„Wybory Paytona Hobarta” to jedyny serial, gdzie obejrzycie gorszą kampanię wyborczą niż te w Polsce
„Wybory Paytona Hobarta” to pierwszy serial stworzony na wyłączność dla platformy Netflix przez Ryana Murphy'ego. Premierowy sezon produkcji okazał się doświadczeniem równie nierównym, co frustrującym, ale wydawało się, że w kolejnym może być tylko lepiej. Bo przecież trudno sobie wyobrazić lepszy czas na premierę komedii politycznej niż okres wyborczy.
OCENA
Ryan Murphy to jeden z najważniejszych współczesnych twórców seriali. Na swoim koncie ma pracę przy takich seriach jak „American Crime Story” i „American Horror Story”, a dla Netfliksa zrobił seriale „Hollywood” oraz „Wybory Paytona Hobarta”. Druga z wymienionych produkcji właśnie otrzymała nowy sezon, z premierą którego można było wiązać spore nadzieje. W Polsce i w Stanach Zjednoczonych trwają bowiem właśnie okresy wyborcze, a rywalizacja ideologiczna między poszczególnymi kandydatami robi się coraz bardziej zażarta. Trudno wybrać lepszy moment na wyśmianie polityków i pokazanie obecnej sytuacji z ciekawej perspektywy.
W przeciwieństwie do 1. sezonu Payton Hobart bierze bowiem udział w prawdziwej kampanii wyborczej a nie w absolutnie niepoważnym plebiscycie na przewodniczącego szkoły. Dawało to twórcom więcej możliwości na kształtowanie poważnych konfliktów, pokazanie cynizmu swoich bohaterów i nadanie im choć odrobiny wiarygodności. Premierowe odcinki niezwykle cierpiały z powodu chaotycznego scenariusza, sztucznych bohaterów, łopatologicznego przesłania i absurdalności opowiadanej historii (więcej na ten temat przeczytacie w recenzji na Rozrywka.Blog). Wszystko to można było jednak naprawić.
Niestety, „Wybory Paytona Hobarta” w 2. sezonie są równie idiotyczne, miałkie i nie mające nic ciekawego do powiedzenia o współczesnej polityce.
Główny bohater produkcji to ambitny, cyniczny i wewnętrznie zagubiony młodzieniec. Poza karierą polityczną wydaje się dosyć pusty i właściwie nic pod tym względem nie zmienia się w 2. sezonie. Można wręcz odnieść wrażenie, że twórcy „The Politician” nie są kompletnie zainteresowani swoim protagonistą, bo odkładają jego jakikolwiek rozwój jako postaci na boczny tor. Są w tym czasie za bardzo zajęci wymyślaniem kolejnego absurdalnego zwrotu akcji i przeważnie niezabawnej sceny z którymś z bohaterów pobocznych (a jest ich mnóstwo).
Obsada serialu pozostała w dużej mierze niezmieniona od poprzedniego sezonu. Główne role w nowych odcinkach zaczęły natomiast grać Judith Light i Bette Midler wcielające się w polityczną przeciwniczkę Hobarta oraz szefową jej kampanii. Obie aktorki stanowią bezsprzecznie najmocniejszy punkt serialu. Dede Standish stanowi całkiem ciekawy obraz doświadczonej polityczki, a Hadassę Gold można określić tylko jako prawdziwy wulkan energii. Niestety, talenty grających je aktorek gubią się w zalewie idiotycznych wyborów scenariuszowych.
W „Wyborach Paytona Hobarta” śledzimy dwie równolegle toczące się kampanie wyborcze. Payton próbuje dostać się do senatu Nowego Jorku, a jego matka (w tej roli Gwyneth Paltrow) w tym samym czasie kandyduje w wyborach na gubernatora Kalifornii. Obie serialowe elekcje nie mają jednak nic wspólnego z prawdziwymi wyborami. Wątek Hobarta i Standish toczy się głównie wokół trójkąta miłosnego senatorki, jej męża i ich młodszego kochanka (główny bohater też z czasem nawiązuje trójkąt). Występ Paltrow to z kolei parodia oderwanej od świata liberalnej Amerykanki, która proponuje uczynienie z Kalifornii osobnego państwa i to zyskuje jej poparcie na poziomie 90 proc. Co to wszystko ma z prawdziwą polityką? Oczywiście nic.
„Wybory Paytona Hobarta” stać w 2. sezonie tylko na powtarzanie do znudzenia, że politycy są cyniczni.
Nie jest to przesadnie odkrywcze stwierdzenie, ani nawet zbyt głęboko wchodzące w świat politycznych konfliktów. Ale nie to jest tak właściwie największym problemem serialu Netfliksa. W takim wypadku mielibyśmy do czynienia z przeciętnym, nieco nudnym serialem. Gorzej, że twórcy „Wyborów Paytona Hobarta” ponownie mają problem z ustaleniem czy ich dzieło ma być ostrą parodią, niezobowiązującą komedyjką czy poważną opowieścią podejmującą realne problemy współczesnego świata.
Dlatego potrafią w jednej chwili poczęstować widzów napuszonym monologiem o wadze ochrony środowiska, nierównościach społecznych czy zawłaszczaniu kultury mniejszości, a w następnej absolutnie kompromitują te idee zachowaniami swoich bohaterów. W „The Politician” ponownie nikt nie zachowuje się jak prawdziwi ludzie. To raczej chodzące parodie pewnych stylów myślenia, ale zbudowane przez scenarzystów nieco przypadkowo. Ryan Murphy bardzo mocno wierzy bowiem w wiele lewicowych pomysłów (pokazał to też w „Hollywood”), ale za żadne skarby nie potrafi uzbroić w nie wiarygodnych bohaterów z krwi i kości. Głównie dlatego, że jest za bardzo zakochany w cukierkowej estetyce rodem z filmów Wesa Andersona, ale bez zrozumienia co czyni je wyjątkowymi.
Nowy sezon serialu platformy Netflix roi się też od dziur fabularnych, pomysłów nieprowadzących do niczego i braku podłoża emocjonalnego.
„Wybory Paytona Hobarta” to dosyć ciekawy przykład produkcji, która w każdym odcinku wprowadza nowe zwroty fabularne, ale w dłuższej perspektywie właściwie nic się nie zmienia. W kolejnych odcinkach słyszymy, że Dede Standish ma nad Paytonem 15 punktów przewagi, nagle ma 10, potem 20, później 35, aż przychodzi czas wyborów i nagle jest niemal remis. Żadne z tych zmian nie zostają w należy sposób wytłumaczone. A kolejne odcinki wzajemnie sobie przeczą lub wręcz zapominają o tym, co wydarzyło się wcześniej.
W tym chaosie gubią się zresztą jakiekolwiek autentyczne emocje odczuwane przez bohaterów. Scenarzyści tak bardzo nie mieli pomysłu na własnego protagonistę, że nowa odsłona serialu powtarza kilka trudnych wydarzeń z jego życia po raz drugi. Ale działa to nawet słabiej niż przy 1. sezonie. Dobrym przykładem jest tu w założeniu emocjonalna scena między Paytonem a jego narzeczoną, w trakcie której twórcy tak bardzo nie mieli się czym posiłkować, że nagle wrzucili kilka błahych retrospekcji z ich wspólnego życia, żeby jakimś cudem pokazać Hobarta jako złego człowieka. Oczywiście, nawet w tym ponoszą druzgocącą porażkę.
Wszystko to razem sprawia, że „Wybory Paytona Hobarta” marnują w 2. sezonie szansę i tak naprawdę skazują się na bycie serialem tylko dla osób, które dla ładnych obrazków są w stanie zrezygnować z myślenia. Finał jednoznacznie pokazuje zresztą, co czeka nas w kolejnej odsłonie i tym razem nie mam żadnych nadziei na poprawę. Wręcz przeciwnie, może być tylko gorzej.
*Autorką zdjęcia tytułowego jest Nicole Rivelli/Netflix