Vin Diesel w kolejnej takiej samej roli jak zawsze? Jest. Masa ekranowej rozwałki i przemocy w PG-13? Są. Pełno dziur logicznych i scenariusz utkany z wtórnych schematów kina rozrywkowego? Obecne. Mimo wszystko „Bloodshot” daje masę zabawy pod szyldem tzw. guilty pleasure.
OCENA
„Bloodshot” oparty jest na w miarę popularnym (inaczej nie byłby adaptowany przez Hollywood na duży ekran) komiksie wydawnictwa Valiant. Fabularnie jest to niezbyt kreatywna mikstura „Uniwersalnego żołnierza”, „Robopoca” i po trosze „Terminatora”.
Głównym bohaterem jest Ray Garrison (Vin Diesel), który po tym, jak ginie na polu bitwy zostaje wskrzeszony za pomocą specjalnej i przełomowej nanotechnologii, która dodatkowo nadaje mu nadludzkich mocy. Cały proces wymazuje mu pamięć, ale powracają do niego jej strzępy, w których widzi swojego oprawcę, zabijającego także jego żonę. Wiedziony żądzą zemsty Garrison wyrusza, by wymierzyć sprawiedliwość.
Jeśli nadal pałacie wielkimi sentymentami dla klasycznych filmów akcji z lat 80. i 90., lubicie proste i przejrzyste historie oraz nie przeszkadzają wam liczne stare chwyty oraz znane z innych produkcji rozwiązania fabularne, to jest wielce prawdopodobnym, że „Bloodshot” przypadnie wam do gustu.
Film ten nie wprowadza do formuły blockbusterów kompletnie niczego nowego. To nawet nie jest zręczny recykling starych tropów.
Ale ogląda się to w miarę przyjemnie. O ile nie przeszkadza wam fakt, że będziecie musieli solidnie znieczulić szare komórki. Vin Diesel gra właściwie taką samą postać jak w „Szybkich i wściekłych” oraz co najmniej pięciu swoich wcześniejszych filmach.
CGI jest przeciętnej jakości (chwilami wręcz kiepskie), co jest pokłosiem względnie niedużego budżetu (ok. 40 mln dol.), ale da się na to przymknąć oko. Jest tu kilka w miarę udanych sekwencji a la Michael Bay, w pewnym momencie pojawia się też nawet niezły zwrot akcji. „Bloodshot” podejmuje też kilka ciekawych kwestii dotyczących pamięci, sili się nawet na komentarz związany z tematami wojny czy nowych technologii, ale oczywiście jest to wszystko opakowane w średniej jakości widowisko bez żadnych pretensji.
Oryginalnie „Bloodshot” miał się pojawić w kinach (m.in. w USA nawet był wyświetlany przez ok. tydzień na tamtejszych dużych ekranach). Pandemia koronawirusa oraz globalna kwarantanna sprawiły, że trafił on na VOD.
Z jednej strony to zawsze trochę szkoda oglądać widowiska na mniejszym niż kinowym ekranie, ale z drugiej, jest to film, który i tak wydaje się mieć swoje miejsce przeznaczenia głównie właśnie na półkach wypożyczalni VOD oraz serwisów streamingowych. Taka lekkostrawna guma do żucia na trudne czasy.