2018 rok ledwo się zaczął, a ja już mam swojego faworyta do najlepszego albumu roku. Aaron Bruno powraca ze swoim projektem Awolnation i pokazuje całej branży, jak nagrać naprawdę dobrą rozrywkową płytę.
OCENA
Aarona Bruno, który jest mózgiem, sercem i duszą projektu Awolnation, po prostu ubóstwiam. Uważam go za współczesnego geniusza i jednego z najlepszych kompozytorów szeroko rozumianej muzyki rozrywkowej. Jego pierwszy projekt, Under the Influence of Giants, przyniósł światu jedną z najlepszych popowych płyt XXI wieku. Jednak świat usłyszał on nim już pod szyldem Awolnation, a konkretnie po niesłychanym sukcesie kawałka Sail, który w 2011 roku był grany po prostu wszędzie.
Dla wszystkich, którzy uważają jednak, że Awolnation skończył się na tym kawałku, mam prosty komunikat: Aaron Bruno żyje, ma się dobrze i nadal tworzy znakomitą muzykę. A jego najnowsza płyta to pozycja, której nie można przegapić.
Utwór "Here Come The Runts" to jeden z najbardziej pomysłowych kawałków, jakie słyszałem w ostatnich latach.
Zaczyna się trochę jak jakiś numer Tears for Fears z lat 80., potem przechodzi w genialne elektro z użyciem symfonicznych beatów, nagle tempo stopniowo zwalnia, zwalnia... i nagle zaczyna się miażdżąca kawalkada heavy metalowych riffów w towarzystwie trąbek! Ostatnio taką jazdę zafundowali mi chyba tylko panowie z System of a Down na płycie "Mesmerize".
Sound Witness System to mieszanka poetyckiego slamu, rapu i... punk rocka oraz electro na koniec. Miracle Man to energetyczna petarda oparta na gitarowym riffie, którego słuchać mógłbym godzinami. Handyman to z kolei ballada, której pozazdrościć może mu Justin Timberlake. Pokazuje ona subtelną, ale jednocześnie istotną różnicę, jaka dzieli obu muzyków.
Posłuchajcie sobie Jealaous Buffoon – kawałka, który jest tak blisko przekroczenia granicy kiczu, że nie mam pojęcia, jakim cudem jej ostatecznie nie przekracza. A melodia z refrenu jest po prostu majstersztykiem i dosłownie uzależnia!
Dawno nie byłem tak zaskoczony.
Daleki jestem od twierdzenia, że muzyka niewiele ma już do zaoferowania. W minionym roku miałem okazję wysłuchać co najmniej z tuzina naprawdę dobrych mainstreamowych płyt. Natomiast żadna z nich nie była taką niewiadomą. Nie miałem pojęcia, w jakim kierunku rozwinie się dany kawałek i co zaoferuje mi kolejny. "Here Come The Runts" od Awolnation udało się to naprawdę znakomicie. Zresztą nie po raz pierwszy.
Co więcej, te wszystkie zmiany w obrębie motywów i gatunków, tak różnorodne i eklektyczne, wydają się organiczne. Nie mamy poczucia, że jest to składanka przypadkowych dźwięków utkanych jeden przy drugim.
"Here Come the Runts" wychodzi dokładnie w tym samym momencie co nowa płyta Justina Timberlake’a. "Man of the Woods", podobnie jak krążek Awolnation, flirtuje z akustycznymi dźwiękami południa USA.
To pewnie przypadek, ale stwarza on okazję do porównania, z którego jednak Aaron Bruno wychodzi zwycięsko. Jest on po prostu lepszym kompozytorem. Nie tylko udanie łączy różne gatunki, ale też potrafi tworzyć z nich przeboje, które z miejsca wpadają w ucho. To w większości proste melodie, ale właśnie takie są najtrudniejsze do stworzenia, tym bardziej, jeśli nie wchodzą one na terytorium kiczu.
Na "Here Come the Runts" Bruno serwuje nam tłuste rockowe riffy, interesującą zabawę elektroniką, puszcza oko do indie rocka, muzyki industrialnej, disco, klubowych rytmów i tworzy z tego spójną, elektryzującą całość. Jedyny niedosyt z nią związany, to fakt, że trwa tak krótko.
Gorąco polecam przesłuchanie najnowszego dokonania Aarona Bruno, gwarantuję, że będziecie się przy nim dobrze bawić.