Czarne bractwo. BlacKkKlansman da wam powody do śmiechu, ale nie wypuści bez chwili refleksji. Dawno nie widziałam tak świetnego duetu aktorskiego, jak John David Washington i Adam Driver.
OCENA
Adam Driver? Zapomnijcie. To John David Washington jest królem. Tak, z tych Washingtonów. Gdy jego ojciec, Danzel, promuje właśnie Bez litości 2, John wymiata w nowym filmie Spike'a Lee. Niedoszły gwiazdor futbolu amerykańskiego postanowił pójść w ślady ojca. Jak się okazuje - słusznie.
John David Washington w filmie Czarne bractwo. BlacKkKlansman gra Rona Stallwortha, pierwszego czarnoskórego detektywa w Colorado Springs. Stalworth razem z detektywem Flipem Zimmermanem (Adam Driver) infiltruje środowisko członków Ku Klux Klanu. Stallworth jest na komendzie świeżakiem. Pewnego dnia chwyta za słuchawkę telefonu i dzwoni pod numer KKK znaleziony w ogłoszeniu. Tak zaczyna się ta historia.
A jest ona momentami tak nieprawdopodobna i absurdalna, że przywodzi na myśli scenariusze braci Coen. Przez cały czas masz to dziwne przeczucie, że akcja dąży do tragicznego finału, że już za chwileczkę, za momencik wydarzy się coś strasznego. Krew się poleje i wszyscy zginą. Trochę jak u Tarantino. Ale to nie jest Tarantino.
Ta historia wydarzyła się naprawdę.
Ron Stallworth spisał swoje wspomnienia w książce Black Klansman: Race, Hate, and the Undercover Investigation of a Lifetime, na podstawie której powstał scenariusz filmu Spike'a Lee. Akcja dzieje się pod koniec lat 70. Stallworth kontaktuje się z przedstawicielem rasistowskiej organizacji za pomocą telefonu. Stróż prawa udaje białego Amerykanina, który nienawidzi czarnoskórych, wypowiadając się na ich temat oczywiście za pomocą o wiele gorszych określeń. I w tak przekonujący sposób, że mężczyzna po drugiej stronie kabla nie podejrzewa, jak bardzo jest wkręcany. Aby nie zepsuć iluzji, na spotkaniach z członkami Ku Klux Klanu pojawia się detektyw Flip Zimmerman, udający Stalwortha.
O dziwo, wszyscy łykają ten haczyk. Nawet Wielki Mag Ku Klux Klanu, David Duke.
Czarne bractwo. BlacKkKlansman niemalże kipi od zabawnych scen.
Począwszy od absurdalnego pomysłu młodego policjanta, przez zabawne rozmowy telefoniczne i udawanie mowy "prawdziwych białych Amerykanów", skończywszy na przerysowanych, groteskowych, stereotypowych postaciach. Przykłady takowych znajdziemy w środowisku Ku Klux Klanu, przedstawionego jako banda niezbyt mądrych, za to często porywczych gości. Spike Lee świadomie operuje czarnym humorem i satyrą. Ma to pewien cel.
Nie zapominajmy bowiem, że film Spike'a Lee opowiada o ważnych z perspektywy każdego czarnoskórego obywatela Ameryki (a przecież i nie tylko) sprawach. Ruchy rasistowskie, dyskryminacja, agresja wobec przedstawicieli mniejszości rasowych były w latach 70. na stałe wpisane w krajobraz Colorado Springs. Rola Rona Stallwortha choć niewielka, jest w tej historii niezwykle ważna. Spike Lee podkreśla zresztą ważkość tematu na koniec seansu, dokładając do wniosków także co nieco na temat współczesnej narracji wokół mniejszości w Ameryce. Nie pozostawiając wątpliwości - historia zatoczyła koło, a prawa mniejszości znów są w sposób skandaliczny łamane.