BoJack Horseman to najlepsze, co wypuścił Netflix. Zaryzykowałabym, że to najważniejsza produkcja popkultury ostatniej, szalonej przecież dekady. Nowy sezon, czwarty, "kreskówki" to potwierdza. To serial przepiękny, inteligentny, smutny i pełen humoru. Pierwszy raz od premiery daje też nadzieję.
Nie wiem, czy to pozytywne, czy negatywne, że po zakończeniu "Rectify" jedynymi serialami, na które z niecierpliwością czekałam w tym roku były dwie kreskówki: Rick and Morty i BoJack Horseman. Mam wrażenie, że choć jesteśmy w złotej erze seriali, które są świetne, wyprodukowane z polotem i którym nie brakuje głębi fabuły, łatwo się w tym wszystkim pogubić. Dobrych i bardzo dobrych tytułów jest tak dużo, że robi się ich za dużo. Kolejne dramaty i zagadki mogą przytłaczać i wydawać się monotonne z nieustannymi zwrotami akcji i monotonną scenerią.
BoJack Horseman, mimo bycia obyczajowo-komediowym (w tej kolejności) serialem. wciąż jest świeży i inny.
Animacja sprawia, że scenarzyści i producenci jako narzędzi mogą używać niedostępnych dla realistycznych seriali trików. Świat, w którym ludźmi są też zwierzęta, którego głównym bohaterem jest koń, stanowi świetne tło dla absurdalnych wątków. I dostarcza mnóstwa świetnych okazji dla komedii.
A te wykorzystywane są w BoJacku świetnie. Setki "punów", smaczków i żartów odnoszących się do zwierząt, trzymają komedię na wysokim, oryginalnym poziomie. Może dlatego coraz odważniejsze burzenie czwartej ściany nie przeszkadza w odbiorze serialu - skoro wszystko jest osadzone w absurdalnej scenerii, to takie drobnostki nie wybijają z fabuły.
To też świetny kontrast dla ciężaru serialu. Absurd sprawia, że czasem zapomina się, że ogląda się serial z mocną, depresyjną główną fabułą, że postacie są jednowymiarowymi, sitcomowymi bohaterami niezdolnymi do samorefleksji. I gdy tak się dzieje, scenarzyści nagle sprowadzają widza na ziemię, pokazując, że żadna z głównych postaci BoJacka nie jest jednowymiarowa. To doskonały, możliwy tylko w tej konwencji kontrast.
Bo to bohaterowie i ich rozwój w BoJacku uderza najbardziej.
BoJack, Diane, Princess Carolyn, Mr. Peanutbutter i Todd to doskonały zestaw różnych, pełnowartościowych, pełnokrwistych bohaterów, których losy i droga wciągają najbardziej. W czwartym sezonie wszyscy są pełnoprawnymi postaciami, które dostają dużo ekranowego czasu. Każda z nich wnosi świeżą perspektywę i jest na innym etapie życia, jednak motywy działań są charakterystyczne dla każdej z nich. Twórcy nie idą na skróty i to widać.
Po trzech sezonach wydawało się, że BoJack - postać tragiczna - nie ma żadnej nadziei, że mimo dobrych chęci nigdy nie będzie w stanie przełamać swojej depresji i autodestrukcyjnych ciągot. To przecież one sprawiają, że BoJack - narcyz, którego nie chciałoby się mieć w swoim życiu, a któremu się jednak kibicuje - jest tak wyjątkowy. W nowym sezonie dostajemy jednak iskierkę nadziei, że może skoro BoJack może stać się chociaż trochę lepszym człowiekiem-koniem, to może i dla nas jest na to szansa?
Twórcy kreskówki zastosowali też ciekawe narzędzie do wytłumaczenia, dlaczego BoJack jest taki, jaki jest - posłużyli się matką BoJacka, Beatrice. Poskutkowało to niesamowicie świetnymi odcinkami, w których zręcznie wykorzystano retrospekcje. W jednym z nich opowiedziana jest historia dziadków BoJacka, ich syna zmarłego w drugiej wojnie światowej i małej Beatrice, która zmuszona jest oglądać rozpacz matki i bezduszność ojca. Co ciekawe, wspomnienie zlewa się ze współczesnością w dziwacznym, wspaniałym i tragicznie smutnym miksie.
W kolejnym retrospekcja pokazana jest w formie świata, w którym żyje posunięta już w wieku Beatrice. Odcinek jedenasty to chyba najlepszy odcinek całego czwartego sezonu, który choć nie wywołuje sympatii do Beatrice to sprawia, że można ją lepiej zrozumieć. To epizod, który pokazuje demencję w pełnej okazałości i jest emocjonalny aż do bólu.
Taki w ogóle jest BoJack Horseman. To zabawny, ale jednocześnie naładowany emocjonalnie, głęboki serial.
Mimo, że zerwano jednym motywem przewodnim dla BoJacka na sezon, to całość i tak jest zwarta i logiczna. Nie da się nie wspomnieć, jak przy każdym sezonie, o genialnej obsadzie głosowej. W BoJacku jest dużo z Willa Arnetta, który ostatnimi laty wychodzi z nałogów i tworzy postacie oparte na samym sobie, postacie które są prawdziwe do bólu. Amy Sedaris i Aaron Paul urealniają Princess Carolyn i Todda a Paul F. Tompkins jest strzałem w dziesiątkę jako Mr. Peanutbutter. Gościnny występ Jane Krakowski jako matki Beatrice też zrobił na mnie wrażenie i został idealnie dobrany do roli.
Rozumiem, że trzeba mieć w sobie jakieś pokłady melancholii, by kochać BoJacka Horsemana jako produkcję, że to nie serial dla pozytywnie nastawionych do życia, szczęśliwych ludzi. To jednak majstersztyk - dzieło, które wpisze się na dobre w historię seriali i które będzie cytowane za 20 lat jako jedno z najważniejszym dla Netfliksa. A to, że przy czwartym sezonie utrzymuje wysoki poziom jest zadziwiające.