Polak, który robi muzykę do seriali Netfliksa. Rozmawiamy z Danielem Spaleniakiem o inspiracjach i jego nowej płycie
Co trzeba zrobić, żeby twoja muzyka trafiła do serialu? Odpowiedzi na to pytanie Daniel Spaleniak nie zna. To seriale same do niego przyszły.
Dziękujemy, że wpadłeś/-aś do nas poczytać o filmach, serialach i muzyce. Pamiętaj, że możesz znaleźć nas, wpisując adres rozrywka.blog.
Obserwujący jego twórczość od samego początku wiedzą, że zawsze tkwił w niej ogromny potencjał ilustracyjny. Kompozycje Daniela Spaleniaka pojawiały się już w takich amerykańskich serialach jak „Ozark”, „Elementary”, „Six” czy „Shut Eye”. Muzyk ma oprócz tego na koncie 3 albumy długogrające. Niedawno na rynku pojawił się zaś czwarty, całkiem inny niż poprzednie.
Daniel Spaleniak opowiedział nam o nowej płycie, na której dla odmiany nie ma standardowych piosenek, są za to numery wykorzystane w serialach czy krótkich formach filmowych.
Daniel Spaleniak - wywiad dla Rozrywka.Blog:
Anna Nicz: Od początku – skąd pomysł na zebranie na jednej płycie utworów z seriali i etiud studenckich? Bo te właśnie składają się na twój nowy album, „Burning Sea”?
Daniel Spaleniak: Już od dłuższego czasu chciałem wydać tę płytę. Myślę, że zbierałem się do niej jakieś 2 lata. Po wydaniu albumu „Life Is Somewhere Else” zostało mi trochę utworów, które bardzo lubię, a szkoda mi było wkładać je do szuflady. Postanowiłem się za to wziąć. Uznałem, że te pół godzinki będzie idealnym czasem na płytę.
Jak pracujesz przy muzyce do etiud studenckich? Dostajesz od twórców brief, konkretne wytyczne?
To była praca z przyjaciółmi, znajomymi, którzy dawali mi wolną rękę. Oczywiście mieli jakiś pomysł na to. Ja opowiadałem o swojej wizji, w głowie mając to, co od nich usłyszałem. Kilka razy zdarzało się tak, że robiłem 10 wersji i żadna się nie przyjęła. Ale w większości przypadków udawało nam się to połączyć. Zaufałem temu, co widzę na ekranie, spróbowałem to jakoś przerobić, podnieść, zweryfikować względem siebie. I tak powstawały te utwory. Takie projekty są dla mnie wielką przyjemnością. I często mam większą łatwość w robieniu tego niż w pisaniu piosenek.
Dlaczego?
Właśnie chyba dlatego, że te emocje już tam są. Nie muszę szukać gdzieś głęboko w sobie rzeczy, które chciałbym wyrazić. Emocje są w obrazie, a ja widzę te rzeczy dosyć jasno, dosyć łatwo przychodzi mi ich analiza. A z drugiej strony piosenki powinny mieć jakiś refren, zakończenie, jakąś formę, która w moim przypadku jest dosyć stała i powtarzalna. W utworach filmowych forma też jest zachowana, bo nie potrafię inaczej pisać. Natomiast to pozwala mi na dużo większą dozę chaosu i trochę zabawy – mogę popłynąć w rejony, w które nie popłynąłbym pisząc normalną piosenkę.
Czyli daje ci to większą swobodę?
Otwiera mnie na nowe perspektywy.
Co trzeba zrobić, żeby twoja muzyka trafiła do serialu? Ile twoich utworów znajduje się w bazie potencjalnych kandydatów?
Tak naprawdę ja sam jestem bazą. Pracuję z agentem, który reprezentuje mnie w Stanach. On zajmuje się pośredniczeniem pomiędzy muzykami, a music supervisors, osobami, które wybierają muzykę do seriali. To, że ja tam trafiłem, to zasługa głównie mojego agenta, który ma dobre kontakty i zna się na swojej pracy. Ja robię to, co robiłem zawsze – staram się tworzyć muzykę, która mi się podoba i którą czuję. Przy okazji ma potencjał ilustracyjny. Nie mam recepty na to co trzeba uczynić, żeby twoja muzyka pojawiła się w serialu…
… bo sam też się nigdzie nie zgłaszałeś.
Tak, dokładnie. Carter znalazł mnie 5 lat temu na jakieś playliście na Spotify. Podpisaliśmy umowę, która mnie na nic nie narażała. Przez 2 lata nic się nie działo i byłem przekonany, że już nic z tego nie wyniknie. Po wydaniu „Back Home”, chyba dzięki temu, że ten album był mocno inspirowany muzyką filmową, coś się ruszyło i od około 3-4 lat to wszystko ładnie płynie.
Dostajesz prośby o dostarczanie nowych utworów?
Oczywiście, że tak. Ale mój agent zna dobrze mój workflow. Wie też, że bardzo chciałbym zrobić muzykę do filmu pełnometrażowego, zająć się też muzyką filmową. Dążymy do tego. Płyta „Burning Sea” jest też kolejnym krokiem ku temu, czymś, co będę mógł pokazać.
Coś w rodzaju portfolio?
Tak, choć tak naprawdę ta płyta jest też po prostu dla mnie. Już nie chodzi o to CV – ja bardzo lubię te utwory. Gdy je miksowałem, myślałem że dostanę szału - znam je tak dobrze i słuchałem ich tak długo, że myślałem, że kolejny dzień miksów już trochę mnie wybije z równowagi.
I masz mimo wszystko dystans do tych utworów?
Trudno mówić o dystansie do własnej twórczości, bo zawsze jest się z nią jakoś związanym. Wydaje mi się jednak, że nadal potrafię ocenić, czy to jest coś warte, czy nie.
Masz w głowie seriale, do których chciałbyś zrobić muzykę?
Tak, oczywiście. Na przykład serial „Dark”, który byś świetny, miał dobrze wyeksponowaną muzykę. Bardzo podobał mi się klimat „Mr. Robot” czy „Homecoming”. Ale to już jest taka liga, że chyba ciężko byłoby doskoczyć do poziomu tych produkcji.
Czemu tak sądzisz? Przecież seriale, w których używane były twoje numery, to najwyższa serialowa półka. Teraz chyba każdy tytuł jest w twoim zasięgu. Twoje kawałki pojawiały się w serialach Netfliksa czy Hulu.
Może oceniam po prostu względem swoich preferencji. Dla mnie to jest najwyższa półka serialowa. Chociaż przyznam szczerze, że nie oglądałem wszystkich seriali, w których pojawiały się moje kompozycje. Głównie dlatego, że z czasem jest ciężko.
Zdarzały się sytuacje, gdy byłeś niezadowolony z tego, w jakiej scenie został wykorzystany twój numer?
Nie, mam wrażenie, że do tej pory ta muzyka miała szansę wybrzmieć. Była taka jedna sytuacja w „Elementary”, kiedy trudno było mi znaleźć mój numer. Obejrzałem cały odcinek i zauważyłem, że muzyka jest w tle w kawiarni. Ale to tylko jedna sytuacja. W pozostałych te numery są dobrze eksponowane. Z tego co słyszę, nie zdarza się to aż tak często.
Twórcy serialu mają prawo pociąć twój kawałek jak im się podoba?
Tak. Czasami jest to bardzo brutalne, na przykład w serialu „Strzelec” stworzyli swoją aranżację. Pocięli numer w taki sposób, że dali 4 takty mniej w zwrotce, potem 2 takty więcej w refrenie. Zupełnie pomieszane, jak źle złożone puzzle. Ale jeżeli dla nich to jest okej, to dla mnie też. Tym bardziej, że utwór był wyeksponowany przez 2 minuty.
Jesteś na bieżąco z serialami?
Tak, staram się być na bieżąco, jakoś mnie to też inspiruje, choć już nie ruszam tego, co ma złe recenzje, mimo że może być np. kontrowersyjne i może mi się spodobać. Taki serialem było „Ślepnąć od świateł”. Miało zwolenników i przeciwników, nikogo po środku. Ja uważam, że ma świetne momenty i ma słabe momenty.
Odłożyłeś na razie na półkę temat piosenkowych kompozycji?
Nie, absolutnie nie. Na nową płytę tak naprawdę nie nagrałem niczego nowego, zebrałem tylko materiał zgromadzony na przestrzeni 5 lat. Ewentualnie zmiksowałem to w jakiś sposób czy dodałem pewne nowe rzeczy, których tam wcześniej nie było. W międzyczasie pisałem nowe kompozycje i to będą już żywsze rzeczy, bardziej gitarowe, gdzieś w tym kierunku mnie ciągnie. Ostatnio słucham bardzo dużo Nicolasa Jaara, Darkside czy Davida Augusta, taka muzyka mnie interesuje teraz.
Robisz własne rzeczy w tym kierunku?
Trudno powiedzieć, że robię. Próbuję. Mam gdzieś w sobie takie pragnienie zrobienia bardziej tanecznej płyty. Ale dopiero uczę się tego, jak robić taką muzykę. Chciałbym też może połączyć siły z kimś innym, by nie popaść w żadną manierę. Ostatnio przyjaciel powiedział mi: Daniel, posłuchaj tego, ten numer jest dokładnie strukturalnie tak samo napisany jak Back home. Jest wszystko - intro, refren, zwrotka, przejście, wszystko jest dokładnie tak samo. Mówię: kurcze, masz rację. Muszę trochę na to uważać, bo wiem, że te formy są dosyć powtarzalne.
Myślisz o połączeniu sił z kimś innym. Ale przecież lubisz pracować sam.
To prawda, ale te 5 lat już chyba mi wystarczy. Myślę, że to czas na to, żeby skonfrontować to, co dzieje się u mnie w środku, z jakimś innym temperamentem, jakąś inną wrażliwością. Widzę, co dzieje się na próbach przed koncertami – mieliśmy z moimi muzykami absolutnie inne podejście. Wspólna praca przy aranżacji utworów wyszła świetnie, uważam, że wyszło to dużo lepiej niż kiedyś. Może dlatego, że znudziło nam się to, co już graliśmy. A może dlatego, że połączenie tych wszystkich rzeczy tworzy jakąś nową jakość.
Kolejni polscy muzycy trafiają pod skrzydła zagranicznych wydawców. Nie tak dawno Perfect Son i Trupa Trupa podpisali kontrakty z wytwórnią Sub Pop z Seattle. Czekasz na to, aż upomni się o ciebie zagraniczny wydawca?
Nie zastanawiałem się jeszcze nad tym, przede wszystkim muszę mieć coś, co będę mógł zaproponować wydawcom. I wtedy będę kalkulować możliwości. Oczywiście wiem, że Antena Krzyku, mój dotychczasowy wydawca, jest zawsze zainteresowany moimi płytami, bo mamy przyjacielskie relacje. Jednak nie wiem, co będzie za rok, za dwa lata. A teraz chciałbym skupić się na zrobieniu płyty i zawsze dążę do tego, żeby była jeszcze lepsza, lepiej brzmiała. Jeszcze długa droga przede mną, żeby osiągnąć takie brzmienie, jakie sobie wymarzyłem. Przede mną rok czy dwa skupienia się na tym materiale, a potem zobaczymy, co z tego będzie.
Z twojej perspektywy, jako muzyka, takie wieści dodają odwagi?
Pewnie, że tak. Mam wrażenie, że wiele osób się dziwi, że to jest jakaś niesamowita sprawa. To jest normalna rzecz. Tyle amerykańskich zespołów jest znanych na świecie, a ich muzyka nie odbiega od tego, co dzieje się w Polsce. Po prostu my mieszkamy tu, oni tam i oni mają dużo większa platformę do tego, żeby wrzucić tę muzykę w świat.
W Polsce brakuje też struktury promocyjnej dla nowych wydawnictw.
Tak, u nas jak już ktoś utrzymuje się z muzyki, to naprawdę musi balansować na granicy popu, bo inaczej się nie da. Muzyka alternatywna, awangardowa to kierunki, z których trudno się utrzymać. Mam wrażenie, że nas jeszcze tutaj dużo czeka. Nie powinniśmy mieć jednak żadnych kompleksów, żeby z tym wychodzić i szukać tak jak Trupa Trupa czy Perfect Son. Oni walczyli o to, udało się i jest świetnie. Fajnie, że przecierają szlaki, bo może dla kogoś dzięki temu będzie łatwiej.
Mówisz, że dużo nas jeszcze czeka. Masz na myśli zmiany w sposobie promocji?
Nie tylko. Mam wrażenie, że nie mamy się czego wstydzić, mamy tak dobre zaplecze muzyczne, że za jakiś czas to wybuchnie i polska muzyka przebije się na dobre. Jak np. rumuńska nowa fala w kinie.
Brakuje nam też firm PR-owych, zajmujących się promocją nowej muzyki, sprzedawaniem tego.
Oj, to prawda. Gdyby nie mój manager Bartek, trudno byłoby mi samemu zorganizować koncert. Po prostu nie jestem typem człowieka, który jest w stanie się zaprezentować, wypromować. Ja tylko robię to, co do mnie należy, czyli piosenki. Ale to prawda, ciężko w Polsce znaleźć kogoś, kto chce to robić, bo wie, jakie są zasady gry, zna się na tym, a z drugiej strony się tym pasjonuje. Miałem do czynienia z każdym z typów managera: manager, który nie potrafił nic zrobić, któremu zależało tylko na pieniądzach itd. A teraz mam managera, który zajmuje się tym, bo kocha to robić i współpracuje nam się świetnie. Jednak każdy też rozumie swoje ograniczenia. Przydałoby się nam jeszcze zaangażować kogoś do PR-u. A nie ma tak naprawdę takich ludzi w Polsce.
Wspomniani muzycy, Perfect Son i Trupa Trupa, sami to sobie wypracowali - kontaktami, komunikacją, wychodzeniem naprzeciw.
To prawda. I to mnie trochę przeraża, bo trzeba czasem samemu się podkładać, ale również być bardzo konsekwentnym i nie odpuszczać. Moja osobowość nie pozwala mi na coś takiego, ale wiem, że jest to niezbędne.
Jeśli nie posiadasz pewnych cech osobowości, to niczego sobie sam nie wydrepczesz?
Tak. Chociaż z drugiej strony, jak widzisz, pomaga też szczęście, tak jak u mnie. Przez ostatnie 1,5 roku robiłem dokładnie to, co uznawałem za dobre dla mnie, idąc za intuicją. Spotykam na swojej drodze wspaniałych ludzi i to wszystko naturalnie jakoś wychodzi. To trochę banalnie stwierdzenie, ale jak się żyje w zgodzie ze sobą i robi to, co się uważa za dobre, nie raniąc innych ludzi, też można jakoś wybrnąć.