Przegrał walkę o nominację do Oscara z Agnieszką Holland, w Gdyni spotkał się z mieszanymi opiniami. Najnowszy film Michała Kwiecińskiego o najsłynniejszym polskim pianiście nie miał łatwego PR, ale nareszcie udało mi się go zobaczyć i sprawdzić, po której stronie jest racja.

Jan Paweł II, Robert Lewandowski, Iga Świątek - poczet tych Polaków mających wielką renomę międzynarodową byłby pusty, gdyby nie znalazło się w nim nazwisko Fryderyka Chopina - przedwcześnie zmarłego geniusza, wybitnego pianisty i kompozytora. Polaka, który był jednym z największych artystów swoich czasów. Z biegiem czasu stał się też przedmiotem odniesień w kulturze masowej. To jemu zawdzięczają nazwę "Fryderyki" oraz oczywiście posiadający wyjątkową renomę Konkurs Chopinowski, to o nim śpiewał Gazebo w słynnej piosence "I like Chopin", to właśnie w niego wcielał się nie tylko Piotr Adamczyk, ale również Hugh Grant. Kolejne podejście do historii Fryderyka zrobił Michał Kwieciński, który po znakomitym "Filipie" postanowił pójść za ciosem i pokazać, że w tworzeniu kina okołohistorycznego nie ma sobie równych. Niestety, jego najnowszy film niestety nie dorównuje poprzedniej produkcji reżysera swoją jakością.
Chopin, Chopin! - recenzja. Z pamiętnika młodego muzyka
Fryderyk Chopin (Eryk Kulm jr) to młody polski pianista, którego życie od jakiegoś czasu rozgrywa się na francuskiej ziemi. Jest salonowym lwem, który zabawia towarzystwo (także to królewskie) nie tylko doskonałą muzyką, ale również błyskotliwością, dowcipami i towarzyskim usposobieniem. Relatywnie beztroskie życie lokalnego celebryty wkrótce zostanie przerwane: słynny pianista i kompozytor otrzymuje tragiczną diagnozę, która głosi: chorujesz na gruźlicę, zostało Ci kilka lat życia.
Kino biograficzne ostatnimi czasy dokonało pewnej korekty na poziomie konceptu. Mam wrażenie, że dawniej częściej koncentrowano się na uchwyceniu pełnego życiorysu omawianej postaci, co nierzadko kończyło się bardzo dużymi skrótami, odhaczaniem kolejnych faktów z ich życia. Najnowszy (i moim zdaniem słuszny) trend objawia się w postaci wybierania konkretnego wycinka z życia bohatera, gdy widz zastaje go z określonym dorobkiem i życiowym kierunkiem.
Na całe szczęście Michał Kwieciński (reżyser) i Bartosz Janiszewski (scenarzysta) także podążyli w tym kierunku. "Chopin, Chopin!" od początku wrzuca nas, wraz z tytułowym bohaterem, w wir, który stawia przed nami mistrza w zupełnie innej pozycji. Nie płacze pod wierzbą z miłości do Polski, korzysta z życia w wielu znaczeniach tego słowa, jednocześnie mając świadomość siły własnego talentu oraz swojego nierozerwalnego związku z muzyką, będącą tak naprawdę jego jedyną prawdziwą miłością. Najciekawiej ogląda się właśnie tę część filmu gdy Chopin, za sprawą choroby uświadamia sobie życiową pustkę, której nie pokazywał ani światu, ani sobie, gdy miota się nie tylko z coraz silniejszymi objawami gruźlicy, ale również z własnymi uczuciami i uświadamia sobie, że jego jedynym dziedzictwem będzie tylko (lub aż) muzyka. Utopią byłoby, gdyby ten stan potrwał dłużej niż 40/50 minut filmu.
Niestety, im dalej w las, tym "Chopin, Chopin!" otwiera zbyt wiele fabularnych frontów i robi to ze smutnym niedbalstwem.
Większość drugiej godziny filmu jest wypełniona postaciami (Ostaszewska ma poprawny epizod, Gruszka, de la Baume i Wilson są dość bezobjawowi) których jedynie Ferenc Liszt (przyzwoity Victor Meutelet) wydobywa coś interesującego, jakby na podobieństwo sojuszu dwóch geniuszy, którzy reprezentują inne typy artyzmu, ale się szanują i rozumieją. Pozostali pełnią w tej historii wpięte na odczep kwiatki do kożucha, które pojawiają się i znikają zupełnie niepogłębione. Podczas gdy kończąca film śmierć Chopina powinna nas, tak myślę, jakoś poruszać, to bliższe było uczucie ulgi, że po przynajmniej pięciu momentach, w których ten film mógł się skończyć, pada "to już". Dodatkowo, trudno mi było znaleźć w opowiadanej przez Kwiecińskiego historii jakiejś myśli przewodniej. Niestety, sama chęć dekonstrukcji powielanych przez kulturę mitów o Chopinie nie wystarczyła - ani w trakcie filmu, ani dyskusji po pokazie nie odczułem, że Kwieciński i spółka mieli wyrazisty pomysł tworząc tę produkcję.

Jest jednak ktoś, kto w niekwestionowany sposób niesie na swoich barkach całość i czasami nawet pozwala zapomnieć o mankamentach związanych z fabułą. Tym kimś jest, rzecz jasna, Eryk Kulm jr, odtwórca głównej roli. Od dawna było wiadomo, że to piekielnie zdolny aktor, jego talent najbardziej uwolnił zresztą sam Kwieciński w niedawnym "Filipie". Tutaj częściej rzuca aktorowi kłody pod nogi, ale z każdego wyzwania Kulm wychodzi obronną ręką. Na pewno należy go również pochwalić za samo przygotowanie do roli - świetnie śmiga po pianinie (zdanie podzielane też przez bardziej zorientowanych w tej materii) i płynnie posługuje się francuszczyzną na przemian z polskim językiem.
Błyskotliwy hulaka, zagrywający się do granic artysta, geniusz o twarzy łobuza, bardziej dojrzały muzycznie niż życiowo, świadomy nieuchronnej śmierci - Erykowi Kulmowi każda z tych wersji Chopina wychodzi naturalnie i charyzmatycznie.
Sporo się również mówiło o aspekcie wizualnym - wiele wskazuje na to, że to rozmach techniczny pochłonął gros drugiego najwyższego budżetu w historii polskiego kina. Do tej części "Chopin, Chopin!" trudno mieć zastrzeżenia - bardzo podobała mi się praca kamery (nierzadko stosująca ciekawe "obroty" względem postaci), a i na poziomie scenografii czy kostiumów odwalono tutaj kawał dobrej roboty. Film rzeczywiście ma imponującą skalę i bez przeszkód zabiera widza w ciekawie zniuansowany świat - z jednej strony pełne kolorów wystawne imprezy i artystyczne uciechy, z drugiej zaś malowana surowym chłodem rosnąca w Paryżu panika związana z gruźlicą.
"Chopin, Chopin!" jest filmem, którego jednoznaczna ocena nie jest taka łatwa.
Z jednej strony nie sposób nie docenić walorów "dla oka" oraz gigantycznego talentu Kulma, który jest największą siłą tej opowieści i potrafi przenieść na ekran realne emocje Chopina. Z drugiej, kompletnie nie czuję przedstawionej przez Kwiecińskiego i Janiszewskiego wizji - jawi mi się ona bardziej jako zbiór przypadków niż efekt reżyserskiej czy scenopisarskiej precyzji. Nie śmiem krytykować tego filmu z góry na dół, ale nie będę kłamał: liczyłem na coś znacznie, znacznie lepszego.
Premiera "Chopin, Chopin!" w polskich kinach jest zaplanowana na 10 października.
Więcej informacji o filmach przeczytacie na Spider's Web:
- Film o Frizie i Wersow ma tak złe oceny, że przebił nawet "Smoleńsk"
- Filmy Kubricka wracają do kin. W tym najlepsze sci-fi wszechczasów
- O tym filmie mówili wszyscy. W końcu pokaże go TV
- Trwają zdjęcia do filmu Szwagier. To będzie bardzo nietypowa polska produkcja
- Zaginiony autokar - recenzja filmu. Wielki powrót Matthew McConaugheya
zdjęcie główne: Jarosław Sosiński, materiały prasowe Telewizji Polskiej