REKLAMA

1.557 Myslovitz przedpremierowo w Deezerze. Można, bo dlaczego nie. Tylko po co?

Nie wiem, co to za moda na tytułowanie bez stawiania spacji między słowami, denerwujące, ale ja nie o tym. Ja chciałabym napisać o nowym Myslovitz, o albumie 1.577. Ale nie wiem jak, bo w głowie wciąż, mimo upływu tylu lat, w głowie wciąż brzmi mi “Miłość w czasach popkultury”, a potem przypominam sobie powolny rozkład stylu Myslovitz i robi mi się przykro.

1.557 Myslovitz przedpremierowo w Deezerze. Można, bo dlaczego nie. Tylko po co?
REKLAMA

Możecie spierać się, co było lepsze - “Miłość w czasach popkultury” czy “Korova Milky Bar”, pozwalam. Oba zasługują. Osobiście stawiam na tę pierwszą. Możecie też pohipsterzyć, że lepsze były te wcześniejsze dokonania, możecie też pokazać, że jesteście rozmemłanymi romantykami i wskazywać na późniejsze albumy jako te najlepsze. Wolny kraj. Można!

REKLAMA

Ja jednak pozostanę przy “Miłości w czasach popkultury”, bo - i 1.577 zdaje się to potwierdzać - właśnie ona jest apogeum tego, czym Myslovitz mógł być. A mógł być wielką, gitarową, kapelą. Taką, która nagrywa hymny, która niesie kaganek granej na żywych instrumentach, dobrej rockowej muzyki do ludu.

Mislovitz podążył inną drogą, wyszli z nich - tfu, tfu!- poeci. Poeci, którzy w deszczu maleńkich, żółtych kwiatów wprawdzie tworzyli hity grane do znudzenia w ogólnopolskich stacjach radiowych, przy okazji zadowalając klimatem, lirycznością i techniką tą bardziej hipsterską (chociaż wtedy to określenie nie istniało), offową publiczność i nawet krytyków.

Tylko co z tego, skoro zamiast mocnego fenomenu wyszła z tego kolejna, grająca na wysokim poziomie, ale trochę nijako, kapela.

Słucham sobie tego nieszczęsnego 1.577 z nowym wokalistą i ręka cały czas leci mi gdzieś w bok, by odpalić “Miłość w czasach popkultury”. Nie to, żeby 1.577 było złe - po kilku odsłuchach ciężko mocniej zopiniować, ale wiadomo już, że “meh, nic specjalnego”.

Melodie przyjemne, teksty takie nieco abstrakcyjne, wokal przyzwoity - akurat do grania w lecie w przyplażowych knajpach. W sam raz. Tylko, że nic więcej. Tak grają Muchy (a nawet lepiej), tak gra zylion innych kapel.

Może nie czuję już Myslovitz, może jestem za stara, może zespół trafi 1.577 do nowej, młodej publiczności, która wspomnianych przeze mnie czasów nie ma prawa kojarzyć, bo dopiero wydawała się na świat. Mimo wszystko - jest tak trochę rozmemłanie, tak nijako, chociaż do bólu poprawnie. Poprawnie to jednak za mało, zwłaszcza w obliczu przecież legendy Myslovitz. W 2000 roku pewnie oceniłabym to lepiej. jednak Mamy rok 2013.

REKLAMA

Chcecie, to słuchajcie - 1.577 dostępne jest przedpremierowo w Deezerze. Ja, żeby wrócić do rzeczywistości i zmyć rozmemłanie, po 1.577 proponuję posłuchanie tego:

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA