Tytułowym „Wyzwaniem” jest w tym filmie dotrwanie do jego końca. Oceniamy nową produkcję Polsatu
Maciej Dutkiewicz chyba zbyt wiele czasu spędził za kamerą telewizyjnych seriali. I to tych niezbyt wysokich lotów. „Wyzwanie” ciągnie się bowiem niczym tani tasiemiec zrobiony przez kogoś, kto obejrzał „Bad Boys” i całe „Californication” o kilka razy za dużo.
OCENA
Film zaczyna się od motywu dobrze znanego fanom buddy cop movies. Jeden z policjantów, łamiąc regulamin, strzela do zboczeńca, a jego partner próbuje go kryć. Pech chce, że w pobliżu akurat był ktoś, kto nagrał całe zajście za pomocą smartfona. Jacek i Marek szybko więc trafiają na dywanik do swojego przełożonego i tracą pracę. Jeśli komuś taki punkt wyjścia skojarzy się z „Krwią na betonie” i przez to rozsiądzie się wygodniej w fotelu, oczekując mocnego, męskiego kina wzbogaconego o mnóstwo wątków społecznych, to niestety srogo się zawiedzie. Chociaż ambicji w tym kierunku nie można reżyserowi odmówić.
Świeżo upieczeni bezrobotni policjanci postanawiają otworzyć bar na Mazurach.
Planują spokojnie spędzić resztę swoich dni na piciu piwa i zabawie. Jednakże zasady konwencji każą im trafić na pływające w jeziorze zwłoki. Do tego w ich życiu pojawia się zadziorna nastolatka, która może być córką jednego z nich. Jacek będzie więc musiał szybko dojrzeć i zmienić wytartą kurtkę na garnitur. Marek będzie go wspierał, jednocześnie wdając się w romans z lokalną filantropką z szemraną przeszłością, która może być zamieszana w sprawę topielca. A to dopiero początek. Dutkiewicz bez przerwy mnoży wątki i wprowadza nowe postacie.
Reżyser ciągle dodaje kolejne konteksty, tu skupiając się na dopalaczach branych przez młodzież, a tam próbując zasygnalizować problemy współczesnej polskiej rodziny. A wszystko to doprawione jest sensacyjnymi atrakcjami. Bo czego tu nie ma. Nie brakuje nieuczciwego księgowego mafii, zagranicznego zbiega, a nawet bezwzględnego dilera. I chociaż chciałoby się dowiedzieć czegoś więcej, zagłębić w niektóre poruszane kwestie, to nie ma na to czasu. Mimo to twórcy zawsze znajdą chwilę, aby zaprezentować nam zapierające dech w piersiach mazurskie pejzaże i pozwolą bohaterom pływać po malowniczych jeziorach. Wcisną też jakiś product placement, prezentując komórkę z logiem znanej sieci i pokazując biuro podróży w galerii handlowej. Tym samym o jakiejkolwiek dramaturgii czy zaangażowaniu można zapomnieć.
Nie dość, że Dutkiewicz próbuje zbyt wiele zmieścić w niecałych dwóch godzinach, to jeszcze z uporem maniaka popełnia wszystkie grzechy polskiej kinematografii.
Realizm zastępują tu klisze, zwroty akcji dzieją się, bo scenarzysta tak chce, magia Mazur wydobywana jest chyba za pomocą stockowych ujęć, a wszystkiemu towarzyszy nieznośna i irytująca muzyka. Cały czas podbija emocje, jakie powinniśmy czuć w trakcie danych scen, ale zamiast płakać w łzawych momentach, szybciej się roześmiejemy, zamiast trwać w napięciu, będziemy ziewać, a zamiast kibicować bohaterom, będziemy odliczać minuty do końca seansu.
I nie pomaga tu nawet obsada. Rafał Królikowski wypowiada kwestie bez przekonania i zachowuje się, jakby zaraz miał wrócić na plan jakiejś komedii romantycznej. Nieco lepiej idzie Erykowi Lubosowi, który bawi się swoją rolą, próbując niuansować Jacka i grać z gatunkową przesadą. Aleksandra Popławska natomiast ucieka w groteskę, a Katarzyna Dąbrowska jest znudzona. Jedynie młode pokolenie wnosi do filmu jakąś odżywczą energię. Nie sposób oderwać oczu od naturalnej i swobodnej Nel Kaczmarek czy uromantyzowanego Macieja Musiałowskiego. Kradną całe show za każdym razem, gdy znajdują się w kadrze. Nawet jeśli nie mają zbyt dużej konkurencji, to biorąc pod uwagę drętwy scenariusz, jest to wielki wyczyn.
Być może, gdyby film powstał dwadzieścia parę lat temu, dałoby się na niego spojrzeć przychylniejszym okiem.
Patrząc na niego przez pryzmat posttransformacyjnego kina bandyckiego, dzisiaj uznalibyśmy go za równie uroczo nieporadny, co poprzednie produkcje sygnowane nazwiskiem Dutkiewicza. Próżno tu jednak szukać, jakiekolwiek by one nie były, satyrycznego humoru „Fuksa” czy przesadzonego mroku „Nocnego graffiti”. W takiej sytuacji twórcy nie mogli więc wybrać lepszego tytułu. Bo wytrzymanie do napisów końcowych jest prawdziwym wyzwaniem.