„X-Men - Jim Lee” to komiks, który pokaże wam pierwsze spotkanie Kapitana Ameryki i Wolverine’a
Wydany niedawno zbiór „X-Men - Jim Lee” to, jak wskazuje bezpretensjonalna nazwa, opowieści o mutantach stworzone przez tego rysownika. I trzeba przyznać, że są tu prawdziwe perełki.
OCENA
Chociaż fanom komiksów Jima Lee nie trzeba zapewne przedstawiać, to tło warto jest nakreślić. Wspomniany rysownik to jeden z najbardziej znanych, szanowanych i chyba też popularnych twórców wizualnej strony komiksów wszech czasów. Urodzony w Seulu, ale żyjący i dojrzewający w USA, autor na początku związany był z wydawnictwem Marvel Comics. Rysował między innymi Punishera, ale jego kariera nabrała tempa, gdy wziął się za nadawanie kształtów popularnej grupie mutantów. Po kilku latach pracy w tamtym miejscu, swoją karierę związał z Image Comics. Następnie wrócił do Marvela, a potem swój talent związał z DC. Współpracował między innymi nad świetnym komiksem „Batman: Hush”.
Jim Lee to nie tylko komiksy. Twórca był również zaangażowany w powstanie w gry „DC Universe Online” jako Executive Creative Director.
Wydana przez Egmont publikacja „X-Men - Jim Lee” zawiera albumy wydawane w ramach serii „Uncanny X-Men" (numery 248, 256-258, 268-269, 273-277). Jak łatwo zauważyć, są przerwy w numeracji, a to dlatego, iż wydawnictwo nie przedstawia jednej, spójnej historii. Opublikowane opowieści łączy osoba rysownika, chociaż nie tylko, bo są tu też prace innych twórców. Natomiast za scenariusz odpowiadają Chris Claremont i Ann Nocenti.
Osoba scenarzysty to oczywiście gwarancja czegoś, co moglibyśmy nazwać w uproszczeniu „esencją X-Menów”, bo Chris Claremont mutantami zajmował się przez ponad 25 lat. Bardzo wiele historii, bohaterów przetrwało do dzisiaj i wpływa na kształt współczesnych adaptacji.
„X-Men - Jim Lee” – czy warto kupić zbiór wydany przez Egmont?
Krótka odpowiedź: tak.
Dłuższa: to nie takie proste.
Z uwagi na to, że zbiór poświęcony jest jednemu rysownikowi, a opowieści w nim zawarte muszą stanowić pewne zamknięte całostki fabularne, między poszczególnymi historiami czasem widać dziury. I chociaż nie jest to problem nie do przeskoczenia, bo cały zbiór poprzedza wstęp Kamila Śmiałkowskiego, który te luki między opowieściami wypełnia, to na początku byłem dość skołowany. I podejrzewam, że ktoś mniej zorientowany w biografiach bohaterów kompletnie nie będzie widział, o co chodzi.
To na szczęście dość szybko mija, bo gdy zaczyna się opowieść o Psylocke i jej służbie Mandarynowi (pod imieniem Lady Mandarin), zbiór nabiera rumieńców i dodatkowo świetnie łączy się z kolejnymi historiami. Bo dalej dostajemy opowieść o przygodach Wolverine’a i Jubilee, które łączą się z tym, przez co przechodzi Psylocke.
Największą gratką będzie chyba pierwsze spotkanie Wolverine’a i Kapitana Ameryki.
W gruncie rzeczy to najciekawsza i najlepiej zbudowana opowieść w całym zbiorze. Widać tutaj scenariuszowy kunszt i pełną władzę nad materią opowieści w obrazkach, nawet tak pozornie niewymagających fajerwerków jak historie o grupie mutantów. Flashbacki, a więc powroty do wspólnej przeszłości Kapitana Ameryki i Logana, świetnie spinają się z bieżącymi przygodami. Rewelacja.
Ponadto czytelnicy będą mogli zobaczyć część kosmicznych wojaży mutantów, dziwny sojusz Magneto i Rogue oraz ich przygody w Savage Land.
„X-Men - Jim Lee” to szalona mieszanka przygód mutantów, tak chaotyczna i pokręcona jak ich losy w tamtym czasie.
Jednocześnie to niesamowita gratka dla fanów samego Jima Lee, bo od strony wizualnej komiks jest naprawdę fenomenalny. Rysownik nie tylko perfekcyjnie operuje szczegółem – widać to zwłaszcza w scenach akcji – ale też, gdy trzeba, potrafi planować nastrojowe, niemal sielankowe obrazki. Jest w tym rzecz jasna trochę kiczu i wizualnej przesady, ale dla mnie to urokliwe.
„X-Men - Jim Lee” to esencja historii o mutantach, to też wizualny popis kapitalnych rysowników i ważnego dla tej marki scenarzysty. A dla mnie to naprawdę wartościowe uzupełnienie komiksowej kolekcji, zwłaszcza że zbiór jest świetnie wydany.