Ponieważ doczekał się własnego spin-offu, ale robionego już przez (głównie) innych ludzi, a przede wszystkim - innych scenarzystów. Efekt? Dwa sezony, zdjęcie z anteny w trybie natychmiastowym, NBC nie wyemitowało nawet zakończenia.
Jak już wspominałem na łamach sPlay, wszystkich Przyjaciół kochałem bardzo mocno. Poczuciem humoru było mi najbliżej oczywiście do Chandlera, ale i stylizowany trochę na Jasia Fasolę miał masę uroku. Ponieważ losy piątki zostały zamknięte mniej więcej w ciągu trwającego dziesięć sezonów serialu, stacja postanowiła wykorzystać fabularny potencjał Joey'a i wypuścić spin-off.
Najwyraźniej był to dobry pomysł także dla samego Matta LeBlanca, który - umówmy się - nigdy wybitnym aktorem nie był i raczej nie zanosiło się na to, by został kimś więcej niż bohaterem jednej roli. Środowisko w serialu Joey zmienia się zupełnie. Główny bohater, aktor o serialowym dorobku, zostawia swoich przyjaciół i przenosi się do Kalifornii, swoistej Mekki wszystkich ludzi świata filmu.
Bardzo szybko poznajemy nowych bohaterów, z którymi trudno się w sumie zaprzyjaźnić. Jest drętwy i ciapowaty siostrzeniec Joey'a, nijaka sąsiadka Alex, siostra głównego bohatera Gina (którą mieliśmy chyba okazję spotkać w Przyjaciołach) oraz wiecznie napalona agentka głównego bohatera, która jednak w tej materii mogłaby czyścić buty pamiętnej Sue Collini z Californication.
"Joey", poza Joey'em, nie ma niczego, za co tak ukochaliśmy Przyjaciół. Przede wszystkim - sitcom jest zwyczajnie nudny, postaci są nawet nie przerysowane, co po prostu nijakie, ich losy nikogo nie obchodzą, żarty są czerstwe i sporadyczne. Główny bohater, bez swoich skrzydłowych, też zresztą zawodzi i obnaża, że to w sumie nigdy nie była przesadnie fascynująca z komediowego punktu widzenia postać. To znaczy, oczywiście, jeśli mamy jakiekolwiek wymagania.
Ja jestem niesamowicie wybredny jeśli chodzi o sitcomy, Dwóch i Pół oraz Teorię Wielkiego Podrywu, tak bardzo wychwalane, oglądam niemal z kamienną twarzą. Joey prezentował poziom jednak niższy nawet od koronnych produkcji Chucka Lorre.
Po latach zresztą z Joey'a naśmiewał się Matt LeBlanc w innym serialu - Episodes. Gra tam... siebie samego, a cała produkcja opisuje jego wzajemne relacje z parą scenarzystów i światkiem Hollywood. Podstarzałemu LeBlancowi nie brakuje tam autoironii i dystansu (bo co innego mu zostało?), sam zresztą potężnie żartuje sobie ze swojego autorskiego show pt. "Joey".
Co ciekawe, serial zdjęto z anteny na sześć odcinków przed końcem drugiego sezonu, ale odcinki te wyemitowano potem w zagranicznych (także polskiej) telewizjach.