Twórcy filmu „Wszystkie jasne miejsca” nie udźwignęli trudnego i złożonego tematu zaburzeń psychicznych
Kilka dni temu na Netfliksie zadebiutował film „Wszystkie jasne miejsca”. Opowieści nie brakuje dobrej obsady. Twórcy jednak nie pochylili się wystarczająco nad tematem problemów psychicznych nastolatków.

– Wiesz, że nazywają cię świrem? – Tak, czasami mówię i robię coś bez zastanowienia. A ludzie tego nie lubią. Lubią za to szufladkować. Chcą urobić cię na własną modłę. – choć bohaterowie filmu „Wszystkie jasne miejsca” (na podstawie książki Jennifer Niven) wpadają na siebie w krytycznym momencie życia, ich misja wspólnego stawiania czoła problemom nie kończy się happy endem.
Zaczyna się od mostu – Violet Markey (Elle Fanning) stoi na krawędzi w miejscu, w którym wiele miesięcy wcześniej zginęła jej siostra. Na dziewczynę trafia Theodore Finch (Justice Smith), który pomaga jej zejść na bezpieczny grunt. Bezpośredniość i śmiałość Theodore'a na początku odstraszają Violet. Po jakimś czasie dziewczyna ulega jego urokowi i pojmuje, że nie tylko ona potrzebuje w tej relacji wsparcia. Zaburzenia, na które cierpi Theodore nie zostają nazwane, dopiero pod koniec filmu bohater w sposób bardzo obrazowy i intuicyjny opisuje je Violet.
Twórcy filmu nie starają się nawet przedstawić całego spektrum problemów, z którymi spotykają się młodzi ludzie z zaburzeniami psychicznymi. Robią to zbyt wyrywkowo, by można było stwierdzić, że uczciwie i rzetelnie podeszli do tematu.
„Wszystkie jasne miejsca” to młodzieżowa historia miłosna z tematem problemów psychicznych w tle, nie na odwrót.
Jak każda opowieść z tego gatunku, tak i „Wszystkie jasne miejsca” składa się z układanych naprzemiennie wzlotów i upadków w relacji głównych bohaterów. Wieńczy ją tragiczny finał i pokrzepiający epilog, bliżej jej choćby do melodramatu „Szkoła uczuć” z 2002 roku, niż do produkcji, które wprost i dobitnie mówią o zaburzeniach psychicznych młodych ludzi, jak np. zeszłoroczny serial „Euforia”.
Twórcy filmu podchodzą do tematu problemów psychicznych ze zbyt dużą ostrożnością i delikatnością. Oprócz kilku scen w szkole czy rozmów z rodzicami, nie pokazują, jak zaburzenia wpływają na codzienne życie bohaterów i ich funkcjonowanie w świecie. Nie ma także mowy o formach leczenia. Zaburzenia są ukazane jedynie z wąskiej perspektywy relacji Violet i Theodore'a, a to zdecydowanie za mało, by móc pochwalić twórców za podjęcie trudnego i złożonego tematu. Owszem, podjęli go, ale jakby na pół gwizdka.
Widz nie dowiaduje się, z czym do końca borykają się nastolatkowie, nazwy konkretnych zaburzeń padają dopiero na grupowej terapii. Może twórcy chcieli w ten sposób podkreślić zagubienie bohaterów, problem z otrzymaniem diagnozy i nazwaniem choroby. Ale jeśli już o tym mówić, nazywać choroby i edukować, to gdzie, jeśli nie tu.