Jeśli lubicie „Big Mouth”, to przepraszam, ale oglądacie najgorszy w historii serial animowany dla dorosłych
Dzięki serialowi „BoJack Horseman” Netflix z miejsca trafił do pierwszej ligi twórców animacji dla dorosłych. Platforma poszła za ciosem, dzięki popularnemu „Big Mouth”. Obie produkcje nie mogłyby znajdować się jednak dalej od siebie pod względem poziomu. Nowy sezon animacji o napalonych nastolatkach jest przerażająco słaby.
OCENA
Uwaga na spoilery.
Recenzję 3. sezonu „Big Mouth” zacznę od czegoś, czego zazwyczaj w swoich tekstach nie robię, czyli odrobiny prywatnych spostrzeżeń. Animacją interesuję się od lat, a o produkcjach rysunkowych dla dorosłych wiem sporo. Zjadłem zęby na wszystkich sezonach „Simpsonów”, „BoJacka Horsemana” i „Miasteczka South Park”. Obejrzałem więcej odcinków „Family Guy'a” niż pewnie powinienem, nie byłem wielkim fanem „Futuramy”, ale znam wszystkie epizody. Śledziłem „Ricka i Morty'ego” zanim to było modne i mimo początkowych problemów ze znalezieniem własnego stylu zakochałem się w „American Dad”. Widziałem powolny spadek poziomu „Archera”, wciąż uwielbiam „Robot Chicken” i wielokrotnie śmiałem się z niepoprawnych politycznie żartów w „Przerysowanych” oraz „Ren i Stimpy”. Na własną rękę szukałem odcinków nawet tak niszowych z punktu widzenia Polski produkcji jak „King of the Hill”, „Bob's Burgers” i „Daria”.
Wszystkie wymienione seriale łączy to, że są o niebo lepsze od „Big Mouth”.
Premierowy sezon nie zapowiadał jeszcze, jak wielką katastrofą stanie się produkcja Netfliksa. Dzieło kwartetu w składzie Nick Kroll, Jennifer Flackett, Andrew Goldberg i Mark Levin oferowało w pierwszych dziesięciu odcinkach dosyć ciekawe spojrzenie na dorastanie amerykańskiej młodzieży. Serial momentami nieco przynudzał, ale w swoich najlepszych momentach nie można było mu odmówić serca, nawet jeśli żarty nie zawsze trafiały w „dziesiątkę”.
Dalej było jednak znacznie gorzej - 2. sezon „Big Mouth” można było nazwać całkowitym nieporozumieniem. Twórcy postawili przede wszystkim na fantastyczne elementy serialu i podkręcili szaleństwo do maksimum. Stracili przez to z oczu element fabuły, który w teorii powinien pełnić w tym serialu kluczową rolę, czyli dorastanie młodych bohaterów. Ich realne problemy zostały zastąpione przez kolejne idiotyczne eskapady trenera Steve'a, a namnożenie nowych bohaterów i zrobienie z dotychczasowych socjopatów tylko wzmocniło efekt oderwania od rzeczywistości.
To oczywiście problem znany w branży od dawna i nazywany „flanderyzacją bohaterów” (od nazwiska głęboko wierzącego i pogodnego sąsiada Simpsonów). Oznacza stopniową przemianę bohatera, który początkowo miał kilka drobnych dziwactw, w wyolbrzymioną parodię samego siebie. Innym produkcjom zwykle dojście do takiego poziomu zajmuje jednak dłużej niż dwa sezony.
Na papierze wydaje się, że twórcy dostrzegli ten problem. Trener Steve stał się w 3. sezonie postacią epizodyczną, a problemy nastolatków znów weszły na pierwszy plan.
Nie odwiedzamy też ponownie świata hormonalnych potworów (od tego będzie zapowiedziany spin-off pt. „Human Resources”), a ich oddziaływanie zostaje na powrót włożone w ramach wewnętrznie spójnej logiki. Zamiast tego widzowie 3. serii otrzymają wgląd w szkolny seksizm, uzależnienie od telefonów i eksplorację swojego ciała przez jedną z głównych bohaterek. Jednocześnie nie można powiedzieć, by „Big Mouth” do końca powrócił w objęcia realizmu, bo druga połowa sezonu zostaje poświęcona na walki superbohaterów, odcinek musicalowy, spotkania neonazistów i kazirodczy romans Andrew z jego własną kuzynką.
Dobór tematów w 3. odsłonie produkcji Netfliksa jest problematyczny, ponieważ nie prowadzi do żadnej centralnej opowieści, która kierowałaby całym sezonem. Niektóre epizody łączą się ze sobą w bezpośredni sposób, ale nie sposób z tego wyciągnąć jakiegokolwiek punktu wspólnego. Przede wszystkim dlatego, że czwórka głównych bohaterów przyjaźni się już tylko na papierze. Tak naprawdę Andrew, Nick, Jessi i Jay prawie w ogóle nie spędzają ze sobą czasu. Wszyscy bez wyjątku zachowują się też jak dorośli, poddani w dodatku bardzo silnej „flanderyzacji”. Sprawia to, że niezwykle trudno się z nimi utożsamiać lub czuć cokolwiek innego poza znużeniem, gdy kolejny raz z własnej winy wpadają w kłopoty.
„Big Mouth” w trzy sezony doszedł do punktu, który „Simpsonom” zajął kilkanaście lat. Serial Netfliksa zaczął bezczelnie kopiować siebie i innych.
Większość najbardziej zagorzałych krytyków „The Simpsons” wskazuje na trzy elementy serialu, które dominują nad produkcją telewizji Fox. Po pierwsze będzie to pogoń za celebryckimi cameo i meta-humorem, po drugie brak racjonalnie zachowujących się bohaterów zbliżonych do tego, jak w prawdziwym świecie reagują ludzie, a po trzecie powtarzanie własnych pomysłów sprzed lat. A wszystko to można zaobserwować w 3. serii Netfliksa.
„South Park” zrobił znacznie ciekawsze epizody o tworzeniu rankingu najładniejszych dziewczyn i szkolnym musicalu, a „Big Mouth” ściąga też od kilku innych produkcji animowanych. A co gorsza zdaje się też nieudolnie powtarzać własne motywy, tak jakby twórcy zatracili już możliwość powrotu do pierwotnych wersji swoich bohaterów, ale wiedzieli, że tylko to może uratować serial. Nowy sezon „Big Mouth” kończy się zresztą w najbardziej banalny sposób, który wykorzystują wszystkie produkcje niemające na siebie pomysłu (tak, patrzę na ciebie „Stranger Things”), czyli rozbija przyjaźń swoich postaci i rozsyła ich po różnych stronach świata.
Naprawdę nie daje mi to nadziei na przyszłość. Bo przecież animacja Netfliksa nigdy nie była też przesadnie zabawna, a 3. sezon jest pod tym względem gorszy od poprzedników. Ba, doszliśmy do momentu, w którym nawet „Rozczarowani” bawią skuteczniej. A to naprawdę przerażająca wizja.