Nastał zmierzch. W tle trwają jakieś igrzyska, bodaj śmiertelne. Wokół biegają więźniowie z labiryntów, a niezgodne szukają swojego miejsca. W całym tym ambarasie stworzonym dla głodnych mocnych wrażeń nastolatków jest „Zbuntowana” – chyba najbardziej nijaka produkcja z całego miotu.
„Igrzyska Śmierci” zmodyfikowały kalendarze branży Hollywood. Ogromny sukces serii pokazał, że dziurę po „Zmierzchu” i „Harrym Potterze” można zapełnić w łatwy i prosty sposób. Wystarczy sięgnąć po innych autorów książkowych serii dla nastolatków. Kolejne produkcje tego typu zaczęły wyrastać jak grzyby po deszczu. Jedną z głośniejszych jest właśnie „Zbuntowana” – kontynuacja „Niezgodnej” z zeszłego roku.
Największym plusem „Niezgodnej” była bardzo oryginalna wizja totalitarnego ustroju. W „Zbuntowanej” ciężko znaleźć jakikolwiek pozytywny punkt zaczepienia.
Wizja z książki Weroniki Roth kupiła mnie. Post-apokaliptyczne społeczeństwo z niezwykle bezwzględnym systemem klasowym – było w tym coś przyciągającego do ekranu. Podczas seansu czułem, że odkrywam coś nowego. Coś, co z jednej strony bardzo przypominało „Igrzyska Śmierci” czy „Equilibrium”, ale z drugiej było ciekawe same w sobie. Niestety, twórcy „Zbuntowanej” odrzucają to dziedzictwo, dając nam do bólu nijaki film akcji oraz fatalne romansidło.
Zapomnijcie o ciekawym, podzielonym na role społeczne społeczeństwie. W „Zbuntowanej” główni bohaterowie wyruszają „za miasto”, od stóp po głowy brudząc się w post-apokaliptycznym świecie. Olbrzymi potencjał, prawda? Niestety, fatalne wykonanie. Nie wiem jak mają się sprawy w książkowym oryginalne, ale filmowa ziemia za murem jest nudna, nijaka i ograbiona z tajemniczości. O ile tło uchodziło za olbrzymią zaletę „Niezgodnej”, w „Zbuntowanej” tego tła po prostu nie ma.
Osoby odpowiedzialne za castingi do „Zbuntowanej” powinny dostać wyróżnienie. Za najgorszą selekcję jaka jest tylko możliwa.
Aktorstwo jest tutaj do bólu drewniane. O ile w pierwszej odsłonie wątek romantyczny był ciekawy za sprawą zagadkowej postaci mężczyzny „Cztery”, tutaj para głównych bohaterów jest już całkowicie wypalona. Pomiędzy aktorami nie czuć żadnej chemii, podobnie jak w „Pięćdziesięciu twarzach Greya”. Ot – kazali się całować na planie no to całujemy, ale generalnie niech się już ten dzień zdjęciowy skończy. Bohaterowie są sztywni, nienaturalni i serwują widzom banał za banałem. Momentami czułem się wręcz upokorzony.
Na tym tle znacznie lepiej wypada pozostała część obsady, poszerzona o takie gwiazdy jak Kate Winslet, Naomi Watts czy znany za sprawą „Whiplash” Miles Teller. Ich doświadczony warsztat aktorski silnie kontrastuje z całą resztą filmu. Chyba nie będzie przesadą, jeżeli napiszę, że tak utalentowani ludzie po prostu nie pasują do produkcji pokroju „Zbuntowanej”.
Jako film akcji „Zbuntowana” również średnio daje sobie radę.
Gdzieś tam padnie kilka strzałów, ktoś musi przeskoczyć nad rozpadliną – nic, czego nie widzielibyście już wcześniej. Naprawdę efektowne jest jedynie ostatnie kilka minut. Niestety, w tym momencie nie mogłem się już doczekać wyjścia z sali kinowej i nie byłem w stanie docenić w pełni kunsztu producentów. Może dlatego, że ci czerpali garściami od Nolana i jego „Incepcji”. Cały czas towarzyszyło mi nieodparte wrażenie, że „gdzieś już to widziałem”.
Na tym tle bardzo korzystanie wypadają same zdjęcia. To jednak za mało, aby uczynić ze „Zbuntowanej” coś więcej niż średniaka dla nastolatków. Film jakich wiele, który traci się pośród takich produkcji jak „Więzień Labiryntu” czy „Igrzyska śmierci”. Przeciętne kino akcji, fatalne romansidło i obraza inteligencji widza. Nie tak świeże jak poprzednia odsłona.