REKLAMA

Film „Deadwood” od HBO to godne zakończenie jednego z najlepszych seriali wszech czasów

Choć nikt w to nie wierzył, David Milch dokonał pozornie niemożliwego. Doczekaliśmy się finału „Deadwood”. I to w pięknym, poruszającym stylu.

deadwood film recenzja
REKLAMA
REKLAMA

To naprawdę rzecz niebywała i wyjątkowa. Jeszcze w zeszłym roku aktor wcielający się w jednego z głównych bohaterów serii, Timothy Olyphant, wyraźnie dawał do zrozumienia, że filmowa wersja „Deadwood” nigdy nie dojdzie do skutku. Aż tu nagle, wcale nie tak wiele później, żyjemy w rzeczywistości, w której film „Deadwood” istnieje i ma się dobrze.

Nie jest to jednak film dla każdego. To przede wszystkim piękny prezent dla fanów serialu.

Ale też przez to właśnie funkcjonuje w dość wąskim uniwersum, znanym wszystkim, którzy śledzili losy produkcji HBO. Hermetyczność „Deadwood” ma swą magię i urok, ale też pewien istotny minus – przeznaczony jest dla określonej grupy widzów. To trochę tak jak w przypadku „Avengers: Koniec gry” – nie ma sensu, by oglądały ten film osoby, które nie widziały żadnego innego tytułu MCU. Produkcja HBO kontynuuje i domyka wszystkie wątki z poprzednich trzech sezonów serialu, jeśli więc nie oglądaliście serialu „Deadwood”, to film niekoniecznie będzie miał dla was większy sens.

Powiem więcej, filmowa wersja „Deadwood” nie jest w pełni udaną produkcją od strony fabularnej. Funkcjonuje bardziej w tym swoim hermetycznym uniwersum i jest nierozerwalnie związana z serialem, stanowiąc jego epilog. Pod tym względem jest tworem unikalnym i z pewnością usatysfakcjonuje wszystkich tych, którzy śledzili losy mieszkańców miasteczka w Południowej Dakocie.

W „Deadwood” zobaczymy więc wszystkie znane nam postaci, od charyzmatycznego właściciela domu publicznego Ala Swearengena (i jego ulubionego powiedzonka „cocksucker”), przez szeryfa Bullocka, Almę Ellsworth po Calamity Jane czy Trixie.

deadwood 2019 hbo

Choć minęło 10 lat od wydarzeń z ostatniego sezonu serialu, wydaje się jak gdyby czas zatrzymał się dla tych postaci, a same 15 lat od premiery serii minęło błyskawicznie.

Relacje między bohaterami pozostają takie jak wcześniej. Do tego postaci nadal posługują się pięknym, kwiecistym i barwnym językiem, łączącym poezję, niemalże wierszowe frazowanie z dosadnością i „brudem” szarego życia na Dzikim Zachodzie.

Osią fabuły staje się zabójstwo Charlie’ego Uttera, dokonane przez ludzi senatora George’a Hearsta, ale na dobrą sprawę jest to tylko pretekst pozwalający widzom powiedzieć „żegnaj” swoim ulubionym bohaterom. To film o upływie czasu i tym, jaki ma on wpływ na ludzi.

Jest w tym wszystkim oczywiście spora dawka sentymentalizmu, a ramy fabularne wydają się skonstruowane właściwie tylko po to, by domknąć większość wątków, ale zostało to zrobione z taką klasą i finezją, że trudno mi kręcić nosem. Jest jakaś magia w tych wszystkich postaciach, które ponownie zostały powołane do życia, by powiedzieć swoje ostatnie słowa. Choćby były nim bluzgi w stylu sakramentalnego „cocksucker”.

„Deadwood” nie jest klasycznie rozumianym filmem, to bardziej długo wyczekiwany, spóźniony finał jednego z najlepszych seriali w historii.

REKLAMA

Jego premiera może być zresztą idealną okazją do przypomnienia go sobie albo zapoznania się z nim. Nie jest wielką tajemnicą, że serial „Deadwood” nie był wielkim przebojem, ale liczę, że jeszcze przyjdzie czas jego renesansu. To wspaniała, kompleksowa i znakomicie rozpisana historia o budowaniu miasta i tworzeniu się społeczności. W scenografii westernu twórcom udało się opowiedzieć głęboko humanistyczną opowieść łączącą dramat, sensację i komedię. Gorąco więc polecam binge-watching trzech sezonów "Deadwood", a potem zapoznanie się z filmem.

Serial „Deadwood” obejrzycie na HBO GO, tak jak i film o tym samym tytule, który swoją premierę ma dzisiaj, 1 czerwca 2019 roku.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA