REKLAMA

„Aladyn” zarobił już miliard dolarów, wkrótce to samo czeka „Króla Lwa”. Dlaczego widzów nie obchodzi to, że Disney ich wykorzystuje?

Nowa wersja „Aladyna” właśnie przekroczyła miliard dolarów, a wkrótce zapewne to samo osiągnie „Król Lew”. Disney znalazł sposób na zdobycie serc widzów i to mimo, że w tak oczywisty sposób ich wykorzystuje. Dlatego warto zastanowić się, czemu kinomaniacy w ogóle się tym nie przejmują.

aladyn miliard
REKLAMA
REKLAMA

Rok 2019 już spokojnie można określić okresem królowania Disneya. Nie dość, że wytwórnia przejęła ogromne kulturowe zasoby 21st Century Fox, to jeszcze odnosi olbrzymie sukcesy finansowe. Już cztery tegoroczne filmy Disneya przekroczyły granicę miliarda dolarów w światowym box office. Jak poinformował portal Variety, do „Avengers: Koniec gry”, „Kapitan Marvel” i „Spider-Man: Daleko od domu” właśnie dołączył „Aladyn”.

Jeszcze kilka lat temu każdy powiedziałby, że tego typu produkcja nie ma szans na bicie finansowych rekordów tak potężnej firmy. Bo przecież aktorskie remaki od tej wytwórni zdarzały się już w przeszłości. I to wielokrotnie. Od tego czasu mnóstwo rzeczy się jednak zmieniło. Disney w całości postawił na przerabianie swoich kultowych hitów. Oczywiście te nowe wersje to bardzo specyficzne remaki. Czasem dorabiają pewne szczegóły do fabuły, ale oprócz tego przede wszystkim stawiają na aktorów i nowe techniki komputerowej, często foto-realistycznej animacji.

„Aladyn” nie jest tu wyjątkiem. Fenomenalne pieniądze zarobiła też „Piękna i Bestia”, a „Król Lew” szykuje się na kolejny hit.

I to pomimo bardzo przeciętnych ocen. Film skrytykowała zarówno recenzentka Rozrywka.Blog, jak i duża część amerykańskiej prasy branżowej. „Aladyn” też w żadnym razie nie został ochrzczony arcydziełem. Dlaczego więc, pomimo tak mocnej i jednoznacznie negatywnej krytyki, widzowie szli tak gromadnie na produkcje Disneya? To pytanie, które jest o tyle ciekawsze, ponieważ ta wytwórnia jak żadna inna budzi sprzeciw dużej części widzów. Wszystko przez chaos związany z nową trylogią „Gwiezdnych wojen” i oskarżenie o monopolizowanie rynku.

Nie są to też produkcje tworzone przez Pixara, który większości odbiorców kojarzy się z najważniejszą firmą robiącą filmy dla dzieci i dorosłych za jednym zamachem. A mimo to w samej Polsce na „Króla Lwa” poszedł aż milion osób. To jeden z najlepszych wyników w historii naszego rynku. Czy działa magia oryginału? A może miłość do MCU wykroczyła poza superbohaterów i Disney zwyczajnie kojarzy się widzom z najwyższą jakością?

Wydaje się, że są dwie najbardziej prawdopodobne odpowiedzi na tę zagadkę. Żadna mnie nie cieszy.

Według pierwszej hipotezy należałoby powiedzieć, że widzowie najzwyczajniej w świecie nie kierują się już zdaniem krytyków. Dlatego nie mają powodu słuchać narzekań malkontentów przed premierą, a potem jest już za późno. Bo przecież kupiony bilet nie musi się równać zadowoleniu z seansu. Tego typu spojrzenie byłoby jednak nieco ryzykowne i zanadto zbliżone do odwiecznego narzekania na śmierć dziennikarstwa i złe masy, które nie chcą zapoznawać się z pogłębionymi materiałami.

A to przecież nie jest prawda. Wciąż jest olbrzymie zainteresowanie filmowymi i serialowymi analizami. Wystarczy spojrzeć na amerykańskiego YouTube'a czy Reddita, by znaleźć wiele bardzo interesujących teorii, recenzji i wiwisekcji dzieł kultury. Również polscy widzowie potrafią masowo interesować się krytycznymi ocenami w prasie, czego najlepszym dowodem jest atmosfera wokół 8. sezonu „Gry o tron”. Nie wspominając o tym, że pożytek z recenzentów jest większy niż tylko w tym wąskim spojrzeniu.

Wydaje się jednak, że nawet wśród osób interesujących się takimi materiałami przeważyła nostalgia.

Najczęstszy argument brzmi: „Skoro widzowie tęsknią za oryginalnymi animacji, to czemu ich nie obejrzą? Mogą to zrobić za darmo”. I na papierze wydaje się on całkowicie racjonalny. To naprawdę zdaje się mieć więcej sensu. Bo po co oglądać gorszą kopię, jeśli można bez większych problemów wrócić do oryginału?

W tym miejscu analitycy zachowań widzów lekceważą jednak kilka ważnych uczuć wiążących się z pójściem do kina. Gdyby oglądanie filmów i seriali tylko w domowym zaciszu wystarczało, to serwisy VOD dawno pozbawiłyby kina swoich klientów. A badania pokazują, że skutki rozwoju streamingu są zdecydowanie inne. Możliwość obejrzenia premiery na dużym ekranie to wciąż niepowtarzalne wydarzenie. I w kontekście remake'ów zdecydowanie pozbawione ryzyka. Skoro z góry wiemy, co zobaczymy, to nic nas niemiło nie zaskoczy. Zwłaszcza, że lubiliśmy oryginalne wersje „Aladyna” czy „Króla Lwa”.

Takie spojrzenie ma oczywiście w sobie sporo krótkowzroczności, bo zakłada, że sentymentu i nostalgii wystarczy na cały film.

REKLAMA

Ale ponownie - z punktu widzenia Disneya nie ma to żadnego znaczenia. Bilet już został kupiony. Osoby nastawione negatywnie do remake'ów poszły często napędzane złudzeniami, że przecież może będzie coś innego. A te, które myślały tylko o przeszłości, przeważnie nie wyobrażały sobie wcześniej, że remake może zniszczyć ich miłość do oryginału. Obie strony łatwo wpadły w pułapkę emocji: nostalgii, wiary, ekscytacji pójściem do kina i sentymentu do poprzednich tego typu podróży. W dodatku często odbywającej się w gronie rodzinnym, a tego typu wypady lubią się powtarzać.

Trzeba zrozumieć, że Disney nie jest jakąś demoniczną firmą, która stara się wyssać nasze dusze wraz z pieniędzmi. A widzowie idący gromadnie na remaki to nie jakieś bezmyślne masy bez gustu. Wszystko da się racjonalnie wytłumaczyć, nawet jeśli niekoniecznie się to nam podoba.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA