Najnowszy serial od SkyShowtime, który zasilił zbiór produkcji o seryjnych mordercach, to wyjątkowo trudny i nieprzyjemny seans. "Devil in Disguise: John Wayne Gacy" to niepokojący tytuł, który udowodnił, że w przypadku tego rodzaju historii nie do końca trzeba się skupiać na historii niesławnych zbrodniarzy.

Na początku października w serwisie Netflix zadebiutował nowy sezon "Potworów", czyli "Historia Eda Geina". Po raz kolejny rozpętała się wówczas burza, a pioruny skierowane były w twórców serialu. Zarzucano im gloryfikowanie głównych antybohaterów, nadmierną - a wręcz obsesyjną - fascynację ich czynami, a także romantyzowanie zbrodni i samych sprawców. Oliwy do ognia dolał casting - w 3. sezonie Geina portretował przystojny i umięśniony Charlie Hunnam.
Uważałam, że "Historia Eda Geina" jest produkcją, której należy bronić. Kiedy widzowie skupiali się na tym, że Ian Brennan i Ryan Murphy ponownie ukazali mordercę w "baśniowy" sposób, dodając fikcyjne wątki, ja podkreślałam, że to wcale nie jest serial dokumentalny. Poza tym sądziłam, że Hunnam wcielił się w swoją rolę fantastycznie, a twórcy doskonale wpletli do odcinków inne wątki.
Teraz, po seansie "Devil in Disguise: John Wayne Gacy" od SkyShowtime, oceniłabym produkcję Netfliksa nieco bardziej krytycznie. Okazało się bowiem, że historię mordercy da się opowiedzieć z perspektywy władz i skrzywdzonych rodzin ofiar, co uderza jeszcze mocniej. No i że zupełnie inaczej można spojrzeć na tytułowego antybohatera, jeśli nie jest on chorym na schizofrenię przystojnym blondynem, a nieciekawym typkiem przy kości, który wykazuje niezdrową fascynację klaunami. Ma to swoje wady i zalety.
Devil in Disguise: John Wayne Gacy - recenzja serialu w SkyShowtime
Chociaż nie jest to licytacja, kto zabił więcej osób i kto zrobił to w bardziej bestialski sposób, no to jednak wspomnianego Geina trudno porównywać do Gacy'ego. Amerykański seryjny morderca, którego okrzyknięto "Killer Clownem", działał w okolicach Chicago w latach 70. XX wieku. Mężczyźnie przypisuje się 33 morderstwa, choć w rzeczywistości mogło być ich nawet 45. Gacy obierał za cel chłopców i młodych mężczyzn, których zwabiał do swojego domu pod pretekstem pokazania im magicznych sztuczek, a następnie krępował ich, wykorzystywał seksualnie i zabijał.
Serial rozpoczyna się od zaginięcia nastolatka Roba Piesta (Ryker Baloun) w 1978 roku, które w rzeczywistości było śledztwem prowadzącym do aresztowania Johna Wayne'a Gacy'ego (w tej roli Michael Chernus). Sprawę prowadzi detektyw Rafael Tovar (Gabriel Luna), a w rolę adwokata Gacy'ego wciela się Sam Amirante (Michael Angarano).
Nie trzeba było wiele, by z tych wydarzeń stworzyć jak najbardziej sensacyjny i krwawy serial, o którym mówiłoby się tak głośno jak o konkurencyjnych "Potworach". Patrick Macmanus, twórca "Devil in Disguise", zdecydował się jednak potraktować tę produkcję zupełnie inaczej. Widzowie nie są przede wszystkim traktowani jak podglądacze, którzy są świadkami szokujących scen - sprawia to, że ich ciekawość nie zostaje do końca zaspokojona (i bardzo dobrze). Twórca nie odkrywa wszystkich kart - wiele wątków jest potraktowanych w sposób symboliczny, a niektórych oko kamery w ogóle nie dosięga.
Podczas gdy w "Potworach" to Gein był centralną postacią, tak tutaj widać, że wcale nie chciano skupiać się wyłącznie na Gacym. Jest to jednocześnie zaleta i wada. Dzięki temu, że produkcja nie koncentruje się tylko na perspektywie mordercy, a na przykład na reakcjach rodziny czy pracy detektywów, to zostaje jeszcze bardziej podkreślone, że to ich głos powinien być jak najbardziej słyszalny. Z takiego rozwiązania wyłania się jedna poważna wada - nie ma tu głównego bohatera, który byłby trzonem tej historii. Przez to serial rozchodzi się na wszystkie strony i tworzy się chaotyczna narracja.
"Devil in Disguise" to nie jest tylko opowieść o mordercy oraz jego zbrodniach dla fanów produkcji true crime. Serial pokazuje również to, jak błędy systemowe i uprzedzenia społeczne doprowadziły do tego, że Gacy przez tyle lat wymykał się wymiarowi sprawiedliwości. Gdyby odsiedział swój wyrok z 1968 roku, który zakładał, że spędzi za kratami 10 lat, a nie 18 miesięcy, być może nie doszłoby do tych strasznych czynów. Dziś możemy wyłącznie gdybać, ale jedno jest pewne - w takich makabrycznych historiach trzeba widzieć drugie dno i zawsze patrzeć na nie krytycznym okiem.
Czytaj więcej w Spider's Web:
- Nikt nie widział, jak odchodzimy: prawdziwa historia i zakończenie serialu Netfliksa
- Zakończenie Grupy zadaniowej odbija się w sieci szerokim echem. "Jestem zdruzgotany"
- Zaskakująca rola młodej gwiazdy w Spider-Manie 4. Byliśmy w błędzie
- Stephen King musiał osobiście przetestować gwiazdora nowej adaptacji. "Czekałem całą noc"
- HBO Max: co obejrzeć w weekend? TOP 5 nowości, w tym wielki powrót polskiego kryminału