Chciałem we wstępie umieścić słowa kazachskiego hymnu narodowego, ale okazało się, że będzie techniczny problem z wyświetleniem czcionki. Czemu chciałem go tutaj wrzucić? Ano dlatego, że recenzja ta, jak zapewne już zdążyliście wyczytać, dotyczy filmu "Borat: Podpatrzone w Ameryce, aby Kazachstan rósł w siłę, a ludzie żyli dostatniej". Ja sam, gdy tylko go obejrzałem zacząłem szukać słów tej oto patriotycznej dla wszystkich Kazachów pieśni, aby porównać ją z tym, co usłyszałem w filmie. Na całe szczęście oryginał różni się w maksymalnym możliwym stopniu od wyczynów pewnego komika przed kamerami.
Ali Borat Cohen
Jeżeli nie wiece zbyt wiele o dość głośnej ostatnio produkcji jaką niewątpliwie jest ten film, to powinno pomóc Wam w ogólnym rozeznaniu się w tematyce to, że główną rolę gra brytyjski komik - Sacha Baron Cohen, który stworzył tytułową postać w filmach Ali G (Innit, Indahause, Aiii, Bling Bling). Jeżeli ktoś śledzi jego show, to mógł zauważyć, że czasem pojawiał się tam również właśnie mieszkaniec Kazachstanu przybyły do Ameryki, Borat - czyli ten sam aktor, ale z zapuszczonym wąsem i zaczepiający przypadkowych ludzi dla pozornie normalnych celów, dajmy na to próby nauczenia się zasad footballu amerykańskiego. Całkiem zabawnie mu to wychodzi, jeżeli nie staramy się co piętnaście sekund przypominać sobie, że to i tak pewnie wszystko było z góry wyreżyserowane.
Kazakhstan has a problem
W początkowych scenach filmu mieszkaniec wsi Kusek pokazuje nam, jak wygląda jego kraj. Wśród ludności żyje sobie normalnie miejscowy gwałciciel i nikt nie ma mu nic za złe, samochody jeżeli już są, to pozbawione silników i ciągnięte przez konie, radio z budzikiem to szczyt technologiczny, a dzieci w przedszkolu biegają z kałachami. Innymi słowy mamy do czynienia ze sparodiowanym Kazachstanem, w którym ludzie mają dość dziwne zwyczaje - jak się potem okazuje, żona głównego bohatera została przez niego kupiona, gdy miała dwanaście lat. Borat Sagdiyev jako reporter telewizyjny zostaje wysłany wraz z producentem, Azamatem Bagatovem do Ameryki, aby podpatrzeć ich kulturę oraz obyczaje i wprowadzić je w rodzinne strony. Uczenie się czegokolwiek przychodzi im jednak z trudem - już na początku w metrze z walizki ucieka im kura, którą muszą gonić po całym wagonie, a to dopiero początek ich problemów. Fabuła jest tak skonstruowana, że można by podzielić cały film na małe kawałki, które stanowiłyby osobne skecze - tu mamy wszystko zgrabnie połączone w jedną całość. Tak więc wraz z przyjaciółmi z Kazachstanu odwiedzimy nauczycielkę dobrych manier, która nie do końca potrafi poradzić sobie z wszystkimi pomysłami ucznia (przyprowadzanie jako gościa na wystawną kolację niezbyt wytworną prostytutkę), instruktora jazdy, sprzedawcę samochodów, miejscowych ziomali z osiedla, którzy uczą Borata być prawdziwym czarnuchem oraz wielu innych ciekawych ludzi, którzy mogliby wnieść coś ciekawego do zachowań nieco mniej cywilizowanej społeczności.
Dość często zdarza nam się usłyszeć paplaninę głównych postaci, która ma przypominać ich język ojczysty. W rzeczywistości jest to mieszanka wielu innych dialektów - można zauważyć nawet obecność polskich wyrażeń takich jak - "Dzień Dobry", czy "Jak się masz?". Nie wiem, czy powinniśmy być dumni, że w wielkiej zagranicznej produkcji uwzględniono nasz kraj, czy raczej urażeni z tego powodu, że jesteśmy używani do rozweselania widzów.
To, co zwróciło moją uwagę, gdy siedziałem na sali kinowej, to muzyka. Początkowo jest ona pasująca do klimatów biednego państwa i ogólnie przypomina jakieś ludowe rytmy, więc nic nie zapowiada typowej głupkowatej komedii. Później jest jeszcze lepiej (przynajmniej jak dla mnie) - do naszych uszu docierają kawałki stworzone przez Gorana Bregovica, które mam nawet gdzieś na osobnym Audio-CD, co świadczy tylko pozytywnie o ich jakości.
Ogólnie ciężko jest powiedzieć, czy Borat to film dobry. Wszystko zależy od tego, czy lubi się ten gatunek humoru. Przed wybraniem się do kina lub kupieniem wersji DVD radzę znaleźć sobie na youtube.com lub innym serwisie hostującym krótkie filmy parę darmowych skeczy Cohena i stwierdzić, czy wygłupy komika są dla Was żenujące, czy raczej rozśmieszające do łez. Powiedzieć z pewnością i czystym sumieniem mogę tylko tyle, że film warto zobaczyć, chociażby dlatego, żeby wiedzieć o czym ostatnio mocno się dyskutuje (ponoć rząd Kazachstanu toczył ostre spory o tą produkcję i zabronił w swoim jej projekcji). Także ja osobiście, krótko mówiąc - polecam.