REKLAMA
  1. Rozrywka
  2. Książki

Buntownicy z HMS Bounty wciąż żyją i popełniają plugawe czyny. Niemożliwe?

„Jutro przypłynie królowa” to właściwie reportaż z krótkiego, dziesięciodniowego pobytu Macieja Wasielewskiego na niewielkiej wyspie Pitcairn. Co w tym ciekawego? Właściwie wszystko poczynając od tego, że publikacja polskiego podróżnika jest obecnie na siódmym miejscu Bestsellerów Magazynu Literackiego KSIĄŻKI. Historia Wasielewskiego jest kontrowersyjna, nieprawdopodobna i zmuszająca do niewesołej refleksji.

16.07.2013
0:33
Buntownicy z HMS Bounty wciąż żyją i popełniają plugawe czyny. Niemożliwe?
REKLAMA
REKLAMA

William_BlighKapitan William Bligh dokonał rzeczy niemal niemożliwej. Na szalupie, bez map, pokonał 6701 km i po 48 dniach dotarł do Timoru. Stracił przy tym tylko jednego marynarza, który zginął podczas potyczki z ludożercami na jednej z wysp.

W 1789 roku fregata pod dowództwem Williama Bligh'ta i błogosławieństwem Zjednoczonego Królestwa obrała kurs na Jamajkę. W ładowniach statku znajdowały się sadzonki drzewa chlebowego dla niewolników kolonii brytyjskich. Niestety w wyniku buntu, w pobliżu archipelagu Tonga, kapitan Bligh z osiemnastoma członkami załogi został zmuszony do opuszczenia statku. Spuszczono ich do siedmiometrowej szalupy, z minimalnymi zapasami i bez map. Buntownicy, dowodzeni przez oficera Fletchera Christiana, popłynęli dalej i jesienią 1789 dotarli do wybrzeży Tahiti.

Szesnastu buntowników pozostało na wyspie, a Christian z ósemką marynarzy odpłynął, uprowadzając jeszcze sześciu tahitańskich mężczyzn i jedenaście kobiet. Ostatecznie marynarze dotarli do bezludnej wyspy Pitcairn, na której postanowili osiąść i założyć osadę. Żeby utrudnić Królewskiej Marynarce Wojennej odnalezienie kryjówki, buntownicy spalili okręt skazując się na niewielką, czterokilometrową wyspę (następny statek dopłynął do niej dopiero dwadzieścia lat później). W ciągu kilku lat, w wyniku konfliktów, które wybuchły pomiędzy marynarzami a Tahitańczykami, zginęli wszyscy mężczyźni poza jednym z buntowników, Johnem Adamsem. W 1808 roku oprócz Adamsa na wyspie żyło tylko dziewięć tahitańskich kobiet i gromada dzieci narodzonych ze związków z buntownikami. Taki był początek kolonii, która istnieje do dziś.

HMS_Bounty2

To historia, którą zna każdy, jeśli nie ze szkoły to z czterech bodajże ekranizacji filmowych, licznych nawiązań w literaturze i sztuce. W pewnym sensie, mimo że od spalenia HMS Bounty minęło ponad dwieście lat, ta opowieść wciąż trwa. Zamknięta i niezwykle tajemnicza, zaledwie sześćdziesięcioosobowa społeczność na Pitcairn przez dziesięciolecia ukrywała ponure tajemnice. Niektóre z nich wypłynęły na jaw przy okazji procesu liderów grupy w 2004 roku. Wcześniej rajska wyspa zagubiona na środku oceanu słynąca z gajów mandarynkowych i wspaniałego miodu, wydawała się zaginionym Edenem hippisów. Wspólnota zamieszkująca na wyspie Pitcairn, mimo że formalnie pozostająca pod panowaniem angielskiej królowej i korzystająca z państwowych subwencji, to kraina zatwardziałych anglofobów, co wynika z ich historycznych korzeni (większość wyspiarskiej społeczności nadal stanowią potomkowie zbuntowanych marynarzy).

Cztery kilometry nieszczęścia

Okazało się, ze na wyspie panują stosunki bez mała feudalne, wszyscy powiązani są w system zależności, w którym najbardziej pożądanym towarem i „środkiem płatniczym” są kobiety, nawet dziewczynki, zmuszane do świadczenia usług seksualnych. Świat usłyszał o tej patologii dekadę temu i natychmiast zapomniał, bo ma swoje ważniejsze, światowe sprawy. Przez kolejne lata wyspa i jej mieszkańcy trwają w silnym rozdźwięku, podzieleni na wrogie obozy. Ludzie z zewnątrz, szczególnie dziennikarze, są niemiło widziani. Bywało już, że grożono im śmiercią lub okaleczeniem.

PitcairnIslandWyspa Pitcairn. Niewielka wyspa wulkaniczna na Oceanie Spokojnym. Terytorium zamorskie Wielkiej Brytanii.

Wasielewski dostał się na wyspę i poznał jej mieszkańców tylko dlatego, że użył podstępu. Przedstawił się jako antropolog badający stare, marynarskie szanty. Mimo to wciąż był przepytywany i badany, ostatecznie zaś zdekonspirowany i wydalony z wyspy. Wcześniej zdążył jednak uchylić rąbka brudnych tajemnic. Nie tylko gwałty i przemoc, ale także zło większego kalibru – jeśli w ogóle można zło w najbardziej plugawych przejawach stopniować.

Po przeczytaniu sugestywnego, mrocznego i trudnego tekstu podróżnika, można zadrżeć i zwątpić w kondycję ludzką. Po pierwsze dlatego, że relacja autora niszczy wiarę i nadzieję na to, że ludzie są z gruntu dobrzy a zamknięta enklawa, grupa istot takich jak my, pozbawiona nacisku władzy i narzędzi reperkusji, samostanowiąca o sobie, będzie żyła w zgodzie, harmonii i równowadze. Po drugie zatrważająca jest bezsilność organów władzy, które powinny ukrócić chory proceder i oczyścić niezdrową atmosferę na wyspie, skoro przestępstwa zostały odkryte i ujawnione, a suwerenność gromady i tak naruszona.

REKLAMA

Niemal dekadę po procesie nieliczną społeczność wyspy nadal trawi robak czystego zła – to właściwie wyciąga, wydobywa ze swoich rozmówców Wasielewski. Czy pozostaje jakaś nadzieja? Może nigdy jej nie było? Okazuje się, że społeczność wyspy, wywodząca się z ludzi aspołcznych, do tego obciążona chorobami genetycznymi spowodowanymi chowem wsobnym, może „poszczycić” się niemal trzydziestokrotnie wyższym procentem chorób psychicznych niż wynosi norma.

Książka Wasielewskiego nie jest tylko relacją z podróży. To opowieść o skutkach niezwykłych faktów historycznych i ludziach powielających bez końca błędy przodków. Ta historia po prostu boli.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA