REKLAMA

Piękna podróż i kiepski finał. Widzieliśmy film „X-Men. Mroczna Phoenix”

„X-Men: Mroczna Phoenix” to nie jest godne zakończenie serii ciągnącej się przez blisko dwie dekady. To taki łabędzi śpiew mutantów, którym skrzydła podcięły korporacyjne garnitury. Co gorsze, jako samodzielny film, opowieść o przemianie Jean Grey w Feniksa również nie wypada specjalnie dobrze.

x-men mroczna phoenix
REKLAMA
REKLAMA

To nie Marvel ze swoim „Iron Manem”, tylko wytwórnia Fox z filmem zatytułowanym „X-Men” zmieniła w 2000 r. na zawsze postrzeganie blockbusterów na podstawie komiksów. To właśnie ten obraz udowodnił, że produkcje o ubranych w lateks superherosach nie muszą być wyłącznie campowymi widowiskami dla nerdów.

Rozpoczęta wtedy odyseja wreszcie się zakończyła.

I nie był to niestety skrzętnie zaplanowany koniec, tak jak miało to miejsce w przypadku „Avengers: Koniec gry” - filmu, który zamknął de facto 3. fazę MCU. Najnowszy rozdział opowieści o mutantach jest ostatnim tylko dlatego, że w trakcie zdjęć Disney, dzierżący prawa do Marvel Studios, przejął wytwórnię Fox, która lata temu wykupiła prawa do ekranizacji komiksów „X-Men” od Marvela.

x-men mroczna phoenix

To smutna wiadomość, bo filmowi „X-Meni”, w tej czy innej formie, towarzyszyli nam od blisko dwóch dekad. To dwukrotnie dłużej niż wspomniani Avengersi, którzy zdążyli przez ten czas zawładnąć popkulturą. Mutantom, którzy bawili nas od przełomu wieków, wręcz należało się godne pożegnanie, którego już nie dostaną. Fani należący do mojego pokolenia mogą mieć do Disneya o to słuszny żal.

Pierwszy film z cyklu „X-Men” o obdarzonych niesamowitymi zdolnościami mutantach oglądałem przecież jako zaledwie 12-letni chłopiec.

Dodajmy, że ostatni, który premierę będzie miał 7 czerwca 2019 r., oceniam już jako facet liczący 31 lat. Mimo to nadal pamiętam, jakie wrażenie zrobili na mnie Wolverine wystawiający po raz pierwszy szpony z Adamantium, Sztorm ciskająca we wrogów błyskawicami, Magneto zgniatający myślą metalowe konstrukcje oraz - oczywiście - poruszający się na wózku Profesor X korzystający z Cerebro.

Te obrazy wyryły się w mojej pamięci, a nawet kilka kiepskich sequeli dobrego wrażenia nie zatarło. Niestety w najnowszym filmie po tej magii nie pozostał ślad. Pierwsza odsłona cyklu pokazała bowiem, jak bohaterowie z komiksów mogliby wyglądać w niemal prawdziwym świecie w nieodległej przyszłości. Ostatnia część jest niczym list miłosny do komiksów z początku lat 90. ubiegłego wieku.

x-men mroczna phoenix

Niestety to taki list pisany przez rozemocjonowanego, stereotypowego i pryszczatego nastolatka.

X-Meni w kinie zatoczyli koło, co widać choćby po kostiumach. Nie pozostał ślad po schludnych, czarnych i praktycznych uniformach sprzed lat. Zamiast tego bohaterowie są ubrani w niebiesko-żółte wdzianka przywodzące właśnie na myśl te nieco szalone lata 90. Z jednej strony to powrót do korzeni i swoisty hołd, a z drugiej - regres i zaprzeczenie genezy całego cyklu.

Tak się chyba jednak stać musiało, bo mowa przecież o serii, która w połowie doczekała się soft-reboota za sprawą motywu podróży w czasie i wymieniła całą obsadę. Pierwsza trylogia była osadzona fabularnie „w nieodległej przyszłości”, ale film „X-Men: Pierwsza klasa” cofnął nas aż do lat 60. ubiegłego wieku, gdy Charles Xavier i Magneto dopiero zaczynali ze sobą współpracować.

Kolejne odsłony cyklu „X-Men” przenosiły nas średnio o dekadę wprzód.

Doszło do tego, że „X-Men: Mroczna Phoenix”, chociaż rozgrywa się w latach 90. ubiegłego wieku, jest najmłodszym fabularnie filmem z serii. I tak jak Charles Xavier w wydaniu Jamesa McAvoya i Magneto w kreacji Michaela Fassbendera zdążyli się już na ekranie dotrzeć, tak ze wspomnianej „Pierwszej klasy” skrzykniętej przez Profesora X mało kto już został.

x-men mroczna phoenix

Zauważają to zresztą sami bohaterowie, jakby byli świadomi tego, jak do sprawy podejdą fani. I tu jest pies pogrzebany, bo niestety jako widz z tymi najmłodszymi protagonistami, którzy nie wiedzieć kiedy stali się trzonem ekipy, nie zdążyłem się jeszcze polubić. Z kolei z obecną inkarnacją Jean Grey spędziłem za mało czasu, by jej współczuć nowego położenia.

A to jej położenie może i jest fatalne, ale zarazem niezwykle przewidywalne.

To o tyle smutne, że twórcy filmów o mutantach już raz wyłożyli się na próbie ekranizacji serii komiksowej „Mroczna Phoenix”, w której Jean Grey przechodzi brzemienną w skutkach przemianę. Poprzednim razem w „X-Men: Ostatni Bastion” - swoją drogą w bodaj najgorszej odsłonie z całego cyklu - scenarzyści nieco przekombinowali. Ich adaptacja nie była ani wierna, ani piękna.

W wymazanej już linii czasowej Jean Grey jako dorosła członkini grupy X-Men przełamała bariery nałożone na jej umysł przez Charlesa Xaviera. Odkryła swój pełny potencjał jako mutanta typu Omega. Magneto starał się nią sterować tak, by zniszczyła raz na zawsze homo sapiens, dzięki czemu mutanci przejęliby władzę nad Ziemią. Co ciekawe, w bohaterkę nie wniknął wtedy żaden kosmiczny byt.

x-men mroczna phoenix

W filmie „X-Men: Mroczna Phoenix” przemiana Jean Grey zachodzi jakieś kilkanaście lat wcześniej.

Tym razem filmowcy przegięli w drugą stronę i aż nazbyt wiernie zaadaptowali komiksowy pierwowzór. Pojawia się na starcie wątek podróży kosmicznych i opanowania ciała i umysłu Jean Grey przez pozaziemską istotę. Bohaterka wraca na Ziemię i reaguje agresją na troskę bliskich. Niestety odtwórczyni roli Jean Grey nie poradziła sobie z pokazaniem tej przemiany.

Zabrakło tu i emocji, i głębi, a wszystko potoczyło się zbyt szybko. Po seansie „X-Men: Dark Phoenix” mogę z czystym sumieniem napisać, że miałem rację kilka lat temu, gdy krytykowałem casting Sophie Turner. Już wtedy przewidywałem, że aktorka - do tej pory znana głównie z roli Sansy Stark w „Grze o tron” - nie udźwignie tej roli. Niestety moje obawy się teraz potwierdziły.

Pozostali członkowie obsady nie byli wcale lepsi.

Miałem wrażenie, że aktorzy na plan zdjęciowy przychodzili za karę - tak jakby sami nie wierzyli w sukces tego obrazu, ale nie mogli się już wycofać. Scott Summers i Storm są tu podobnie mało przekonujący, co Jean. Konflikt, który pojawił się na linii Xavier-Mystique, wyglądał jak wtłoczony na siłę, tak samo jak próby pokazania, że Profesor X pławi się w uwadze mediów rozkochanych w jego grupie.

x-men mroczna phoenix

Do tego w materiałach promocyjnych zdradzono jeden z większych twistów fabularnych, a sama akcja rozwijała się jak po sznurku - na pozór tak, jak w komiksie, ale też wiele motywów nie tyle zmieniono, co uproszczono. Ze względu na decyzje podjęte przez scenarzystów poprzednich filmów z serii, nie mogła pojawić się tu np. Biała Królowa w postaci Emmy Frost, ale to i tak najmniejszy z problemów.

Najgorsze jest to, że „X-Men: Mroczna Phoenix” nie zachwyca nie tylko jako zwieńczenie cyklu, ale również jako osobne dzieło.

Kolejne decyzje bohaterów wydają się wymuszone przez scenariusz, byle tylko ustawić ich na kursie kolizyjnym z pozostałymi. W filmie zabrakło nawet konkretnego złoczyńcy z krwi i kości. Pojawiają się obcy, którzy w ogólnym zarysie przypominali nieco Skrulli z „Kapitan Marvel”, ale nie są to nawet uchodźcy szukający domu, którym można współczuć, a jedynie generyczne krwiożercze potwory.

Film krótki nie był, ale zabrakło czasu na to, by poszczególny akty odpowiednio wybrzmiały. To smutne, że podczas seansu miałem wrażenie, że cały film wręcz krzyczy do widza, że to, co się w nim stanie i tak nie ma większego znaczenia. Tak jakby w połowie zdjęć przyszli prawnicy Disneya i kazali zwijać interes. A potem zbierać zabawki do torby. Tym razem już na stałe.

x-men mroczna phoenix

Nightcrawler dostał proroczą kwestię na starcie filmu, a mianowicie: „myślałem, że to będzie fajniejsze”.

REKLAMA

Bohater odnosił się co prawda do podróży kosmicznych, ale równie dobrze mógł komentować produkcję, w której się pojawił. Ale to powiedziawszy dodam dla porządku, że to wszystko wcale nie oznacza, że film był do gruntu zły - bo przyznam, miał swoje momenty. „X-Men: Mroczna Phoenix" jest zresztą o kilka długości lepszy niż np. „Venom”, a gdybym wiedział, że kolejna kontynuacja jest w planach, nie oceniałbym go tak surowo.

Wiemy jednak, że takowej nie będzie. Dlatego, pomimo tego, że „X-Men: Dark Phoenix” jest ostatnim obrazem z głównej serii „X-Men”, która rozpoczęła się przed blisko 2 dekadami - nadchodzące „New Mutants” to tylko oderwany od niej spin-off - dla mnie zwieńczeniem tej przygody pozostanie fenomenalny „Logan”. To dużo lepszy epilog obu linii czasowych tej serii, które łączyła postać Wolverine’a.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA