REKLAMA

„Wyprawa na Księżyc” Netfliksa tak bardzo próbuje być jak filmy Disneya, że kopiuje z nich wszystko – recenzja

Netflix od mniej więcej dwóch lat nie ukrywa, że ma ambicję stać się producentem pełnometrażowych animacji będącym w stanie rywalizować nawet z Disneyem. A zeszłoroczny „Klaus” pokazał, że to jak najbardziej możliwe do zrealizowania. Niestety, najnowsza próba serwisu w postaci filmu „Wyprawa na Księżyc” nie zostanie zapamiętana zbyt pozytywnie.

wyprawa na księżyc netflix
REKLAMA
REKLAMA

Filmy studia Disney/Pixar stanowią w branży animacji prawdziwy wzór do naśladowania. Nie tylko osiągają doskonałe wyniki finansowe, ale często cieszą się też pozytywnymi recenzjami i zdobywają liczne nagrody. Co bynajmniej nie oznacza, że pixarowski styl nie doczekał się wielu zaciekłych krytyków. Nie brak głosów, że powtarzalność produkcji studia powoli staje się nieznośna i negatywnie wpływa na cały rynek animacji. Dlatego zresztą filmy takie jak „Spider-Man Uniwersum” czy „Klaus” są przez wielu odbiorców przyjmowane z olbrzymim entuzjazmem jako swoisty oddech świeżego powietrza

Osobiście również dostrzegam liczne negatywy związane z dominacją Pixara, czemu dawałem świadectwo w kilku wcześniejszych tekstach na Rozrywka.Blog. Netflix w tym kontekście jawił się w moich oczach jako firma mająca finansowy potencjał na pobicie Disneya, ale dająca zarazem większą swobodę tworzenia oryginalnych treści. Wspomniany „Klaus” oraz świetne „Miłość, śmierć i roboty” wydawały się to potwierdzać.

Dlatego właśnie „Wyprawa na Księżyc” to dla mnie tak olbrzymi zawód. W tym filmie nie ma nic oryginalnego.

Nowy animowany film Netfliksa powstał przy wsparciu chińskiego Pearl Studios, ale nie liczcie na świeżą dawkę dalekowschodniej estetyki i inspiracji. Fabuła „Wyprawy na Księżyc” na papierze wiąże się tamtejszą legendą o bogini Księżyca Chang'e i jej nieśmiertelnej miłości do łucznika Houyi. Wraz z upływem filmu widać jednak coraz wyraźniej, że animowana produkcja ma tyle wspólnego z oryginalną opowieścią, co tegoroczny remake „Mulan” z historią Hua Mulan. Czyli praktycznie nic.

Zamiast tego Pearl Studios, odpowiedzialna za scenariusz Audrey Wells (film jest poświęcony jej pamięci) oraz reżyserująca Glen Keane zdecydowali się skopiować wszystkie pomysły obecne wcześniej w produkcjach Disney/Pixar i podlać je walącymi po oczach kolorami rodem z dzieł Illumination Studios. „Wyprawa na Księżyc” opowiada historię kilkunastoletniej Fei Fei. Dziewczynka od najmłodszych lat jest zafascynowana kosmosem oraz legendą o Chang'e, w czym wspierają ją kochający rodzice. Niestety, matka Fei Fei przedwcześnie umiera, a ojciec postanawia się ponownie ożenić. Co bynajmniej nie podoba się głównej bohaterce. Rozwiązaniem problemów dziewczynki stanie się tytułowa wyprawa na naturalnego ziemskiego satelitę.

„Wyprawa na Księżyc” jest jak „Coco”, tylko że pozbawione jakiegokolwiek pomysłu na siebie.

Zauważalne tu podobieństwa do istniejących tytułów z repertuaru Disneya można by wymieniać długo. Zmarła przedwcześnie matka? Jest. „Zła” macocha? Jest. Zwierzęcy towarzysze? Również ich nie zabrakło. Liczne piosenki wyśpiewywane przez bohaterów w momentach emocjonalnej przemiany? W „Wyprawie na Księżyc” znajdziemy ich więcej niż norma przewiduje. To wszystko zostało zaczerpnięte z klasycznych produkcji wytwórni, ale współczesne tytuły Pixara i Walt Disney Animation Studios też stanowiły wyraźnie źródło „inspiracji”.

Nowy film platformy Netflix podejmuje tematykę śmierci i poczucia straty podobnie jak „Coco”, a ponadto wyciąga młodego pasażera na gapę jak w „Odlocie” oraz szybko gadającego komediowego towarzysza wzorowanego na Olafie z „Krainy lodu”. Jeśli dodamy do tego kolorowych mieszkańców Księżyca wyglądających jak skrzyżowanie bohaterów „Ralpha Demolki”, „Minionków” i „Emotki. Film”, to wyjdzie nam naprawdę ciężkostrawne danie.

Przy czym sytuację dodatkowo pogarsza fakt, że właściwie wszystkie wymienione elementy w oryginalnych produkcjach wypadały lepiej. Wyraźne problemy widać już na poziomie budowania głównej bohaterki. Motywacje Fei Fei są całkowicie samolubne i wydumane. Nawet nie daje szansy nowej wybrance swojego ojca, a jej młodego syna traktuje w sposób wyjątkowo antypatyczny. Sam pomysł: „Udam się na Księżyc. Spotkam Chang'e i w ten sposób udowodnię, że wieczna miłość jest możliwa” również ma zdecydowanie mniej sensu niż podobny motyw w „Coco”.

Wizja Księżyca zarządzanego przez Chang'e sprawia olbrzymi zawód, bo nie ma nic wspólnego ani z chińską kulturą, ani tym ciałem niebieskim.

Nie będzie absolutnie żadnej przesady w stwierdzeniu, że „Wyprawa na Księżyc” mogłaby się odbywać w dowolnym czasie i miejscu. Lunaria wygląda całkowicie generycznie i sprawia wrażenie, jakby została zaprojektowana przez ludzi lekceważących sobie młodych widzów. Tak jakby wystarczyło wrzucić na ekran mieniące się kolorowymi światłami miasto, żeby zdobyć ich sympatię. Nikt nie zadał sobie trudu, żeby w jakikolwiek sposób wyróżnić Lunarię lub nadać jej indywidualny charakter. Równie dobrze można by powiedzieć, że to kraina owocowych żelków i każdy na bazie pokazanych fragmentów czy zdjęć byłby w stanie w to uwierzyć. Nie sposób tego nawet porównywać do Miasta Umarłych z „Coco” czy wnętrza umysłu Riley z „W głowie się nie mieści”.

Co więcej, „Wyprawa na Księżyc” powtarza też błędy obecne w filmach Disneya. Zmarła przedwcześnie matka to już takie cliche, że nawet w parodiach nie sięga się po tak zgrany motyw. Negatywnie na cały odbiór nowej animacji wypływają też wciskane gdzie popadnie piosenki, które mają w magiczny sposób zastąpić emocjonalny rozwój bohaterów. O większości z nich zapomnicie pół godziny po obejrzeniu filmu Netfliksa (na plus wyróżnia się tylko numer Gobiego), a czas zmarnowany na nie można by wykorzystać na zbudowanie bardziej sensownej fabuły.

REKLAMA

Zamiast tego „Wyprawa na Księżyc” kończy się w sposób niezwykle przewidywalny, a w dodatku jakby niezasłużony. Fei Fei niby się czegoś w ten sposób uczy, ale tak naprawdę nie sposób właściwie powiedzieć, w jaki sposób do tego dochodzi. Dość powiedzieć, że wielkim emocjonalnym momentem ma tu być pogodzenie się dziewczynki z jej nowym bratem, choć wspólnie spędzają oni na ekranie jakieś 5 minut.I choć na pewno znajdą się młodzi widzowie, którzy z oglądania dostępnej na VOD produkcji będą czerpać jakąś radość, to Netfliksowi nie udało się powtórzyć magii Disneya i Pixara. Jak widać ściąganie cudzych pomysłów nie jest gwarantem sukcesu. Kto by się spodziewał.

„Wyprawa na księżyc” jest już dostępna w serwisie Netflix.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA