Złote Globy rozdane. Nagrody dla seriali HBO nikogo nie dziwią, za to Martin Scorsese znów przełknął gorzką pigułkę
Złote Globy przez niektórych widzów są traktowane jak gorszy kuzyn Oscarów i nagród Emmy, ale zdobycie tej statuetki to i tak duży prestiż. Po tegorocznym rozdaniu w dobrych nastrojach mogą być szefowie HBO, a włodarze platformy Netflix z pewnością poczuli niedosyt. Nikt nie będzie jednak gorzej wspominać tego wieczoru niż Martin Scorsese.
77. ceremonia rozdania Złotych Globów już za nami i choć zwykle ogłoszenie zwycięzców budzi olbrzymie emocje i kontrowersje, tak tym razem w mediach i na publicznych forach internetowych jest stosunkowo cicho. W zasadzie nie powinno to nikogo dziwić. Nie od dzisiaj wiadomo, że żyjemy w epoce seriali, a w tym roku wybory Hollywoodzkiego Stowarzyszenia Prasy Zagranicznej w kategoriach telewizyjnych były wyjątkowo niekontrowersyjne.
Bo przecież chyba nikt nie miał wątpliwości, że „Czarnobyl” dołoży kolejne statuetki w kategorii miniserialu (choć akurat brak nominacji dla „Jak nas widzą” to absolutnie nieporozumienie). A z kolei „Fleabag” i „Sukcesja” to dwa najczęściej chwalone w zeszłym roku seriale. Trudno się obrażać na tego typu decyzje jury, nawet jeśli osobiście któryś z widzów miał innych faworytów. W tym sensie pewnie ciekawiej byłoby, gdyby więcej nominacji i nagród dostała „Gra o tron”, ale przecież bardziej interesująca gala rozdania nagród nie musi oznaczać bardziej sensownej.
Złote Globy 2020 miały jednak swoich przegranych. Netflix może czuć niedosyt, a Martin Scorse ma nowy powód, żeby narzekać na środowisko.
Największa światowa platforma VOD miała w tym roku niezwykle mocny skład filmowy, a i w kategoriach serialowych mogła się pochwalić kilkoma faworytami. Fakt, że spośród takich produkcji jak „Historia małżeńska”, „Irlandczyk”, „Nazywam się Dolemite”, „Dwóch papieży”, „The Crown”, „Wybory Paytona Hobarta” i „The Kominsky Method” tylko jedna zdobyła jakąkolwiek nagrodę, może dziwić. Jeden aktorski Złoty Glob dla Olivii Colman za wcielenie się w królową Elżbietę II w 3. sezonie „The Crown” z pewnością nie wyczerpuje ambicji Netfliksa.
Firma może żałować podwójnie, bo niemal każde z wymienionych dzieł doczekało się świetnych recenzji i optymistycznych reakcji widzów. Właściwie tylko „Wybory Paytona Hobarta” doczekały się bardzo mieszanych ocen (naszą recenzję znajdziecie TUTAJ). Netflix wyciągnął więc największe działa z dotychczasowych, a i tak nie doczekał się historycznego sukcesu, na który od dawna poluje. Kolejny po zeszłorocznych Emmy triumf w tej rywalizacji odniosło HBO i to po roku, gdzie ich największa premiera została zmiażdżona przez krytyków i fanów. To z pewnością musi boleć szefów Netfliksa.
A co ma powiedzieć Martin Scorsese? „Irlandczyk” jest kwintesencją kina reżysera, a mimo to odszedł z niczym.
To w jakimś sensie kolejny znak, że osoba słynnego twórcy coraz słabiej działa na wyobraźnię i jest w rosnącym konflikcie z rzeczywistością współczesnego Hollywood. Scorsese sięgnął po sprawdzone metody - kultowych aktorów i gangsterską wielowątkową opowieść. Dzięki temu znów doczekał się doskonałych ocen od krytyki, a mimo to obszedł się smakiem. Zamiast tego wielki triumf odniosły „Pewnego razu w Hollywood”, „Joker” i największe tegoroczne zaskoczenie, czyli „1917” Sama Mendesa.
Quentin Tarantino może być szczególnie zadowolony, bo to właśnie jego film zdobył najwięcej Złotych Globów w 2020 roku. Osobiście uważam, że ta produkcja nie zasługiwała na aż trzy statuetki za najlepszy film komediowy, scenariusz i męską rolę drugoplanową dla Brada Pitta (choć nie brakuje bardziej pozytywnie nastawionych do niej recenzentów). Ale z kolei mogą cieszyć wyróżnienia dla Joaquina Phoeniksa i Hildur Guðnadóttir, którzy stworzyli w „Jokerze” prawdziwą aktorsko-muzyczną ucztę.
Najważniejsze pytanie po rozdaniu Złotych Globów dotyczy jednak jak co roku ceremonii rozdania Oscarów. Czy czeka nas kolejne zaskoczenie ze strony „1917”?
Ostatnie lata raczej pokazywały, że nie ma sensu łączyć zbyt ściśle wyników Złotych Globów z późniejszymi wyborami Amerykańskiej Akademii Filmowej. W ostatnich pięciu latach Oscara dla najlepszego filmu tylko dwukrotnie zdobywała produkcja, która wcześniej otrzymała Złotego Globa dla najlepszej komedii lub dramatu. Akademicy nie zawsze sięgają też po tych samych aktorów. Dlatego triumf „Irlandczyka” wciąż nie jest całkiem wykluczony, podobnie jak odrzucenie „Jokera” i wepchnięcie „1917” do przedsionka nagród technicznych. Jedno jest jednak pewne - czeka nas ciekawa rywalizacja.