Dokument „Zatoka cieni” od National Geographic to eko-thriller, który ogląda się jak pełnometrażową wersję „Narcosa”
Wyprodukowany przez Leonardo DiCaprio film dokumentalny „Zatoka cieni” mierzy się z nielegalnym połowem i zabijaniem zagrożonych gatunków ssaków wodnych, których pęcherze, sprzedawane na czarnym rynku, nazywane są „kokainą mórz”.
OCENA
Historia opowiedziana w filmie dokumentalnym „Zatoka cieni” ma w sobie rzeczywiste znamiona rasowego thrillera. I w sumie twórcy dokumentu nie musieli stosować zbyt wielu zabiegów formalnych, by ten efekt osiągnąć.
W filmie przyglądamy się kilku grupom ludzi, którzy próbują walczyć z nielegalnym połowem i wybijaniem morświnów kalifornijskich – te znaleźć można w rejonach Zatoki Kalifornijskiej u wybrzeży Meksyku. Pęcherze morświnów mają ogromny popyt pośród bogatych mieszkańców Chin, którzy wierzą, że są one bogate w niezwykłe właściwości zdrowotne. I dlatego ci są w stanie płacić za nie ogromne sumy.
Na meksykańskich morzach zaczęły się więc formować swoiste „wodne kartele”, które rozrzucają nielegalnie sieci na wodach i próbują złapać morświny. Przy okazji przyczyniając się do śmierci innych gatunków ryb. Samych morświnów, z tego co dowiadujemy się w filmie National Geographic, zostało na naszej planecie zaledwie 15…
„Zatoka cieni” jest więc, w skali marko, opowieścią o bezwzględnych ludziach, którzy z żądzy pieniądza, przyczyniają się do wymierania gatunków ssaków na naszej planecie.
Tym samym małymi kroczkami dorzucając swoje trzy grosze do narastającej i zbliżającej się coraz większymi kroczkami katastrofy klimatycznej. To przypowieść o tym, jak kapitalizm powoli doprowadza do niszczenia naszej planety. Przy okazji „Zatoka cieni” obnaża także bezradność meksykańskich władz, pokazuje jak silna jest tam korupcja i indolencja. W jednej ze scen, pod koniec filmu, gdy udaje się aresztować część przestępców-rybaków nieduża grupka ich kolegów po fachu zbiera się na plaży i obrzuca wojsko oraz policję kamieniami. Przedstawiciele władzy uciekają w popłochu, a następnie uwalniają więźniów. Nadmieniam, że mówimy o grupce cywilów z kamieniami kontra uzbrojone siły wojskowe.
„Zatokę cieni” ogląda się chwilami jak „Narcosa” bądź inny thriller sensacyjny. Jest tu kilka sekwencji, których nie powstydziłby się Paul Greengrass bądź inny solidny reżyser dobrego hollywoodzkiego kina akcji.
Twórcy umiejętnie stopniują napięcie, nie szczędzą widzom emocji na wyższych obrotach, zarówno w scenach na morzu jak i z ukrytą kamerą przypatrującą się poszczególnym rozmowom. Nie brakuje tu też naprawdę poruszających scen. Na szczęście forma nie przysłania treści. Mamy tu klarowny podział na dobrych i złych, znamy motywacje każdej ze stron, a stawka, choć z początku niepozorna, jest ogromnie istotna, bo w dalekim planie jest nią przyszłość naszej planety.
Jednak „Zatoka cieni” nie do końca mnie usatysfakcjonowała. Zakończenie trochę rozczarowuje – film zostawia nas niemalże w tym samym punkcie, w którym byliśmy na początku.
Cała fabuła dokumentu National Geographic odsłania kulisy całego procederu nielegalnego wybijania morświnów, z biegiem akcji wchodzimy w ten świat coraz bardziej, natomiast finał pozostaje otwarty. Film nie udokumentował żadnego istotnego kroku naprzód w tym temacie. Tak więc działa on o tyle, że zwraca uwagę na problem, ale narracyjnie w tym przypadku pojawia się pewien zgrzyt. Ale nie jest to tak wielki zgrzyt, który miałby sprawić, że „Zatoka cieni” niewarta jest waszej uwagi. To ważny film, znakomicie sfilmowany – jeden z lepszych (od strony formalnej) dokumentów, jakie widziałem w ostatnich latach.