REKLAMA

Według artykułu zawartego w tygodniku Variety Weekly, Hollywood ma już dosyć horrorów opierających się na krwawej jatce. W najbliższym czasie producenci zaoferują nam zmniejszenie ilości tego typu obrazów, głównie z powodu słabych wyników finansowych filmów "Hostel 2" i "Sadysta". Zamiast tego twórcy obiecują, że zwiększy się liczba "ghost stories" oraz "klimatycznych produkcji" o wampirach bądź wilkołakach. Oznacza to, że historie typu "Underworld", "Buffy" czy "Krew Jak Czekolada" pomimo, iż zbierają słabe recenzje, będą się ciągle mnożyły. "Zew Krwi", który zawitał do nas na początku sierpnia, jest horrorem z tej właśnie dziedziny.

Rozrywka Blog
REKLAMA

Przenosimy się do małomiasteczkowej amerykańskiej scenerii, będącej centrum konfliktu pomiędzy dwoma gangami wilkołaków. Po jednej stronie są ci, którzy swoje nocne przemiany uważają za klątwę, a po drugiej osobnicy wykorzystujący swoją moc do zabijania niewinnych ludzi. Istnieje jednak legenda, mówiąca iż chłopiec, posiadający w organizmie zarówno krew ludzką, jak i "wilkołaczą", jest w stanie oswobodzić wszystkich przeklętych. Ma się to wydarzyć w dniu jego trzynastych urodzin. Tym wybrańcem jest 12-letni Timothy, który swoje kolejne urodziny obchodzi za 4 dni. Chłopaka chce jednak zabić gang, na czele którego stoi Varek. Rozpoczyna się pościg i walka o życie.

REKLAMA

Fabuła nie grzeszy oryginalnością, ale została natchniona starą legendą rdzennych mieszkańców Stanów Zjednoczonych. Angielski tytuł filmu brzmi "Skinwalkers" (w wolnym tłumaczeniu "wchodzący w skórę"), co zgodnie z indiańską tradycją oznacza osobę, która posiada zdolność wcielenia się w dowolne zwierzę. W wielu kulturach porównywano tego typu umiejętność właśnie do historii o wilkołakach. Dopracowano więc tę opowiastkę i nakręcono na jej podstawie pełnometrażowy obraz, nie odchodząc jednak mocno od korzeni (w jednym z bohaterów pilnujących potworów płynie indiańska krew).

Reżyserem obrazu jest James Isaac, odpowiedzialny za futurystyczny horror "Jason X", jedną z największych klap roku 2001. Po 6 latach przerwy postanowił się zrehabilitować i powrócić w innym stylu na ekrany kin. Wybierając historię o wilkołakach, wplątał ją w jeden z najbardziej popularnych komercyjnych gatunków - "horror akcji". "Zew Krwi" można by było postawić w jednym rzędzie z trylogią "Blade - Wieczny Łowca" oraz serii "Underworld". Czy będzie jednak w stanie pobić te już wyjątkowo popularne produkcje?

Aby tego dokonać musi mieć, po pierwsze, całkiem przyswajalny scenariusz. I na samym początku widać, że autorzy się starali. Akcja dzieje się w kameralnych miejscach, by uniknąć porównań do innych produkcji. Nie ma tu tłocznych miast, a sam sekret obywateli małej prowincji skrywany jest umiejętnie pod szatą naturalności i szarości dnia codziennego. Działa to na korzyść filmu, gdyż umiejętnie wprowadza w resztę fabuły. Niestety, z minuty na minutę robi się coraz gorzej. Pomysł na historię upada. Zostaje spłycony do wątku ucieczki i rządzi się powielaniem schematu rozpoczętego tuż na początku. Za każdym razem, kiedy ci "dobrzy" decydują się na postój w swojej podróży, muszą się szykować na walkę z wrogami. Czyni to produkcję przewidywalną i nudnawą nawet w "wielkim i epickim" zakończeniu.

Skoro oglądamy horror, to nadzieja tkwi w budowaniu odpowiedniego nastroju grozy. Niestety, tutaj twórcy również polegli. Autorzy zamienili momenty trzymające w napięciu na przedłużone, beznamiętne strzelaniny, w których nie otrzymamy żadnych nadprzyrodzonych zjawisk. Fakt, że jest to pewien sposób utrzymania naturalizmu produkcji, ale w tym przypadku to się nie sprawdza. To wszystko, co było motorem napędowym "Blade'a" i "Underworlda" nie występuje w obrazie Jamesa Isaaca. Jedyne efektowne walki pojawiają się na końcu, ale wywołują raczej salwy śmiechu, aniżeli przerażenie. Dlaczego?

REKLAMA

Zabrakło inwencji zespołowi od efektów specjalnych. Mam tu na myśli to, w jaki sposób doszło do realizacji wyobrażenia o wilkołakach. W trakcie, gdy pierwsze fazy przemiany są wyjątkowo przekonujące, tak kolejne to kompletne nieporozumienie. Stwory przypominają niedorozwinięte fizycznie niedźwiedzie zamiast groźnych i niebezpiecznych wilkołaków; nie wywołują jakiejkolwiek dramatycznej reakcji u widza. Zabrakło środków albo innowacyjnego pomysłu.

Podążając za modą hollywoodzkich horrorów akcji, James Isaac stworzył "Zew Krwi" i dzięki temu przybił sobie kolejny gwóźdź do artystycznej trumny. Nakręcił sztampową produkcję, mogącą zadowolić tylko tych, którzy po raz pierwszy zetknęli się z legendą o wilkołakach. Zamiast solidnej dawki napięcia otrzymujemy nudne strzelaniny, które powtarzają się średnio co 20 minut. W dodatku scenariusz nie zadowala i promuje wykorzystanie schematów oraz płytkość fabuły. Nie pomaga nawet pewna naturalność produkcji, która całkiem zgrabnie wprowadza do fabuły, ale nie służy w kolejnych scenach. Ciarki przechodzą po plecach jedynie, kiedy zakończenie sugeruje, iż możemy doczekać się kontynuacji. O zgrozo!

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA