REKLAMA

"Dark City" to film mroczny jak dno studni. Jeśli zajrzysz, spadniesz

"Dark City" to dzieło australijskiego reżysera Alexa Proyasa, który pracuje rzadko ale za to tworzy obraz nietypowe i niepokojące, w których niezwykła oprawa wizualna, muzyka i sposób opowieści tworzy złowieszczą atmosferę. Taki był „Kruk”, „Zapowiedź” i w nieco mniejszym stopniu „Ja, robot”, bo w megahicie z Willem Smithem, Proyas musiał przede wszystkim sprostać oczekiwaniom producentów. „Dark City" to pokaz oryginalnego stylu Australijczyka i film, który o rok wyprzedził Matrixa. Właściwie był i wciąż jest od niego lepszy.

„Dark City” to film mroczny jak dno studni. Jeśli zajrzysz, spadniesz
REKLAMA

Mrok, tajemnica, płynna granica pomiędzy sztucznym światem a rzeczywistością w genialny sposób zostały ukazane w pierwszej części filmu braci Wachowsky (pozostałe dwie to odcinanie kuponów od komercyjnego sukcesu), ale to kalka uniwersum „Dark City”. „Mroczne miasto” było pierwsze, sięgało głębiej i mocniej bowiem to rzeczywistość była domeną obcych a ich umysły i technika służyły do jej opanowania. Różnica polega na tym, że rzeczywistość też okazała się w pewnym sensie kłamstwem. To świat o niebo bardziej obcy i dziwny niż Ziemia opanowana przez maszyny z Matrixa.

REKLAMA

  Muzykę skomponował Trevor Jones ale z Rammstein "Dark City" też jest po drodze

"Dark City" nawiązuje do stylu neo-noir, który charakteryzuje wieczna noc, ciężka jak kowadło atmosfera, deszcz, zbrodnia i zagubiony bohater. W ten sposób skonstruowany został „Blade Runner” i„Siedem” (chociaż to raczej thriller). Niepewność, pesymizm i drążący zmysły strach odbija się w każdym geście, grymasie bohatera „Dark City”, Johna Murdocha, który nie wie kim, ani gdzie jest i dlaczego obudził się nagi obok trupa kobiety. Nie wie nawet, czy dokumenty na nazwisko Murdoch, które znalazł obok, należą do niego. Aby się dowiedzieć, będzie musiał odzyskać wspomnienia, ale to może być trudne, skoro rzeczywistość zaczyna płatać Murdochowi figle. Brzydkie figle.

Genialna rola?

Rufus Sewell gra jak natchniony. On rzeczywiście szamota się, jest zagubiony, niepewny i załamany. Scena, gdy się budzi nagi w wannie i nie bardzo wie kim jest, ma w sobie taki ładunek emocji, że odbiorcy trudno się od nich opędzić, wyłączyć współodczuwanie.

Z całym szacunkiem dla Keanu Reeves, który nieźle wygląda w czarnym płaszczu i jest mistrzem kamiennego oblicza, amerykański aktor nigdy nie potrafił zagrać ekspresyjnie jak Sewell. Reeves to idealny Johnny Mnemonic, facet z twardym dyskiem w głowie. Byłby też świetny w roli metalowego T-1000, cyborga z „Terminatora 2”. Do „Dark City” na szczęście się nie załapał, chociaż może po stronie obcych zwanych Przybyszami, miałby szansę się sprawdzić.

„Nie da się żyć zbyt długo w realnym świecie. W każdym razie istota ludzka nie potrafi. Większą część życia spędzamy śniąc, przede wszystkim na jawie.”                                                                               Carlos Ruiz Zafón

REKLAMA

„Mroczne miasto” stało się ofiarą sukcesu „Matrixa”. Głównie dlatego, że film Proyasa miał nikłą reklamę i dychawiczny marketing. Jednocześnie to obraz bardziej zawiły, pokręcony i dziwaczny jak szaleństwo na granicy którego balansuje John Murdoch.  Nie każdy chce wnikać w takie klimaty. To także największa zaleta filmu bo to widz musi podążać za bohaterem gubiąc się w wilgotnych zaułkach miasta, w którym czas potrafi się zatrzymać a domy wyrastać i znikać niczym pejzaż sennego koszmaru.

Głęboka noc to najlepsza pora żeby obejrzeć „Dark City” dlatego sobotni seans w TVN zaplanowany na godzinę 1.00 powinien skusić widzów, którzy nie spacerowali jeszcze po ulicach mrocznego miasta. Trzeba tylko uważać, żeby nie wypaczyć psychiki, bo w "Dark City" to realne zagrożenie.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA