REKLAMA

Harrison Ford i jego kompan pies. Oceniamy „Zew krwi” na podstawie prozy Jacka Londona

Do kin trafił dziś film „Zew krwi”. To nowe, pełne szacunku dla pierwowzoru spojrzenie na prozę Jacka Londona. W rolach głównych – Harrison Ford i pies Buck.

zew krwi recenzja
REKLAMA
REKLAMA

Niech pierwszy rzuci psim smaczkiem ten, kto choć raz delikatnie nie uśmiechnął się na widok harców filmowego Bucka. Albo nie poczuł delikatnego ukłucia wzruszenia, gdy pies przytulał się do swojego towarzysza Thorntona. Najnowsza disneyowska filmowa wersja książki „Zew krwi” Jacka Londona z jednej strony grzeje serce, z drugiej smuci nie do końca udanym CGI.

„My nie tylko nosimy pocztę. Nosimy życie” – powie w pewnym momencie Perrault (gra go Omar Sy), gdy z Buckiem i resztą psiego zaprzęgu pocztowego będą przygotowywać się do kolejnej trasy. Dla Bucka to jeden z kilku etapów podróży. Zacznie ją na werandzie pewnego kalifornijskiego domu, należącego do sędziego Millera, skąd zostanie porwany, skończy na Alasce, gdzie nauczy się słuchać swoich instynktów.

Podczas tej wędrówki Buckowi towarzyszy kilku ludzkich kompanów, jednak najważniejszy z nich, ten, który najlepiej go zrozumie, to John Thornton grany świetnie przez Harrisona Forda.

Jego relacja z Buckiem bywa szorstka. Mężczyzna jest samotnikiem, to człowiek dotknięty wielką tragedią, który trafił na Alaskę w poszukiwaniu spokoju, a nie jak wielu innych ludzi opętany gorączką złota. Chwilę zajmie mu, zanim otworzy serce przed nowym przyjacielem. Słowem – klasyk. Między innymi w scenach interakcji między Thorntonem a Buckiem widać wyraźnie największy problem filmu, czyli nie do końca udane CGI.

To wspaniale, że twórcy nie chcieli narazić żywych zwierząt na niebezpieczeństwa i nie zaangażowali milusińskich do pracy na planie.

Jednak efekt finalny, czyli wyrenderowane komputerowo czworonogi, wyglądają często nieprawdziwie.

Poza kilkoma wyjątkami, gdy nie widzimy detali lub gdy kamera nie skupia się na psich pyskach, wykrzywionych w nienaturalnych dla nich, za to bardzo ludzkich grymasach. Jeśli jednak przymkniemy oko na ten mankament, seans „Zewu krwi” okaże się bardzo przyjemną rozrywką. Rozrywką przywodzącą na myśl inne klasyczne filmy z czworonogami w roli głównej, powstałe także na bazie prozy Londona – „Biały kieł” czy choćby „Zew krwi” z Rutgerem Hauerem. I kolejną wartą uwagi i dobrze pokazaną przygodową historią z duetem człowiek-pies w roli głównej.

REKLAMA

Zastanawiam się, gdzie powinien leżeć złoty środek w komputerowym opracowywaniu zwierzęcych postaci. Nadmierna antropomorfizacja zwierząt, wciskanie w zwierzęce pyski ludzkiej mimiki to nie zawsze fortunny zabieg. Przykładów na to mieliśmy już kilka, z zeszłorocznym „Królem lwem” na czele. Jednak skala problemu w „Zewie krwi” jest znacznie mniejsza i na szczęście nie odbiera przyjemności oglądania tej historii. Tym razem w wersji łagodniejszej niż pierwowzór, pozbawionej niektórych wątków przemocy i okrucieństwa, za to nadal wciągającej i przejmującej.

„Zew krwi” możecie już oglądać w kinach.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA