REKLAMA

Zgon na pogrzebie

Frank Oz jest znaną osobistością wśród fanatyków sagi Gwiezdnych Wojen. To właśnie on podkładał głos mistrzowi Yodzie we wszystkich częściach. Postanowił jednak nie wpisywać się w stereotyp pojedynczej gwiazdy i został reżyserem, który w tym roku obchodził jubileusz 25-lecia swojej pracy. Rozpoczynał niepozornie - od kręcenia bajek dla dzieci oraz kilku filmów pełnometrażowych z serii "The Muppet Show". Wraz z nabieraniem doświadczenia stał się twórcą m.in. "Wielkiej Hecy Bowfingera", "Rozgrywki" czy też remake'u "Żon ze Stepford". Teraz prezentuje nam swój najnowszy projekt - "Zgon na pogrzebie".

Rozrywka Blog
REKLAMA

Daniel mieszka wraz ze swoją żoną w posiadłości swoich rodziców. Pewnego dnia jego ojciec umiera i trzeba zorganizować pochówek. Odpowiedzialność spada na Daniela, gdyż matka nie może się pogodzić ze śmiercią swojego ukochanego. Mężczyzna zaprasza całą (nawet najdalszą) rodzinę oraz najbliższych przyjaciół zmarłego. Na ceremonii pojawia się również pewien niewielki osobnik, posiadający szokujące informacje na temat ojca Daniela i w zamian za milczenie życzy sobie od bohatera pokaźnej sumy pieniężnej. Okazuje się, że sprawy komplikują się jeszcze bardziej i spokojny pogrzeb staje się istną katastrofą.

REKLAMA

Frank Oz w swoim najnowszym dziele miesza wiele różnych stylistyk. Historia jest dziełem młodego brytyjskiego scenarzysty, który wrzucił do niej wiele wyznaczników typowego angielskiego czarnego humoru. Można to zauważyć już w pierwszych minutach filmu, kiedy okazuje się, że firma pogrzebowa przywiozła złego nieboszczyka. W późniejszych scenach żart z Wysp przenosi się na humor werbalny, a sytuacyjny zostaje opanowany przez typowy amerykański slapstick. Poprzez takie połączenie obraz staje się bardzo nierówny. Z jednej strony integracja dwóch styli powoduje, że brytyjskość staje się uniwersalna, lecz z drugiej popada w komercyjność rodem z "American Pie" czy nawet z trzeciej części "Strasznego Filmu". Dlatego porównywanie "Zgonu na pogrzebie" z produkcją Newella "Cztery wesela i pogrzeb" nie jest do końca trafne.

Wina nie leży po stronie Oza, ale scenarzysty-debiutanta Deana Craiga. Jak na rozpoczęcie kariery w świecie filmu, Craig postawił sobie poprzeczkę dosyć wysoko. Ceremonie pogrzebowe w Wielkiej Brytanii (jak i w Ameryce, z resztą) odbywają się w domach zmarłego (lub ewentualnie w wynajętych pomieszczeniach należących do firm pogrzebowych). Czasami wyglądają jak wielkie rodzinne zebrania po wieloletnich rozłąkach. Jest to więc idealna szansa na stworzenie realistycznego wielowątkowego obrazu współczesnych Brytyjczyków. Niestety, Craig jej nie wykorzystał. Zamiast spróbować swoich sił w stworzeniu ambitniejszego filmu, analizującego bogactwo osobowości rodzinnych, potraktował sprawę po macoszemu i napisał zestaw skeczy o różnym podłożu humorystycznym. Skoncentrował uwagę widza na paru istotnych wątkach, ale zatracił je w ceremonialnym chaosie, jaki sam wytworzył. A szkoda, że nie poszedł w inną stronę. Nie musiał nawet czerpać inspiracji od Altmana, ale mógł chociaż wykorzystać parę pomysłów od Perriego, który na przedstawianiu zlotów rodzinnych zna się bardzo dobrze.

REKLAMA

Mimo wszystko, "Zgon na pogrzebie" ogląda się z przyjemnością, a w trakcie wielu scen można się szczerze uśmiechnąć. Nazywanie jednak filmu "Angielską komedią roku!" (jak robi to dystrybutor Forum Film na plakacie) jest ogromną przesadą. Do humoru rodem z Monty Pythona czy "Czarnej Żmii" produkcji Franka Oza daleko, a Craig chcąc zabawić odpowiednio publiczność posuwa się do amerykanizacji brytyjskości bohaterów. Usuwając narodowe cechy charakteru pozbawia film nie tylko elegancji, ale również granic dobrego smaku, z jakimi Anglicy tworzą komedie.

Ale i tak należy podejść do tego filmu z ogromnym przymrużeniem oka. Oz w jednym z wywiadów dla IONCINEMA.com zasugerował, iż "Zgon…" jest doskonałą farsą oraz pewnym odstępstwem od ślubnych rodzinnych spotkań. Szkoda tylko, że farsie brakuje świeżości, a początkujący gatunek filmów "pogrzebowych" dopiero co raczkuje. Miejmy nadzieję, że wraz z upływającym czasem, kolejni twórcy bardziej się przyłożą. Wtedy zamiast kabaretu możemy otrzymać inteligentną satyrę, gdyż obraz Oza jedynie ją udaje.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA