Apple TV+ wraz ze swoimi produkcjami na wyłączność jest już z nami rok. Co się przez ten czas serwisowi udało, a co niekoniecznie?
Na rynku wideo na żądanie zrobiło się już niezwykle tłoczno. Oprócz kilku największych graczy, do których zaliczają się dziś Netflix, HBO, Amazon i Disney, mamy też wielu pomniejszych zawodników (w postaci np. Peacocka czy Hulu), a także lokalnych dostawców treści (takich jak rodzime Player czy Ipla). Nie wszyscy jednak grają w tej samej lidze.
Niektóre firmy, w tym wspomniany Amazon oraz obecny na rynku streamingu od niedawna Apple, próbują tworzyć całe platformy pełne filmów, seriali i dokumentów od różnych dostawców. Oferują zarówno treści własne w ramach odpowiednio Prime Video oraz Apple TV+, ale także tzw. kanały, czyli dodatkowo płatne biblioteki innych firm w ramach wspólnego interfejsu.
Wśród wszystkich działających współcześnie VOD-ów ten od producenta iPhone’ów jest jednym z najmłodszych, ale cieszy się sporym zainteresowaniem — po części ze względu na to, iż aplikacja dostępowa jest preinstalowana na smartfonach, których jest w użyciu aż miliard. Jakby tego było mało, trwa promocja na darmowy rok dostępu dla osób kupujących wybrane sprzęty Apple’a.
Rok z Apple TV+
Ze streamingiem Apple’a w ramach aplikacji Apple TV, w tym z jej sztandarowym kanałem w postaci Apple TV+, spędziłem równe 12 miesięcy. Obejrzałem w tym czasie naprawdę wiele różnych seriali i starałem się znaleźć odpowiedź na pytanie, czy po zakończeniu promocji będę dalej płaci po 24,99 zł miesięcznie za dalszy dostęp do dość skromnej bazy produkcji własnych.
W tym miejscu warto też wspomnieć, że Apple zachował się bardzo fair i przedłużył wszystkim abonamentom o kwartał darmowy dostęp do usługi ze względu na trwającą pandemię. Nowe produkcje zaś powstają, ale nieco wolniej niż zakładano i właśnie dlatego osoby, które aktywowały bezpłatny dostęp do usługi, będą mogli korzystać z niej trzy miesiące dłużej.
Co się udało w Apple TV+?
Jeśli miałbym wskazać jedną rzecz, którą Apple zrobił dobrze, to byłaby to… biblioteka produkcji własnych. To dobra wiadomość, gdyż baza filmów i seriali to przecież de facto najważniejsza część serwisu streamingowego. Nawet najlepsza aplikacja na nic by się zdała bez treści, a dla dobrych produkcji jesteśmy z kolei gotowi znosić niewygody (o czym świadczy popularność HBO).
Oczywiście warto zaznaczyć, że jakość filmów i seriali przedkładam tutaj nad ich ilość, bo tychże w Apple TV+ jest zaledwie garstka — ale i tak, biorąc pod uwagę, ile mam czasu, który mogę poświęcić na gapienie się w ten czy inny ekran, to tak naprawdę wystarczy mi jeden nowy sezon w miesiącu, żebym był ukontentowany, a mniej więcej tyle ich dostaję.
Spośród produkcji, dla których warto wykupić Apple TV+, jako pierwsze przychodzi mi do głowy „Servant”.
Ta produkcja z dreszczykiem od M. Night Shyamalana trzymała mnie w napięciu przez wiele dni, a potem nie chciała mi wyjść z głowy przez kolejne kilka. Twórca filmów „Niezniszczalny”, „Split” i „Glass” zaserwował nam opowieść o tragedii pewnego małżeństwa. Para zatrudnia pełną tajemnic młodą nianię do opieki nad lalką, która zastępuje im utraconego syna…
Jeśli zaś o synu mowa, to w obronie swojej latorośli wystąpił Chris Evans, czyli aktor wcielający się wcześniej w Kapitana Amerykę. Markowane jego nazwiskiem „Defending Jacob” to naprawdę niezły thriller. Równie udane jest „The Morning Show” z Jennifer Aniston z „Przyjaciół” w głównej roli, który jest pełnym zwrotów akcji dramatem opowiadającym o kulisach telewizji śniadaniowej.
Apple’owi udało się opowiedzieć w „The Morning Show” o ruchu /#metoo bez popadania w skrajności.
Nie każda stacja telewizyjna i nie każdy serwis streamingowy potrafił tę tematykę omówić tak zgrabnie, jak Apple. Nie da się jednak ukryć, że amerykańska firma w swoich produkcjach skupia się na problematyce dotykającej przede wszystkim amerykańskie społeczeństwo. Wyjątkowo silnie tutaj czuć, że oglądamy przebitki z jakiegoś innego, zamkniętego przed nami świata.
Na szczęście to nie oznacza, że widz oglądający te produkcje w Polsce nie będzie się przy nich dobrze bawił, po prostu ciut trudniej jest nam się identyfikować z bohaterami, dla których realnym problemem są np. strzelaniny w szkołach. Z jednej strony to cieszy, bo to straszna rzeczywistość, z drugiej — nie możemy liczyć na to, że Apple skupi się na tym, co akurat nam w duszy gra.
Apple TV+ to nie tylko thrillery i dramaty, a „Mythic Quest: Raven’s Banquet” mnie niezwykle rozbawiło.
Komedia w odcinkach o studiu robiącym gry wideo to taki duchowy następca „Doliny Krzemowej”. Z miejsca pokochałem tylko nieco przerysowanych, ale przy tym bardzo wyrazistych bohaterów, którzy mierzą się z własnymi słabościami i celnie punktują współczesny rynek gier wideo. Truskawką na torcie jest nagrany zdalnie epizod specjalny o zdalnej pracy w dobie koronawirusa.
Mój wewnętrzny geek niezwykle się ucieszył również z ambitnego i „For All Mankind”, czyli poruszającej opowieści o alternatywnym świecie, w którym to sowieci wygrali wyścig kosmiczny i zostawili Amerykanów w tyle. Widać tu wysoki budżet, który nie został zmarnowany na zbędne efekty, a do tego czułem ducha fenomenalnego „Halt and Catch Fire” stacji AMC.
Bardzo doceniam też sposób dystrybucji seriali w Apple TV+.
Kilka lat temu zachłysnąłem się tym, iż Netflix emitował swoje seriale od razu całymi sezonami, tak ze względu na klęskę urodzaju jestem tym modelem już zmęczony. Zdecydowanie bardziej wolę model hybrydowy — pierwsze kilka odcinków na start, żeby nasycić chociaż trochę apetyt, a potem wracają te cotygodniowe cliffhangery, jak za starych dobrych lat.
Oczywiście zdaję sobie przy tym sprawę, że to wszystko tylko kwestia percepcji, bo niby godzin przed ekranem spędzę tyle samo — niezależnie od tego kiedy odcinki wychodzą. Nic jednak nie poradzę na to, że gdy binge’uję serial od razu, to mam straszne poczucie zmarnowanego czasu, a rozkładając to na kilka tygodni, łatwiej te godziny przed telewizorem racjonalizować.
Nie da się też ukryć, że Apple TV i Apple TV+ mają swoje wady.
Apple TV+ przez ostatni rok odtwarzałem zarówno na telewizorze dzięki przystawce (Apple TV), jak i na komputerach Apple’a (MacBook Pro, Mac mini) oraz na urządzeniach mobilnych (iPhone, iPad) w rozdzielczości 4K ze wsparciem HDR. Nie napotkałem na żadne większe awarie, ale odtwarzacz webowy jest lichy, a konsumentom może brakować wsparcia systemów Android i Android TV.
Jeśli chodzi o stabilność działania, to tu mogłoby być nieco lepiej, ale tyle dobrego, że da się z usługi korzystać i nie myśleć o aplikacjach i interfejsie (jeśli tylko ma się odpowiedni sprzęt). Nie jest to może poziom Netfliksa, który jest dla konkurencji wzorem w ujęciu technicznym, ale do europejskiego HBO GO, które stało się niestety już wręcz memem, Apple’owi jest jeszcze dalej.
Martwi również uboga lista kanałów dostępnych w ramach aplikacji Apple TV.
Treści własne w Apple TV+ są super, ale te seriale to nie może być clou tej oferty, by uznać ją za atrakcyjną — produkcje własne powinny być w przypadku platformy wisienką na torcie. Niestety podczas gdy na Zachodzie klienci Apple’a mają kilkadziesiąt różnych dodatkowych pakietów do wyboru, u nas jest ich zaledwie kilka i nie ma wśród nich ani jednego, do którego dostęp bym chciał opłacać.
Od razu też widać, że nasze Apple TV to tylko popłuczyny po ofercie ze Stanów Zjednoczonych, a w dodatku w przeciwieństwie do konkurencji, firma nie dopasowała swojej oferty do realiów rynku. Wycenienie samego Apple TV+ na 24,99 zł, czyli tyle samo, ile kosztuje HBO GO i mniej więcej tyle samo, ile trzeba zapłacić za Prime Video, to koncertowy strzał w stopę.
To o tyle dziwne, że Apple Music ma cenę odpowiednio przeskalowaną, by dopasować się do naszych zarobków.
Jakby tego było mało, to polska wersja językowa sprowadza się do napisów oraz tytułów (i to nie wszystkich). Nie ma tu lektora, co wielu rozczaruje — konkurenci producenta iPhone’ów nas pod tym względem rozpieszczają. Nie przewiduję jednak, by się to kiedyś zmieniło, skoro dla Apple’a, co firma nam pokazuje na każdym kroku, nie jesteśmy zbyt lukratywnym rynkiem.
Warto też nadmienić, że nie wszystko, co pojawia się w Apple TV+, to produkcje udane. Sporym rozczarowaniem okazała się m.in. miniseria „Amazing Stories”, którą sygnowano nazwiskiem samego Stephena Spielberga — na papierze pomysł może niezły, ale zabrakło jej duszy i wyglądała na robotę rzemieślników. Odbiłem się też od animacji „Central Park”, to nie moje poczucie humoru.
Zawiodłem się również na „Truth Be Told”.
Ciekawie zarysowaną intrygę w thrillerze z Aaronem Paulem w roli walczącego o dobre imię skazańca położyli papierowi bohaterowie, ale to wszystko to i tak nic przy „See”, które było obok „The Morning Show” i „For All Mankind” promowało Apple TV+ na start. Jason Momoa, chociaż go uwielbiam za „Aquamana”, nie dał rady nadrobić za lichy scenariusz przypominający młodzieżowy fanfic.
Nie zmienia to jednak faktu, iż już teraz wiem, że jeśli tylko tempo premier i ich jakość utrzyma się na dotychczasowym poziomie, to usługę od lutego będę opłacał. Nie ma jednak wątpliwości, że Apple TV+ jest pierwszym serwisem VOD, z którego bym rezygnował, bo mimo wszystko Prime Video, HBO GO i Netflix, które również subskrybuję, oferują bardziej różnorodne treści.
Nie przegap nowych tekstów. Obserwuj serwis Rozrywka.Blog w Google News.