REKLAMA

Death Race: Wyścig śmierci [film 2008]

"Death Race: Wyścig śmierci" przypomina film zrealizowany na podstawie gry komputerowej, której jeszcze nie wyprodukowano. Nie mógłby być dobrym filmem nawet wtedy, gdyby nie był beznadziejnie głupi. To produkcja z pierwszego miejsca listy "100 filmów, które można obejrzeć nie angażując mózgu".

Rozrywka Blog
REKLAMA

Fabuła przedstawia przyszłość, w której szaleńczo wzrasta bezrobocie, społeczeństwo się buntuje i wzbudza zamieszki. Więzienia stały się prywatnymi instytucjami i oferują widzom brutalne reality-show. To Death Race, gdzie więźniowie ścigają się opancerzonymi i uzbrojonymi potworami szos, eliminując siebie nawzajem. Zwycięzca 5 wyścigów wygrywa wolność. Show jest oglądany przez setki widzów na żywo. Ulubieńcem publiczności jest Frankenstein, brzydki jak noc, dlatego nigdy nie pokazuje się bez maski. Problem w tym, że Franki umiera, co może poważnie odbić się na oglądalności.

REKLAMA

Wrobiony w morderstwo własnej żony Jansen Aimes (Jason Statham) był kiedyś kierowcą rajdowym. Naczelnik więzienia (w tej roli kobieta - Joan Allen) prosi go, aby założył jego maskę i udawał Frankensteina. Za zwycięstwo w wyścigach oferuje mu oczywiście wolność.

"Death Race: Wyścig śmierci" to kolejny film, który opowiada historię totalnie naciąganą, pełną bzdur i bezmyślnej demolki i przekonuje widza, że to wszystko tak na poważnie. To błąd. Takich filmów nie kręci się dzisiaj na poważnie. Jeśli jednak nie ma tu ani grama ironii, należy skupić się na eksplozjach, wystrzałach, giętej karoserii i wszelkich innych przejawach przemocy, które w tym filmie mają zapewnić nam rozrywkę. Należałoby też wspomnieć o tym, że "Death Race" Paula W.S. Andersona to oficjalny remake filmu sprzed ponad 30 lat z Sylvestrem Stallone i Davidem Carradinem w rolach głównych. Problem w tym, że nie ma z nim wiele wspólnego.

We wstępie wspomniałem, że "Death Race" jest jak gra komputerowa. Spróbuję przybliżyć Wam temat. Wyobraźcie sobie, że cała ciężka broń zainstalowana w szaleńczo podrasowanych furach nie może zostać użyta, dopóki kierowca nie najedzie na jeden z symboli miecza rozmieszczonych po całym torze. Dopiero wtedy broń się aktywuje. Na trasie są też symbole tarczy, które aktywują broń defensywną w postaci dymu, oleju, itd. Każdy gracz od razu poczuje znajome klimaty i w try-miga zrozumie, o co chodzi w filmie. Zresztą - do rozumienia to tu jest niewiele.

Jak wyglądają sceny akcji? Nie są ani słabe, ani szczególnie spektakularne. Rzekłbym nawet - absolutne minimum, jeśli chodzi o dzisiejsze standardy (kurczę, zaczynam już nawet gadać jakbym pisał recenzję gry). Oczywiście miło się patrzy na maksymalnie odbajerowane fury z Fordem Mustangiem kierowanym przez Stathama na czele.

Wspominałem już, że w filmie występuje Jason Statham oraz Joan Allen. Z bardziej znanych pojawia się również Tyrese Gibson. Poza tym na uwagę zasługuje rola Iana McShane'a, który w filmie gra postać o głosie mentora, nazywaną Trener. Nie wiem po co to piszę, bo "Death Race: Wyścig śmierci" to film, w którym gra aktorska nie ma zupełnie żadnego znaczenia.

REKLAMA

Całość obrazu dopełnia też muzyka. Ścieżką dźwiękową zajął się Paul Haslinger, który na potrzeby filmu skomponował utwory elektroniczne, często zalatujące industrialną nutą. Nie jest to soundtrack powalający na kolana, ale w wielu momentach muzyka wybija się na pierwszy plan.

"Death Race: wyścig śmierci" to film zupełnie beznadziejny pod względem fabularnym, przeciętny pod względem rozrywkowym. Mógłbym powiedzieć, że to dobre kino na nudną sobotę, ale jak dla mnie i na to jest zbyt mdły. Gdyby nie był tak brutalny, moglibyście pokazać go dzieciom. To właśnie taka produkcja, o której młodzież opowiada sobie na przerwach w gimnazjum.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA