Serial "Anatomia skandalu" to dowód na to, że nad Netfliksem wisi klątwa
"Anatomia skandalu" mogła być odpowiedzią Netfliksa na popularne i w większości przypadków udane thrillery z domieszką małżeńskiego dramatu ("Małe kłamstewka", "Od nowa"), które znajdziemy w HBO Max. Tym bardziej, że produkował ją odpowiedzialny za te tytuły (i "Dziewięcioro nieznajomych") David E. Kelley. Niestety, można odnieść wrażenie, że nad streamingowym gigantem rzeczywiście zawisła jakaś klątwa.
OCENA
Miniserial "Anatomia skandalu" Netfliksa to adaptacja powieści byłej dziennikarki "Guardiana", Sary Vaughan. Stworzyła ona poczytną literacką fikcję na podstawie prasowych nagłówków informujących o skandalach obyczajowych z udziałem wpływowych polityków.
W "Anatomii skandalu" James Whitehouse (Rupert Friend), prominentny brytyjski polityk, przyjaciel szefa rządu, świetny ojciec i kochający mąż, zostaje oskarżony o gwałt na znacznie młodszej asystentce (Naomi Scott), z którą wcześniej miał romans. Żona Jamesa, Sophie (Sienna Miller), decyduje się trwać przy mężu, wspierać go i bronić - nie wierząc, że jest zdolny do przemocy. Wkrótce jej życie zaczyna coraz bardziej zbaczać z dawnych torów, a na jaw wychodzą kolejne mroczne tajemnice.
Ten zarys fabuły zdaje się zwiastować psychologiczny i rodzinny thriller z elementami dramatu sądowego, zabierający widzów za kulisy życia brytyjskich elit, żonglujący skandalami i bezlitosnymi komentarzami społecznymi. I poniekąd dotrzymuje tej obietnicy - niestety, w wydaniu bardzo przeciętnym i boleśnie uproszczonym.
Anatomia skandalu - recenzja serialu Netfliksa
To niesamowite, jak mało subtelnym i płytkim w gruncie rzeczy serialem - zwłaszcza w porównaniu z poprzednimi produkcjami Kelley'a - okazuje się "Anatomia skandalu". Nie pomogła nawet znana z "House of Cards" Melissa James Gibson. W nowym miniserialu Netfliksa dreszczowiec szybko zostaje rozwodniony - na tyle, by przez większość czasu bardziej przypominać operę mydlaną, obciążoną na domiar złego serią wyjątkowo niezdarnych prób pochylenia się nad bardziej drażliwymi, a społecznie istotnymi tematami.
Co więcej, produkcja bardzo nieudolnie buduje swoich bohaterów - i tak na przykład definiuje wspomnianą asystentkę jedynie w oparciu o kontekst relacji z oskarżonym, lekceważąc ją zupełnie poza salą sądową, pozbawiając ją głębi i indywidualności. To doprawdy dziwaczne niedopatrzenie w serialu, który regularnie udziela nam banalnych wykładów o patriarchacie.
No właśnie - oto kolejny olbrzymi problem "Anatomii". Do dużych, istotnych problemów podchodzi nie tylko niesubtelnie, ale też niezwykle powierzchownie. Jest tu wszystko, co w gruncie rzeczy być powinno: rozwarstwienia społeczne i klasizm, wpływowi i toksyczni mężczyźni, establishment, gender, uprzywilejowanie - niestety, aplikowane w formie festiwalu bezwzględnej łopatologii. I tak na przykład to ostatnie sprowadzone jest do sloganów i powtarzania słowa "przywilej" przez kolejne postacie. Kelly nie tylko trawestuje samego siebie - on się uwstecznia, infantylizuje i trywializuje.
Wszystko płytkie, wtórne, podane na tacy, wyprane z refleksji czy niuansów. Można odnieść wrażenie, że twórcy chcieli uczynić serial jak najbardziej przystępnym, zdecydowali się wobec tego na wszelakie możliwe uproszczenia - w zamian dorzucili idiotyczną fabularną woltę, za którą scenarzyści powinni otrzymać jakąś karę (na przykład: konieczność rewatchu "Anatomii skandalu" dzień po dniu przez cały tydzień). Opowieść, którą postanowili przenieść na ekrany twórcy tej miniserii, zasługuje na znacznie więcej.
Serial "Anatomia skandalu" jest już dostępny na Netflix Polska.