REKLAMA

Zabić Wspomnienia

Minęło już 6 lat od czasu ataku terrorystycznego na Nowy Jork, w którym zginęło prawie 3 tysiące osób, a dwie wieże World Trade Center runęły w gruzach. Mimo to, wielu Amerykanów nadal cierpi od długotrwałych rezultatów tej tragedii. Niektórzy od różnych chorób wywołanych przez toksyczne opary azbestu, inni stracili swoich bliskich czy też obawiają się kolejnych ataków. Ta przepełniona strachem, niepewnością oraz smutkiem post-wrześniowa trauma musiała prędzej czy później pojawić się w hollywoodzkich realiach. Najwyraźniej Amerykanie nadal nie potrafią sobie poradzić ze skutkami tragedii, gdyż po serii przeciętnych dramatów "ku pokrzepieniu serc", nadeszła pora tym razem na słaby komediodramat: "Zabić Wspomnienia".

Rozrywka Spidersweb
REKLAMA

Alan Johnson jest szanowanym i cenionym nowojorskim dentystą. W jego gabinecie pojawia się zawsze mnóstwo pacjentów, którzy chwalą sobie jego usługi. Gdy godziny pracy się kończą, Alan wraca do domu, aby uściskać żonę i spędzić czas z dziećmi. Jego życie byłoby szarym i jednostajnym ciągiem powtarzających się wydarzeń, gdyby nie spotkał swojego dawnego przyjaciela z czasów college'u, Charliego. Oboje zaczynają odświeżać starą znajomość, gdy w pewnym momencie Alan zauważa u przyjaciela niecodzienne zachowanie. Okazuje się, że Charlie pozostał całkiem sam. Jego rodzina zginęła w atakach terrorystycznych 11 września, a on sam pogrążony w depresji izoluje się od otaczającego go świata, spędzając całe dnie na słuchaniu muzyki lub graniu w "Shadow of the Colossus". Za cenę pogorszenia stosunków z własną rodziną, Alan stara się pomóc staremu przyjacielowi.

REKLAMA

Reżyser filmu, Mike Binder, nie mógł trafić lepiej. Będąc na planie "Zabić Wspomnienia" znalazł się w swoim żywiole. W końcu do lekkich, pretensjonalnych dramatów mu niedaleko. Dwa lata temu mieliśmy okazję oglądać jego "Ostre Słówka" z Kevinem Costnerem i plejadą gwiazd młodego pokolenia, a rok później pokazał nam "Człowieka z Miasta" z Benem Affleckiem. W Polsce, oba te produkty ominęły dystrybucję kinową i pojawiły się automatycznie w sprzedaży dvd. W końcu reprezentowały standardowe amerykańskie podejście do ludzkich zachowań. Z jego najnowszym dziełem jest podobnie, co świadczy o tym, że Binder nie próbuje się rozwijać, tylko traktuje swoją pracę artystyczną jak zwykłe rzemiosło. Efektem takiego podejścia jest produkt masowy dla zaspokojenia gustów niewybrednego widza.

Binder wykreował tu postacie indywidualistów, zaznaczając tym samym wyraźną linię między szczęściem, a smutkiem. Jest ona tak naiwnie nakreślona, że często wywołuje uśmiech politowania. Tutaj jest to reakcja raczej naturalna, gdyż autor scenariusza po stronie "smutnej" postawił aktora komediowego, Adama Sandlera, a po "szczęśliwej" dramatycznego, Dona Cheadle. Ta zamiana ról mogłaby wyjść na dobre, gdyby nie stare przyzwyczajenia niezwykle utalentowanych aktorów. Sandlerowi nie pomaga stylizacja na załamanego Boba Dylana, gdy sama postać Charliego ma w sobie wiele elementów komicznych. Natomiast biednego dentystę Alana pod względem humorystycznym ratuje tylko konserwatywna sekretarka oraz zupełnie niepotrzebny wątek molestowania seksualnego. Być może Binder, dzięki tej zależności, chciał nam coś udowodnić, ale nie do końca mu to wyszło.

Jak na dramat o zwalczaniu w sobie traumy z 11. września, "Zabić Wspomnienia" jest wyjątkowo płytki. Nie dotyka drażliwych dla społeczeństwa tematów, a jedynie dla samego Charliego. Rodzina, która przed atakiem była dla niego symbolem radości i wspaniałego życia nagle została zmieciona z powierzchni ziemi wraz z zawaleniem się wież WTC. To świadczy o tym, że film jest jedynie zwykłym portretem człowieka doświadczonego przez życie. Nie ma w nim ogólnego zrozumienia sytuacji ludzi po 9/11. Jedyne, co może się z tym wiązać to główny motyw przyjaźni między bohaterami. Fakt, w końcu to naturalne, że pomóc tym ludziom mogą tylko najbliżsi przyjaciele, ale jest to element zbyt oczywisty i prosty w odbiorze. A dzięki temu, wymieniona "morałowa prostota" jest największym mankamentem obrazu. Oglądając "Zabić Wspomnienia" oczekujemy pewnego przełomu, podświadomej rady dla nowojorskich obywateli dotkniętych tą tragedią. Niestety, nic takiego nie otrzymujemy, a zamiast tego karmieni jesteśmy finałowym happy endem z hasłami rodem z "Kubusia Puchatka" czy tradycyjnych aforyzmów o przyjaźni.

REKLAMA

Film starają się ratować występujące w nim aktorki, chociaż nie do końca im się to udaje. Przyjemnie jest oglądać Jadę Pinkett-Smith w roli matki i żony, próbującej odnaleźć się w swoim własnym świecie rodzinnym. Jednak i tak największą furorę robi Liv Tyler, która nareszcie ukazuje poważniejsze oblicze oraz nie jest szufladkowana do roli z "Władcy Pierścieni" czy absurdalnych postaci rodem z dzieł Kevina Smitha. Problem polega w tym, że jest to opowieść stricte o męskiej przyjaźni, więc płeć piękna występuje tu na drugim planie. Szkoda, że Binder nie dał aktorkom większego pola do popisu, gdyż z pewnością uchyliłyby niedogodności scenariuszowe.

"Reign Over Me" to anglojęzyczny tytuł "Zabić Wspomnienia". Jest to wariacja na temat piosenki zespołu The Who ("Love, Reign o'er Me"), będącej uwieńczeniem rockopery "Quadrophenia". Jej tekst sugeruje, iż miłość służy jako antidotum na przeciwności losu oraz jest najpotężniejszą z mocy panującej nad światem. W filmie Bindera szeroko pojęte słowo "miłość" (w tym przypadku miłość przyjacielska) zostało mocno skomercjalizowane. Poważny dramat przeniesiono do komedio-podobnej konwencji i niekonsekwentnie wplątano osobistą tragedię 9/11 w pop-kulturowe elementy. Tym samym, obraz Bindera daje wrażenie niewiarygodnego, a nawet dość często infantylnego. "Zabić wspomnienia" jest idealnym dowodem na to, że bez dobrego scenariusza, znakomita obsada aktorska na nic się nie przyda.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA