Ostatnio pisałem z entuzjazmem (no ok, umiarkowanym, ale jednak) o zmianie na pozycji lidera rankingu najchętniej pobieranych utworów w iTunes Store. Wspomniałem tam wówczas, że po panowaniu takich wątpliwych dzieł jak „Gangnam Style”, „Ona tańczy dla mnie” czy chyba najmniej bolesnego dla uszu „Scream & Shout”, naprawdę ciekaw jestem, co w takim razie będzie w stanie wskoczyć na miejsce pierwsze po tych pierwszych trzech egipskich plagach. Naiwnie nie wziąłem pod uwagę najprostszej odpowiedzi...
Z tego co widzę, nie ma co zadzierać z ludźmi, którym słoń nadepnął na ucho, wystarczyło ich lekko sprowokować i proszę - po ledwie kilku dniach wielki hit i opus magnum zespoliku z podlaskich Sejn (dlaczego wszystko co najdziwniejsze w tym kraju zawsze pochodzi z podlaskiego?) wraca w glorii i chwale na szczyt, na dodatek w iTunes Store, z którego przecież mieli korzystać głównie odziani w sweterki z trójkątami i wielkie okulary, wąsaci hipsterzy.
Ale prawda jest taka, że ten utwór nigdy ze szczytu nie spadł - bo te wszystkie rankingi sprzedaży swoją drogą, ale pewnie gdyby prześledzić aktywność na chomiku, rozmaitych rapidshare’ach i podobnych, to wątpię czy znalazłby się kawałek pobierany w Polsce częściej.
I zasadniczo nie mam nic do tego, czego kto słucha, w sumie czemu miałoby mnie to w ogóle obchodzić? Irytuje mnie inna rzecz - dopisywanie jakiejś dziwnej ideologii to tej przelotnej(?) mody na disco-polo. W prasie i Internecie czytam, że muzyka chodnikowa, która swego czasu zdechła w mainstreamie, a egzystowała sobie dalej na wiejskich dyskotekach i drugim obiegu, to wręcz część polskiego dziedzictwa kulturowego, element naszej mentalności i coś z czego powinniśmy być dumni, zatem nie powinno się ten wstydliwy fragment historii polskiej muzyki rozrywkowej powiedzieć złego słowa. - Ludzie mają dość problemów, codzienności. Chcą posłuchać o rzeczach pozytywnych, miłości, zabawie. Dlatego nie rozumiem, skąd próby zakopania tego pod ziemię. Że jak disco polo, to wiocha. - uświadamia nas Radek Liszewski, lider zespołu Weekend.
Otóż tak, panie Radku, disco polo to wiocha. Serio muszę to tłumaczyć? Tworzenie muzyki pozytywnej czy optymistycznej wcale nie wiąże się z jakimś ostracyzmem i to w ramach jakiegokolwiek gatunku muzycznego (ba, nawet smętni goci z The Cure mieli parę wesołych piosenek…). Owa “wiocha” będąca nieodłącznym elementem twórczości zespołu Weekend i jemu podobnych, wcale przecież nie wynika z samego przesłania tworzonej muzyki (czy też jego braku), ale z prymitywizmu i zwyczajnego braku gustu zarówno odnośnie warstwy muzycznej, jak i tekstowej czy wizerunkowej. Disco polo to muzyka zwyczajnie cholernie przaśna, rodzaj muzycznej pornografii najtańszego sortu.
I bardzo dobrze, niespecjalnie mi to przeszkadza. W końcu często im mniej wartościowa twórczość/działalność nastawiona na potrzeby najmniej wymagających odbiorców, tym zazwyczaj więcej fanów przyciąga (stad przecież triumfy „Sagi Zmierzch” w kinach, popularność Niekrytego Krytyka na polskim Youtubie czy sukces stron w stylu kwejk.pl), - tak już po prostu jest i jest nie sądzę by ktokolwiek zdrowy na umyśle chciał z tym zjawiskiem walczyć. Bo i po co? Ale dlaczego wmawia się nam w kontekście sukcesów Weekend, ze wynikają one z czegoś więcej, niż faktu, że to głupawy i prosty kawałek, idealny do posłuchania czy potańczenia dla masowego, niewymagającego odbiorcy? (Co nie jest bynajmniej żadną obelgą czy próbą wartościowania – nie każdy w końcu musi być, czy w ogóle chcieć być muzycznym erudytą.) Czytam na przykład, że „Większość z nas pochodzi ze wsi, w większości z nas grają te same chłopskie nuty. Jakkolwiek staralibyśmy się przykryć atłasami słomę, która wyłazi nam z butów, rozpylić litry perfum, to nie zniszczymy tego swojskiego zapachu wsi. Im szybciej zaakceptujemy tego chłopa w nas, tym szybciej będziemy szczęśliwi.” Nie wiem, ja dobrze przeczytałem, że wg dziennikarza ukryta miłość do złej muzyki jest jakaś obligatoryjna? Niezłe.
Często tez spotykam się z poglądem niemal analogicznym, że tak naprawdę każdy z nas kocha disco polo, tak jak kochał je te kilkanaście lat temu, tyle, że teraz to o prostu wstyd i każdy siedzi cicho. - (...) gdyby o odpowiedniej porze puścić na balu dziennikarzy, balu naukowców czy balu przedsiębiorców "Jesteś szalona", to publika zagubiłaby się w dzikim, ozdrowieńczym tańcu. - edukuje nas mądry pan profesor socjologii. Fajnie, tylko czego to dowodzi? Pomijając już dociekanie, czy za tym stwierdzeniem faktycznie kryje się prawda. Bo takim przykładem (i takim tokiem myślenia) równie dobrze mogę zilustrować tezę, że masa ludzi z nostalgią wspomina hity swojej młodości albo że masa ludzi tak ironicznie i z przymrużeniem oka podchodzi do disco polo, że jest gotowa powiedzieć “a co tam” i zacząć się przy tym bawić jak bywalcy dyskotek z lat 90-tych. No bo przecież jak tu udowodnić, kto lubi muzykę chodnikową ze względu na to, że uważa ją za coś dobrego, a kto utrzymuje, że ją uwielbia właśnie dlatego, że jest taka zła?
Umówmy się, nie ma nic złego w lubieniu czy słuchaniu fatalnej muzyki. Pojęcie guilty pleasure funkcjonuje w popkulturze od dawna, nawet niekoniecznie tylko w odniesieniu do muzyki, poza tym jeśli czegoś się można faktycznie wstydzić, to głównie snobizmu. Ale bądźmy konsekwentni, jeśli dziś, w obliczu takiej kosmicznej popularności “Ona tańczy dla mnie” nie jest wstyd powiedzieć, że się kawałek Weekend lubi, to dlaczego brakuje odwagi by stwierdzić, że jednocześnie to strasznie kiczowata, prymitywna i głupawa muzyka? Bo przecież z tego właśnie wynika jej popularność – kawałek jest lekki, łatwy i przyjemny, wpada w ucho i tyle (a takimi cechami można przecież określić znaczną większość hitowych singli). Wcale nie potrzeba tego uzasadniać słomą z butów, ani ogłaszać wielkiego wyjścia disco polo z rejonów wiochy i obciachu.
Swoją drogą, to wręcz fascynujące, jak ten gatunek nie zmienił się wcale, prezentując obecnie dokładnie taką samą przaśną stylistykę i, khem, walory muzyczne, jak i kilkanaście lat temu - mimo to, zespół Weekend zaskarbił sobie także, prócz discopolowych fanów-weteranów, sympatię także całkiem nowego pokolenia fanów. I jeśli faktycznie sukces tego utworu i powrót disco polo do mainstreamu coś udowadniają, to wcale nie zapisaną w polskich genach miłość do disco polo jako takiego, ale głównie fakt, jak niewrażliwe na nowości muzyczne i jakikolwiek wpływ nowych trendów w tej materii są gusta masowej polskiej publiczności. “17 milionów Polaków nie może się mylić” - stwierdza artykuł na wyborcza.pl, z którego pożyczyłem cytaty. Pozostaje to tylko skomentować parafrazą tego hasełka, z muchami w roli głównej.