Najnowszy dokument o skutkach globalnego ocieplenia stworzony dla National Geographic z Leonardo DiCaprio w roli naszego przewodnika, ogląda się niczym rasowy film grozy. A najgorsze jest to, że ów horror rozgrywa się naprawdę na naszych oczach.
Narratorem i naszym przewodnikiem po tematyce związanej z katastrofą jaka nas czeka w dość niedalekiej przyszłości jest Leonardo DiCaprio.
Hollywoodzka gwiazda i zasłużony właściciel Oscara tylko pozornie wydaje się być nie na miejscu.
Twórcy filmu już na samym początku filmu mierzą się z ewentualnymi zarzutami wycelowanymi w DiCaprio dotyczącymi tego, czemu niby aktor z Fabryki Snów, który zajmuje się takim "niepoważnym" zawodem, angażuje się w tematy ekologiczne i zagadnienia związane z globalnym ociepleniem. Z jednej strony twórcy (i sam DiCaprio) nie ukrywają, że nie jest on w żadnym razie ekspertem ani w żadnym razie . Natomiast dość szybko i konkretnie odpierają te zarzuty – racja, nikt nie twierdzi, że Leo jest jakimkolwiek autorytetem i, że zrobił cokolwiek istotnego dla ekologii, ale też nie można stwierdzić, że zaangażował się w ten temat dopiero teraz i dla celów wizerunkowych.
Po pierwsze, temat globalnego ocieplenia jest mu bliski prywatnie. A po drugie, od kiedy tylko stał się rozpoznawalną na całym świecie gwiazdą, zaczął się wypowiadać w mediach i na konferencjach na tematy związane z ociepleniem klimatu, co zresztą zostało pokazane w początkowych fragmentach filmu z wykorzystaniem ujęć archiwalnych.
No i nie zapominajmy o prostym i konkretnym fakcie – Leonardo DiCaprio jest też Posłańcem Pokoju ONZ i głównie to stanowi powód oraz pretekst dla całego oglądanego przez nas filmu.
"Czy czeka nas koniec?" stanowi zapis podróży DiCaprio na liczne kontynenty w celu zbadania statusu problemu związanego z globalnym ociepleniem klimatu i potwornymi skutkami takiego stanu rzeczy. Przejął on rolę ambasadora, ale też reportera i śledczego w jednym, który przeprowadził poważne rozmowy ze światowymi liderami (w tym między innymi z samym Barackiem Obamą) jak i takimi postaciami nowoczesnych przedsiębiorców i wizjonerów jak Elon Musk.
"Czy czeka nas koniec?" oddziaływuje też potężnie na widza poprzez kontrasty. Widzimy ciągle jeszcze piękne i bujne lasy oraz lodowce (topniejące każdego dnia), których przyszłe pokolenie (naszych dzieci bądź w najlepszym wypadku wnuków) już nigdy nie zobaczą.
Już sam fakt, że na naszych oczach topnieją lodowce istniejące od tysięcy lat stanowi dość mocny i sugestywny znak ostrzegawczy. Ogląda się to niczym post-apokaliptyczny horror. Początek filmu jest naprawdę przerażający. Wszystkie prognozy dotyczące tego, co nas czeka oraz zdjęcia i montaż nagrań wideo z powodzi, katastrof, pożarów, migracji ludzi itp., wyglądają niczym obrazki z koszmaru bądź mrocznych wizji przyszłości. Jest w filmie scena, w której DiCaprio fruwa helikopterem ponad wycinanymi lasami, gdzie w miejscu drzew, dziury pełne błota zmieszanego z ropą wyglądają jak czarne cmentarzysko. Sam aktor w pewnym momencie stwierdza, że wygląda to niczym Mordor z "Władcy Pierścieni".
Ale są też w "Czy czeka nas koniec?"momenty optymistyczne (na szczęście), w których rozmówcy DiCaprio, nie ukrywając, że czekają nas ciężkie czasy, stwierdzają, że są szanse na ratunek, na "odkręcenie" tego co się wydarzy.
Zapewne nie obejdzie się bez ofiar i ludzkich tragedii, ale jak widać taką cenę będziemy musieli zapłacić za dekady zaniedbań i chciwości wielki korporacji.
Jako całość, "Czy czeka nas koniec?" to donośny głos, a wręcz krzyk ostrzegawczy, komunikujący "Jest już za późno!". Świetnie sfilmowany, z dobrze rozpisaną dramaturgią i zwracającym uwagę gawiedzi DiCaprio – wszystko to składa się na film, który zapewne nic nie zmieni, ale ma szansę przemówić do zwykłych ludzi. Ci być może zastanowią się choć chwilę nad swoim stylem życia. A przecież od tego wszelka zmiana się zaczyna. Od refleksji.
„Czy czeka nas koniec” – premiera w niedzielę, 30 października, o godz. 21:30 na National Geographic Channel.