która tym razem - bez żadnych dodatkowych zabiegów artystycznych - zdarzyła się naprawdę. Jak już wspominałem przy okazji bardzo rozczarowującej Ostatniej rodziny (5/10), przespałem jesienny sezon na kino. Na szczęście Wołyń trafił wczoraj do VOD Telewizji Polskiej i kosztuje tam symboliczne 5 złotych.
Uwaga, to co zaraz napiszę, nie przypadnie wam do gustu.
Przypominam nieśmiało, że nie jestem recenzentem, krytykiem, ani nawet filmoznawcą. Wręcz przeciwnie, uważam się za kinowego dyletanta. Lata temu przyjąłem sobie, że ocena końcowa filmu to dla mnie wypadkowa emocji, które we mnie wzbudził, a nie chłodna analiza poszczególnych elementów konstrukcji czy faktów historycznych.
Moim ulubionym filmem XXI wieku jest Pokłosie. Uważam, że Polacy nie zrobili w ostatnich latach niczego lepszego. Fantastyczne zdjęcia, aktorstwo, muzyka, historia rodem z dobrego thrillera - to wszystko tam było. Ale najważniejsze, że przez cały seans miałem na plecach ciarki powodowane jakąś nierozwiązaną tajemnicą.
Tylko jedno mi się tak do końca nie podobało. Że najpierw Pokłosie, zaraz potem nałożyła się na nie Ida... Historia nigdy nie jest czarno-biała, jednak miałem pewne wątpliwości co do tego, czy ta moda na narodowe "samobiczowanie" się w kinie nie sprawia, że jednocześnie pomijamy tak ważne tematy jak np. ukraińska rzeź dokonana na Polakach na Wołyniu. A mimo wszystko wierzę, że Polacy byli narodem, który bardzo często postępował w swoich dziejach przyzwoicie i warto zachować odpowiednie proporcje.
Wołyń to bardzo ważny film, który każdy powinien zobaczyć.
Oglądanie Wołynia nie dostarczyło mi zbyt dużej przyjemności. Był to kolejny film Smarzowskiego, który nudził mnie i się dłużył. Wymęczyłem się strasznie. Gdybym był na przykład mieszkańcem Nowej Zelandii i puściliby mi ten film w telewizji - pewnie zmieniłbym kanał po pierwszych trzydziestu minutach. Wprawdzie są tu całkiem ładne zdjęcia... Jak na polską produkcję to nawet bardzo ładne. I aktorstwo stoi na niezłym poziomie. Ale jakoś nie umiałbym się zagłębić w wątek fabularny opowiadany z perspektywy dziewczyny, która nie wzbudza we mnie żadnych emocji.
Gra tam natomiast w tle historia i wielkie narodowe waśnie. Mamy Polaków, Ukraińców, Rosjan, Niemców i Żydów, każdy z każdym niemalże jakieś ma animozje. Oczywiście jedni radzą sobie z nimi nieco lepiej, a inni zdecydowanie bardziej drastycznie.
Wołyń to w mojej ocenie film kiepski - choć nie jest to najodpowiedniejsze słowo - "rozrywkowo", ale ważny historycznie. Gdy za naszymi granicami Ukraińcy po raz kolejny tylko w ostatnich latach starają się stworzyć własne, prawdziwie niepodległe państwo, kluczowa jest rozmowa i refleksja na temat relacji pomiędzy naszymi narodami oraz tego, jak ukształtujemy je sobie w przyszłości.
Smarzowski w jednej z ostatnich scen stara się studzić podgrzewane przez całą produkcję emocje, ukazując wszystkie strony medalu, ale wydźwięk filmu jest jednoznaczny i zgodny z historyczną rzeczywistością - na Wołyniu wydarzyły się straszne rzeczy i odpowiadają za nie Ukraińcy. To wyjątkowo gorzka pigułka, bo o ile łatwo wyobrażać sobie w roli bestii Niemca, ba - jeszcze egzotyczniej - mistycznego Nazistę, tak Polakom taki los zgotowali krewniacy, bracia Słowianie.
Ponieważ jednak autor znany jest z krytykowania własnych rodaków, ukazywania ich jako zdeprawowanych pijaków z potłuczonym kompasem moralnym, trudno jest mu tutaj zarzucić przesadne ideologizowanie. Wołyń to bardzo ważny film, trzeba go zobaczyć ze względów historycznych, natomiast mam nadzieję, że widziałem go po raz ostatni w życiu, ponieważ ten seans potraktowałbym bardziej w charakterze obowiązku, niż przyjemności.