REKLAMA

Obejrzałem po latach „Zapach kobiety” i powiem wam jedno: to by dziś nie przeszło

Nie oszukujmy się: możemy sobie powtarzać, że i tak wszyscy umrzemy, ale czas, wbrew twierdzeniom niektórych, nie jest sprawiedliwy. Przykładowo: wyjątkowo niesprawiedliwie potrafi obejść się z tekstami kultury, z których część, nawet tych uznawanych za wybitne, wcześniej niż inne musi ugiąć się pod ciężarem zmian. Na przykład: wzrastającej świadomości odbiorców czy transformacji społecznych. Jednym z podobnych przypadków jest kultowy „Zapach kobiety”, którego powtórny seans po latach okazał się dla mnie bardzo dziwnym doświadczeniem.

zapach kobiety po latach opinia al pacino
REKLAMA

„Zapach kobiety” w reżyserii Martina Bresta zapisał się w świadomości wielu odbiorców sztuk wizualnych (także tych, którzy nigdy go nie widzieli) jako obraz znakomity. Słowem „kultowy” określany jest sam film, jest nim też kwitowana rola Ala Pacino (nagrodzona zresztą Oscarem), używa się go wreszcie w kontekście pojedynczych, pamiętnych scen, jak choćby świetnie zrealizowanej i zmontowanej sceny tanga. I nic dziwnego, bo poszczególne komponenty struktury „Zapachu...” niewątpliwie otarły się o kinową wielkość. Nie zamierzam jednak rozdrabniać się ani omawiać filmu w całości, a jedynie zwrócić uwagę na dość ciekawy przypadek jednego z pierwszoplanowych wątków, z którym czas nie obszedł się łaskawie.

REKLAMA

„Zapach kobiety” zestarzał się nagle i niespodziewanie. Przez długie lata trzymał się świetnie, nienaruszony, by wnet, na przestrzeni kilku ostatnich lat, zacząć się sypać.

Problem tej niezręcznej dezaktualizacji leży w jednym z głównych bohaterów. Jest nim niewidomy podpułkownik Frank Slade (Pacino), którego filmowa historia niewiele ma wspólnego z literackim pierwowzorem i jego pierwszą, włoską ekranizacją z 1974 roku. Typ w obyciu szorstki, nieprzyjemny, momentami wręcz grubiański. Wizerunek Slade'a to wizerunek zapijaczonego choleryka, który, jak mamy się przekonać, w głębi duszy jest człowiekiem nieszczęśliwym, straumatyzowanym, samotnym. Film forsuje obraz Slade'a jako prawdziwego romantyka, wrażliwego miłośnika kobiet, którego z fascynacją obserwuje opiekujący się nim nastoletni Charlie.

W 2021 roku romantyk Slade przypomina raczej podchmielonego, natarczywego wujaszka, który podczas wesela rzuca niezręczne komentarze pod adresem dwudziestoletniej córki kuzyna.

No, może z tą różnicą, że Frank potrafi posługiwać się nieco bardziej literackim słownictwem.

Oczywiście, oceniając dzieło filmowe, nie można nie uwzględnić kontekstu czasu. Slade, bądź co bądź, przeważnie okazuje napotkanym kobietom staromodną formę szacunku. A jednak zrealizowany w 1992 roku film miał szansę wybrzmieć nieco inaczej, nie romantyzując skrajnie powierzchownego i przedmiotowego ich traktowania.

Slade nie przyjmuje odmowy. Podchodzi do kobiet, obwąchuje je (!) i odgaduje nazwy perfum. Niektóre czują się w jego towarzystwie ewidentnie niekomfortowo, podpułkownik jest jednak natarczywy i stanowczy. Co jest w tym kontekście bardzo istotne, Frank to człowiek inteligentny; jest świadomy swojego otoczenia i jego reakcji, co czyni jego zachowanie tym bardziej niepokojącym i odpychającym. Wykorzystuje swój wiek i ślepotę, by manipulować innymi. Regularnie wprawia ich w zakłopotanie.

Pomimo zachowań, łagodnie pisząc, najzwyczajniej w świecie nieodpowiednich, Frank uparcie powtarza, że bardzo kocha kobiety. Rzecz w tym, że jego pełne uniesień monologi skupiają się wyłącznie na kobiecej aparycji; choć wielokrotnie wspomina o olbrzymiej wartości płci przeciwnej, wszystkie jego komplementy i peany ograniczają się do aspektów fizycznych. Dla pułkownika kobiety to jeden z pięknych, ale użytkowych aspektów świata mężczyzn. Coś do smakowania, jak whisky czy cygaro. Są dla niego niewątpliwie ważne, ale tylko ze względu na to, co mogą mu dać. Nie szanuje ich zdania czy odmowy; naciska tak długo, aż rozmówczyni się podda.

Według filmowej narracji ten rodzaj postawy, podziwiany przez młodego Charliego, jest niezwykle romantyczny i inspirujący, zwłaszcza że kontrastuje z często oschłą i gburowatą powierzchownością Franka. W gruncie rzeczy jest to jednak kolejny niezwykle problematyczny element jego osobowości.

Al Pacino stworzył kreację niewątpliwie wybitną, nie zmienia to jednak faktu, że wcielił się w uprzedmiatawiającego i przekraczającego granice dżentelmena-satyra, który wmawia nastolatkowi, że zapach kobiety powie mu o niej wszystko.

Współcześnie film o podobnym wydźwięku, ukazujący szereg bliźniaczych zachowań w pozytywnym świetle, poległby natychmiast — bez najmniejszych szans na szersze uznanie. Jasne, to żadne odkrycie, a jedynie kolejny dowód na to, że w ostatnich latach przebyliśmy dość daleką drogę. „Zapach kobiety” jest i pozostanie uwielbiany przez szerokie grono widzów (i pod wieloma względami wciąż znakomicie się trzyma), stał się już jednak swoistym reliktem. Nikła szansa, by w przyszłości wśród nagradzanych tytułów znalazł się podobnie szowinistyczny film, którego twórcy za szczyt romantyzmu uznali nietrzeźwy bełkot o kobiecym kroczu.

REKLAMA

To dobrze. Romantyzowanie ubranego w ładne słowa skrajnego seksizmu jest niewątpliwie szkodliwe i krzywdzące, co nie oznacza oczywiście, że twórcy powinni unikać podobnych do Franka postaci; w żadnym wypadku. Wiele zależy przecież od narracji, a i to, co w „Zapachu” wartościowe, dałoby się opowiedzieć inaczej, nie rezygnując z rdzenia historii i charakterów bohaterów.

Film Bresta jest i będzie oglądany przez kolejne pokolenia, coraz bardziej świadome i krytyczne. Niewiele dzieł można przecież nazwać ponadczasowymi; ponadczasowość jest unikalna, a jej brak nie jest niczym złym czy uwłaczającym dziełu. Świat i myśl ludzka idą naprzód, dlatego też naprawdę cenne bywają nieco odbiegające od oryginału, a uaktualniające i reinterpretujące jego wątki produkcje. Takie, które z jednej strony zapewniają historii nieśmiertelność, a z drugiej pozwalają spojrzeć na nią współczesnym okiem, ze świeższej perspektywy. Może przyszedł już czas na nowy „Zapach kobiety”?

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA