"Zjawa" zasługuje na Oscara. Co nie znaczy, że statuetkę powinien otrzymać Leonardo DiCaprio
Nareszcie zobaczyłem długo oczekiwany film twórcy Birdmana. "Zjawa" od Alejandro Gonzáleza Iñárritu to tytuł, do którego pasuje jedno słowo – surowy. Dawno już nie widziałem obrazu tak bezpośredniego, naturalistycznego i werystycznego. Tak przyjemnego dla oka, ale nieprzyjemnego rozumowi. W "Zjawie" podobało mi się w zasadzie wszystko, ale nie uważam, że wszystko zasługuje na Oscara.
Zdaję sobie sprawę, że po przeczytaniu tytułu fani Leonardo DiCaprio już podpalają pochodnie i ostrzą widły. Nim jednak zaniesiecie mnie na buchający ogniem stos, dajcie wytłumaczyć, co chodzi mi po głowie. Po pierwsze, Leonardo DiCaprio to cholernie uzdolniony aktor, który chyba nigdy nie skończy się rozwijać. Inne gwiazdy w pewnym momencie stają w miejscu, o ile się nie cofają (Depp), a DiCaprio prze do przodu niczym buldożer. Nie boi się nowych wyzwań, wciela się w zróżnicowane postaci i zawsze, ale to zawsze pozytywnie zaskakuje.
Po drugie, jestem pełen podziwu dla oddania DiCaprio w "Zjawie". Aktor dokonuje na planie niesamowitego poświęcenia. Nie chodzi mi tutaj tylko i wyłącznie o taplanie się w błocie oraz lodowatej wodzie. Leo, jako zadeklarowany wegetarianin, spożywał przed kamerą surowe mięso, wszystko na poczet wspomnianego we wstępnie naturalizmu. Podczas seansu miało się wrażenie, że patrzy się na Hugh Glassa, nie światowej rangi gwiazdę. Niemałe osiągnięcie, biorąc pod uwagę rozpoznawalność DiCaprio.
O ile nie mam żadnych wątpliwości, że DiCaprio całkowicie wchodzi w skórę Glassa, tak problemem jest sam Glass. Sylwetka tej postaci, niezwykle urealniona i tchnięta emocjami Leo, jest stosunkowo jednowymiarowa. Nie twierdzę, że prosta do zagrania, ale na pewno skutecznie powstrzymująca aktora przed rozwinięciem skrzydeł. Leonardo zagrał doskonale i po raz kolejny pozytywnie mnie zaskoczył, ale mam wątpliwości, czy tak jednowymiarowa kreacja wystarczy, aby zadowolić jury w Akademii.
Chcę zostać dobrze zrozumiany – uważam, że Leo należy się statuetka jak psu buda. O ile nie za konkretny film, tak całokształt działalności. Aktor nie tylko skutecznie zrzucił z siebie jarzmo Titanica (co w pewnym momencie wydawało się niemożliwe), ale zaskoczył i w dalszym ciągu zaskakuje świat swoimi niebanalnymi rolami u najlepszych scenarzystów i reżyserów. Jeżeli jednak "Zjawa" ma za coś dostać Oscara, to niekoniecznie za rolę pierwszoplanową.
Zjawa ujęła mnie niepowtarzalnymi zdjęciami. Co niesamowite, film był kręcony jedynie przy wykorzystaniu naturalnego oświetlenia.
W tym roku dwa obrazy z najpiękniejszymi zdjęciami ukazują niegościnną Północną Amerykę, pełną niebezpieczeństw i pokrytą głębokim śniegiem. "Nienawistna Ósemka" Tarantino oraz "Zjawa" Iñárritu to materiały tak piękne, tak urokliwe, że naprawdę współczuje Akademii podczas debaty nad zwycięzcą w kategorii "zdjęcia".
Nie widzę również powodów, przeciwko nominacji tego filmu w kategorii" charakteryzacja". Jak pisałem wyżej, Leonardo DiCaprio przeszedł naprawdę wielką przemianę. Za sprawą przemoczonych kostiumów, sztucznych ran i blizn oraz świetnej gry aktorskiej uwierzyłem, że patrzę na Hugh Glassa, w ogóle nie widząc na wielkim ekranie gwiazdora Hollywood.
To samo Tom Hardy! Mój ulubieniec kina akcji przeistoczył się w człowieka, którego ledwo poznawałem. Zwłaszcza w czasie ostatnich scen, gdy Hardy wyglądał przynajmniej dwa razy starzej, niż zazwyczaj. Tym dwóm mało kto był w stanie dorównać. Nawet przesympatyczny i stający na wysokości zadania Domhnall Gleeson.
To jednak nie aktorzy, a ich otoczenie zrobiło na mnie największe wrażenie. Widok dzikiej, Północnej Ameryki na wielkim ekranie był niesamowity. Górskie szczyty, gęste lasy, rwące potoki – jedyny w swoim rodzaju spektakl przepięknych widoków. Aż zamarzyłem, aby na bezpieczną chwilę zamienić się miejscami z panem Glassem i samemu nabrać w płuca rześkiego, mroźnego powietrza oraz położyć się w ciepłych skórach przy ognisku. Bez zbędnej muzyki, bez gwałtownych przejść pomiędzy ujęciami, dokładnie tak, jak lubię.
Widziałem ludzi, którzy na filmie "Zjawa" niesamowicie się wynudzili. Ziewali, spoglądali na smartfony i debatowali między sobą, zapewne kiedy film dobiegnie upragnionego końca. Chociaż sam byłem przez cały czas świadom mozolnego budowania opowieści, byłem tą formą oczarowany. Gdy pojawiły się napisy końcowe, nie chciałem opuszczać kinowej sali, realnie zastanawiając się nad powtórnym seansem. Tym razem dla samych widoków. Trudno o lepszą rekomendację dla doskonałego filmu, ale nie dla wszystkich.