3:10 do Yumy wywołuje ogromną nostalgię do lat świetności amerykańskiego Westernu - zaskakująco, tylko do jego dobrych stron. To świetny film, który docenić powinni zarówno miłośnicy gatunku, jak i ludzie kompletnie mu obojętni
Zanim Western został całkowicie zmieniony przez Sergio Leone i podobnych jemu wizjonerów z Włoch, mieliśmy inne, dużo weselsze opowieści o kowbojach i rewolwerowcach. Amerykański Western był bardziej rozrywkowym i łatwym w odbiorze dziełem z odrobinę baśniową strukturą. Gang oczywistych złoczyńców napadał bank lub pociąg, a ostatni sprawiedliwy, samotny jeździec przybywał do miasta, żeby wszystko naprostować. Oryginalne 15:10 do Yumy z 1957 wychodził w czasach, kiedy wszystkie elementy (dziś uważane za klisze i banały) wciąż trwały w rozkwicie, co czyniło go dodatkowo wyjątkowym. Przez lekkie odwrócenie klasycznych ról, potrząsnął starą formułą- bo tym razem mieliśmy do czynienia z historią o przyjaźni ofiary z oprawcą, uciekiniera ze ścigającym. Tutaj to złoczyńca jest bystrym, pociągającym herosem, a więżący go farmer jest kimś słabym i mało interesującym. Pod wieloma względami ten i kilka innych, rewizjonistycznych filmów zajmujących się tematyką dzikiego zachodu, umożliwiły później europejskim twórcom wkroczenie na arenę.
Remake z 2007, w przeciwieństwie do wielu innych przeróbek klasyków, nie stawia przed sobą zadania przemodelowania oryginału do tego stopnia, że staje się nierozpoznawalny. W sumie, jedyna poważna zmiana w fabule dotyczy samego zakończenia. Dostajemy... lepszą wersję pierwowzoru. Praca kamery i montaż zostały uaktualnione, a sposób budowania relacji między bohaterami nie jest już tak naiwny, jak było niegdyś. Dzieło nakręcone przez Jamesa Mangolda nie robi nic szczególnie oryginalnego, nie poraża innością, czy też nie odtrąca miłośników oryginału.. Pomyślałbyś, że twórcy próbowaliby zwiększyć przemoc i brutalność w tej - i tak już zaskakująco dorosłej historii. Ale prawda jest taka, że w obliczu wielu innych, współczesnych Westernów, 3:10 do Yumy z 2007 wydaje się odświeżająco lekka.
Dan Evans to smutny, biedny farmer, weteran wojny secesyjnej, który w życiu chciał jedynie wychować dzieci i utrzymać rodzinę. Uczciwy człowiek. Ale nawet tacy ludzie mogą popaść w okrutne długi, które zagrażają życiu jego najbliższych. Aby spłacić swoje zobowiązania, zgłasza się jako ochotnik do transportu Bena Wade'a - groźnego rabusia kolejowego. Sytuacja się komplikuje, kiedy jego kumple i sojusznicy próbują ścigać konwój i uwolnić swojego przywódce. Aresztowany ma trafić do pociągu do Yumy, gdzie odpowie przed Sądem Federalnym stanu Arizona. W końcu, jedyną osobą wciąż trzymającą Wade’a w kajdanach jest sam Dan. To zarówno opowieść o jednym mężczyźnie próbującym udowodnić swoją wartość i użyteczność względem rodziny, jak i o drugim - szukającym drogi do odkupienia. Relacja obydwu Panów, pomimo dość trudnej sytuacji, staje się dość zażyła i pomimo rozbieżnych interesów, zaczynają zyskiwać do siebie szacunek i pewien poziom wzajemnego zrozumienia.
W dwóch głównych rolach mamy Christiana Bale’a i Russella Crowe. I choć nie są to moi ulubieni aktorzy - ich styl gry odpowiada postaciom jakie portretują. Jedna mina Russela Crowe, która zazwyczaj wygląda jak zwykła drętwota, tutaj wypada na pewność siebie i arogancje. Bale’owi również udaje się sportretować swoją postać w sposób odpowiedni, tworząc znerwicowanego, kompletnie wyniszczonego człowieka, który przejmuje się przede wszystkim losem swojej rodziny. Pomimo kilku mniej naturalnych dialogów i kilu zgrzytów po drodze, filmowi udaje się uchwycić idealny balans pomiędzy wiarygodną historyczną dramą - a kompletną popcornową frajdą. Nigdy, podczas całego seansu nie czułem się znudzony czy zupełnie obojętny wobec wydarzeń na ekranie.
3:10 do Yumy wciąż jest dużo bliżej do radosnych przygód Johna Wayne’a niż przesadnej brutalności i krwawej rzeczywistości speghetti westernu. Sama formuła dojrzała jako gatunek, ale w gruncie rzeczy to ten sam, inspirujący, rozrywkowy, zabawny filmik, o którym prędzej czy później zapomnisz. Nie ma w tym nic złego, to w pełni poprawy remake, co w dzisiejszych czasach wydaje się być warte pochwały nawet bardziej. Scenaria krzyczy estetyką dzikiego zachodu, sceny akcji są świetne, aktorstwo z pierwszej ligi. Jeśli kiedykolwiek w życiu jakiś Western coś dla Ciebie znaczył - jesteś sobie winny, żeby zobaczyć ten film. I jest na tyle dobry, że nawet jeśli nigdy nie pociągał Cię świat dzikiego zachodu - ten film ma szansę to zmienić.
To świetny film. Dla fanów gatunku pozycja obowiązkowa, a dla reszty w stu procentach poprawny, bezbolesny film akcji. Pozostaje lekki żal, że nie próbuje poruszać nowych gruntów, tak jak to robił oryginał. Ale prawda jest taka, że nie każdy film musi być absolutnym arcydziełem opowiadającym o kondycji człowieka, nie wszystkie historie muszą patrzeć krytycznie na przeszłość i rozpamiętywać wady dawnych lat. Czasami wszystko, czego człowiek potrzebuje to solidna rozrywka i proste prawy o przyjaźni i o bohaterstwie. I to, 3:10 do Yumy dostarcza z nawiązką. Film do zobaczenia na VOD.pl