REKLAMA

Film „Zaginione dziewczyny” to poruszająca historia walki z nieudolnością organów ścigania. Recenzujemy produkcję Netfliksa

„Zaginione dziewczyny” to mroczna historia oparta na prawdziwych wydarzeniach związanych ze zniknięciem młodej kobiety w USA w 2010 roku. Film jest już dostępny na platformie Netflix.

zaginione dziewczyny netflix recenzja
REKLAMA
REKLAMA

Bohaterką filmu „Zaginione dziewczyny” jest Mari Gilbert (znakomicie grana przez Amy Ryan). Gdy jej najstarsza córka, Shannan, nie pojawia się na zapowiadanej wizycie w domu i nie daje znaków życia od kilku dni, Mari, wraz z dwiema młodszymi córkami, rozpoczyna swoje własne poszukiwania. W trakcie śledztwa odkrywa niewygodne prawdy o życiu Shannan, a także obnaża nieudolność władz.

„Zaginione dziewczyny” to produkcja oparta na prawdziwych wydarzeniach. O sprawie Shannan Gilbert było głośno w USA w 2010 roku, niestety do dziś nie została ona w pełni wyjaśniona. Sam film w reżyserii dokumentalistki Liz Garbus nie przyniesie nam żadnych konkretnych odpowiedzi. To raczej zapis śledztwa Mari oraz pokaz tego, jak słabo zorganizowana jest amerykańska policja i organy ścigania.

Wszystkie oczywiste poszlaki w śledztwie mającym na celu znalezienie Shannan zostały zignorowane i tak naprawdę, gdyby nie upór Mari świat pewnie do dziś nie dowiedziałby się o tym wszystkim.

Błędy policji były tak ewidentne, że można się złapać za głowę. Na przykład okolica, w której ostatni raz widziano Shannan nie została nawet dokładnie przeszukana (w pewnym momencie najmłodsza córka Mari przypadkiem znajduje pod nogami bransoletkę należącą do siostry). Z niewiadomych względów nikt nie przeszukał też pobliskiego bagna, chyba głównie dlatego, że nikomu tak naprawdę nie chciało się w nim babrać. Sami funkcjonariusze pokazani są jako niezbyt rozgarnięci, za przeproszeniem, palanci. Zakładam, że fakt, iż „Zaginione dziewczyny” to dzieło oparte na faktach i zrobione przez dokumentalistkę wyklucza jakiekolwiek ubarwianie ich podejścia do sprawy.

Tym niemniej, ten dokumentalny sznyt niekoniecznie może każdemu podejść podczas oglądania „Zaginionych dziewczyn”.

Odkrywanie kolejnych zakrytych rozdziałów tajemnicy zniknięcia Shannan jest dość wciągające, ale też ma w sobie co nieco z suchego reportażu. Na pewno trzeba zwrócić uwagę na świetnie kreowaną atmosferę niepokoju i grozy, wynikającej w dużej mierze z niewiedzy odnośnie wydarzeń. Kapitalna jest Amy Ryan – pełna charyzmy i zawziętości. Mari to twarda babka, ale też budząca empatię widza, bo daleka jest od doskonałości i przez to zwyczajnie ludzka. To jedna z lepszych ról, jakie widziałem w ostatnich tygodniach.

Amy Ryan w filmie Zaginione dziewczyny

Świetna jest też Thomasin McKenzie na drugim planie, jako jej córka. Udanie spisują się również Gabriel Byrne i Dean Winters.

Bardzo dobra realizacja (reżyseria i zdjęcia) oraz aktorstwo wynoszą „Zaginione dziewczyny” trochę ponad kolejny thriller o tajemniczym morderstwie.

REKLAMA

To wciągający seans, choć na dobrą sprawę nie wyjaśnia do końca tematu, który podejmuje i zostawia nas z masą domysłów. Działa przez to raczej jak podsumowanie sprawy zaginięcia Shannan w pigułce i zwrócenie uwagi na to, że jeśli chcemy zawalczyć o prawdę, często musimy polegać sami na sobie, bo służby, które powinny nam w tym pomagać bywają nieudolne. Co też samo w sobie odkrywczym i nowym tematem nie jest. Scenariusz chwilami sam grzęźnie w miejscu, a film kończy się w momencie, gdy aż się prosiło o to, by dopowiedzieć o dalszych losach Mari. Tego dowiadujemy się dopiero na... napisach w finale. Ale warto nową produkcję Netfliksa obejrzeć, choć nie jest to przyjemny seans i nie zobaczycie w nim światełka w tunelu.

Film znajdziecie na Netfliksie.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA