Podobno gatunek westernów już całkowicie wymarł, co niektórzy uważają za wielkie szczęście. Teoretycznie, powtarzam: teoretycznie, filmy te nie cechowały się zbytnim profesjonalizmem, nudziły i były po prostu słabe. Jest też druga grupa, zwolenników tego gatunku. Na pewno ci ostatni musieli ucieszyć się, gdy zapowiedziano 3:10 to Yuma (3:10 do Yumy), remake starego i dobrego filmu.
Fabuła tylko pozornie wygląda na mało skomplikowaną. Początek filmu rysuje się dość standardowo - Dan Evans, biedny kowboj z dobrym sercem (w tej roli ponadprzeciętna gra Christiana Bale'a) przez przypadek miesza się w potyczki gangu, kierowanego przez Bena Wade - jak zwykle genialnego Russela Crowe'a. Bohater pozytywny bierze udział w akcji odeskortowania przestępcy na tytułowy pociąg do Yumy, gdzie bandyta skazany byłby prawdopodobnie na śmierć. Po drodze obydwaj przeżyją całkiem sporo - potyczkę z Indianami, gangiem, a nawet całym miastem próbującym zabić tych dwóch ludzi. Nie chcę psuć Wam widowiska, więc oczywiście nie zdradzę zakończenia, ale muszę wspomnieć że końcowe sceny wzruszają, a zakończenie jest świetne, wręcz genialne. Obie postaci wykreowane są bardzo dobrze, a Russel Crowe zagrał wyjątkowo rzetelnie, można nawet powiedzieć, że to jedna z jego lepszych ról. Do tego obejrzeć możemy ewolucję bohaterów - Dan Evans odkrywa, że świat nie jest czarno biały i zwykle trzeba wybierać mniejsze zło - jak robi to od dawna jego kompan. Poza tym przez film przewala się także wiele różnych, kolorowych postaci. Nie mógłbym zapomnieć o Charliem Prince'ie (Ben Foster) - należącym do gangu Wade'a - zimnokrwistym człowieku z nieco... oryginalnym poczuciem humoru. Nie pasowała mi tylko postać syna głównego bohatera, młodego głupca, który dopiero pod koniec widowiska zachowuje się jak prawdziwy człowiek.
Mimo porządnej fabuły nie można zapomnieć, że film to western - i oczywiście nie mogło zabraknąć tu strzelanin. I takie oczywiście są, bardzo dynamiczne i niezgorzej nakręcone. Niestety, brakuje im trochę do tych z Ultimatum Bourne'a, ale i tak trzymają bardzo wysoki poziom. Huki broni brzmią realistycznie, co jest wielką zaletą - kto by chciał słuchać odgłosu klamki przez półtorej godziny? Reszta dźwięków również zalicza się do klasy wyższej, a muzyka została mi w pamięci aż do dziś.
Już o zdjęciach trochę wspomniałem, pora rozwinąć ten temat. Walki są filmowane porządnie, skupiając się na najważniejszych punktach akcji. Nie zabrakło cichych, typowo westernowych ujęć, najczęściej przed bitwą. Niestety, są też wady. Najbardziej zapamiętałem koszmarną, sztuczną noc. Otóż ciemno wtedy nie jest w ogóle, filtr przyciemniający obraz jest podobny jakością do tych z lat '80. Panowie, teraz noc da razy nakręcić się o wiele lepiej... Na szczęście inne sceny dziejące się w późnych godzinach - kolacja w domu Dana Evansa i walka z Indianami - wyglądają już naturalnie. Reszta elementów filmu, takich jak kostiumy czy architektura, to także wysoki poziom - nie zauważyłem ani jednego przeinaczenia czy na przykład współczesnego zegarka.
3:10 to Yuma nie jest westernem typowym. Mało tu stereotypowych bohaterów, jak "dobry szeryf" czy "zły bandyta" - pojawiają się za to elementy filozoficzne, zmuszające do przemyśleń. Niemała tu także ilość głębokich rozmów - jak ta przed ostateczną strzelaniną - czy dorosłego humoru. Pojawia się także kilka brutalnych scen, a "f word" jest używane w dialogach notorycznie. Film to zdecydowanie dorosły, ale nie brutalny i głupi. Oby więcej takich westernów, byleby tylko trzymały jakość 3:10 to Yuma!