Po zmieniającym status quo Avengers: Wojna bez granic przyszła kolej na następny film Marvela. Ant-Man i Osa to dokładnie taki obraz, jakiego fani potrzebowali. Przyjemna komedia nie o ratowaniu świata, a o przyjaźni i rodzinie.
OCENA
Uwaga: tekst zawiera spoilery filmu Ant-Man i Osa.
Avengers: Infinity War wywrócił Marvel Cinematic Universe do góry nogami. Na ekranie przewinęli się prawie wszyscy herosi. Ant-Man, zaraz obok Hawkeye’a, był jednym z dwóch wielkich nieobecnych. O tym, czym zajmował się Scott Lang na chwilę przed starciem samozwańczych obrońców ziemi i Strażników Galaktyki z potężnym Thanosem, dowiadujemy się z nowego filmu.
Ant-Man i Osa jest osadzony fabularnie przed wydarzeniami z Avengers: wojna bez granic.
Można było się spodziewać, że Ant-Man i Osa pokaże nam wydarzenia z Avengers: Wojna bez granic z innej perspektywy, ale nic z tych rzeczy. Marvel buduje napięcie po paskudnym cliffhangerze. Nowy film cofa nas w czasie, a dzięki temu komedia nie musi odnosić się do dramatycznych wydarzeń, których jako widzowie byliśmy świadkami kilka miesięcy wcześniej.
Pozwoliło to twórcom opowiedzieć historię, która jest zaskakująco przyziemna i lekkostrawna. Co prawda w tle przewijają się podróże do innego wymiaru i super-moce, ale Ant-Man i Osa jak na standardy Marvela jest filmem kameralnym. Stawką nie jest tym razem ratowanie świata, a ratowanie bliskich. Motywem przewodnim zaś odpowiedzialność za błędy.
Marvel skupia się w Ant-Man i Osa na relacjach pomiędzy zwykłymi ludźmi.
Tak jak dowiedzieliśmy się z Avengers: Infinity War, po wydarzeniach przedstawionych w Kapitan Ameryka: Wojna bohaterów Scott Lang miał spory problem. Został na niego nałożony areszt domowy i to tylko dlatego, że odpowiedział na wyzwanie bohatera, bo było to słuszne. I przeliczył się. Stał się w wyniku tej decyzji wyjętym spod prawa wyrzutkiem.
Ant-Man w Marvel Cinematic Universe nie jest materiałem na pierwszoligowego bohatera. Bardzo szybko zakończył swoją działalność i tak w zasadzie nie wstąpił w szeregi Avengersów. Pozbył się stroju i poddał karze, jaką wymierzyły mu władze. Siedzi całymi dniami w domu, zdalnie zarządza firmą, ogląda telewizję i spotyka się od czasu do czasu ze swoją uroczą córką.
Witamy go w Ant-Man i Osa w momencie, gdy do końca odsiadki zostaje mu już tylko kilka dni.
Tak jak zwykle bywa w tego typu filmach, akurat w tym momencie zaczynają dziać się też bardzo ważne rzeczy, których protagonista nie będzie mógł zignorować. Po dwuletniej ciszy radiowej kontaktuje się z Hankiem Pymem, czyli twórcą stroju Ant-Mana i jego córką Hope - jak się okazuje, teraz już byłą dziewczyną Scotta.
Rozpoczyna się szalony wyścig z czasem na kilku płaszczyznach. Bohaterowie muszą zdobyć odpowiedni sprzęt, by uratować uwięzioną od trzech dekad w wymiarze Quantum Realm żonę Hanka. W filmie pojawia się jeszcze kilka postaci, z których każda ma swoje motywacje, a ich cele nie są tożsame z tym, do czego dążą główni bohaterowie.
W filmie Ant-Man i Osa nie ma klasycznego złoczyńcy.
I to świetna wiadomość! Mam już dość łotrów, którzy są tylko odbiciem głównego bohatera w krzywym zwierciadle. Nawet w tegorocznej Czarnej Panterze dostaliśmy przeciwnika, który założył podobny strój do tytułowego bohatera. Ant-Man w pierwszym filmie o swoich przygodach już mierzył się z przeciwnikiem w takim samym kostiumie o innej kolorystyce.
Tym razem Marvel uznał, że pora na coś nowego i odświeżającego. Tytułowi bohaterowie nie mierzą się z zagrożeniem dla całej Ziemi, a realizują własny cel. Na ich drodze nie staje natomiast łotr, który pragnie zawładnąć światem (albo chociaż jednym miastem), tylko tajemnicza Ghost szukająca lekarstwa na swoją przypadłość oraz karykaturalny gangster.
Żadne z nich nie jest typowym papierowym złoczyńcą.
Ant-Man i Osa pod wieloma względami przypomina świetnie przyjęte Spider-Man: Homecoming. W filmie Sony przeciwnik głównego bohatera również nie pragnął władzy nad światem. Nowy film Marvela idzie jeszcze o krok dalej. Wspomniany gangster to tak naprawdę przerywnik, a obdarzonej zupełnie innymi niż Ant-Man zdolnościami Ghost, przede wszystkim się współczuje.
Głównym antagonistą w Ant-Man i Osa okazuje się być… czas. Nie chodzi jednak o bijący zza kadru zegar zagłady, tylko o bardziej prozaiczne kwestie, jak np. sytuacja, gdy Scott, który został wyrwany z aresztu domowego, musi zdążyć, by stawić się na wizytę policji. Ghost z kolei musi znaleźć lekarstwo na swoją przypadłość, zanim umrze.
Ant-Man i Osa to przede wszystkim komedia z domieszką kina akcji.
Super-moce, zaawansowana technologia i tajemnicze inne wymiary są tylko tłem dla opowieści, która ma przede wszystkim bawić. Pod tym kątem Ant-Man i Osa to kawał dobrego rzemiosła. Wielokrotnie podczas seansu cała sala wybuchała śmiechem. Żarty słowne i sytuacyjne pojawiały się co chwilę, a film czasami nawet balansuje na granicy autoparodii.
Pełno tutaj pseudonaukowego mumbo-jumbo, ale jak już zacznie się w widzu formować myśl, że to już przesada, Scott w rozmowie sam zauważa, że jego znajomi naukowcy dodają chyba słowo Quantum przed każdym rzeczownikiem, byle to mądrzej brzmiało. Dzięki temu Ant-Man i Osa wytrącają argumenty z ręki krytykom, zanim ci zdążą się nimi posłużyć.
Co wcale nie oznacza, że film Ant-Man i Osa nie ma wad.
Momentami nowy film to nieco zbyt generyczna komedia. Pomijając superbohaterską otoczkę, miałem wielokrotnie wrażenie, że podobne sceny i gagi widziałem już w kinie dziesiątki razy. Ant-Man i Osa korzysta ze sprawdzonych motywów, które może i są nowatorskie w skali Marvel Cinematic Universe, ale w Hollywood wyeksploatowano je już do cna.
Zabrakło czegoś, co sprawiłoby, że Ant-Man i Osa byłby komedią nie tylko dla fanów Marvela, ale i dla wszystkich widzów w ogóle. Na szczęście na drugim biegunie mamy celne one-linery, widowiskowe sceny akcji, zmieniającą się perspektywę i mnóstwo smaczków, które z chęcią się łuska z kolejnych scen. No i Luisa, któremu się ku uciesze widzów nie zamyka gęba.