REKLAMA

Nowy album Depeche Mode to niezłe słuchadło. Ale tylko na kilka dni

Po pierwszych dwóch odsłuchach nowego albumu Depeche Mode utwierdzałem się tylko w przekonaniu, że jest to niestety kolejny gniot w wykonaniu dinozaurów elektronicznego rocka.

Spirit nowa płyta Depeche Mode
REKLAMA
REKLAMA

Ale potem coś się we mnie odwróciło i zacząłem dostrzegać w nim to i owo dobrego.

Dziś z całą stanowczością mogę stwierdzić, że nie jest to zła płyta. Nie jest też to płyta wybitna na miarę powiedzmy „Violatora”, „Songs of Faith and Devotion”, czy „Ultra”. Na pewno jest to jednak lepsze dzieło od ostatnich fatalnych trzech albumów DM. Przynajmniej daje nadzieję, że kolejna płyta - pewnie za jakieś 3, 4 lata - będzie tym, czego wszyscy od Depeche Mode byśmy oczekiwali.

A czego oczekujemy?

Bardzo nowoczesnego brzmienia, wyznaczającego kierunek dla całej branży muzyki elektronicznej. Świetnych linii melodycznych, z których jeszcze do 2001 r. słynął Dave Gahan. Kapitalnych aranżacji, które uwzględniałyby muzyczną progresję, a nie klepanie utartych muzycznych pasaży.

Czy to dostajemy na "Spirit"? Nie, to płyta na wskroś odtwórcza, ale na szczęście pojawia się na niej kilka fragmentów, które znamionują, że podstarzali panowie z Depeche Mode mają jeszcze świeże pomysły.

Od razu powiem - na "Spirit" najbardziej podobają mi się kawałki najbardziej elektroniczne, tj. Scum oraz You Move. W nich przynajmniej coś ciekawego muzycznie się dzieje.

Scum atakuje agresywnym elektronicznym riffem i to takim, którego jeszcze chyba w wykonaniu DM nie słyszeliśmy. Świetnie komponuje się to z równie agresywną linią melodyczną Gahana, szczególnie, gdy wrzeszczy „Pull the trigger”. You Move z kolei ma taką fajną przygrywkę w wysokich tonach w stylu disco, co przełamuje typowe depechowskie niskie tony.

Jeśli miałbym coś jeszcze wyróżnić, to byłby to otwierający płytę kawałek Going Backwards. To wprawdzie taki typowy pasaż w wykonaniu DM, ale przynajmniej urzeka linia melodyczna. No i te chórki na koniec w wykonaniu wszystkich trzech panów z aktualnego składu Depeche Mode - miodzio. Niezłe są też Cover Me i Poorman. I to by było na tyle, więc mowa o połowie płyty. Nie najgorzej.

Warto poświęcić chwilę czasu na warstwę liryczną nowych Depechów.

To chyba najbardziej polityczny album od czasów „Construction Time Again”, czyli aż od 1983 r. Panowie z DM nie boją się dosadnie komentować aktualne wydarzenia polityczno-społeczne i robią to raczej z wielkim wyrzutem i zarzutem do współcześnie żyjących.

I trochę mam z tym problem. Któż to bowiem sili się na bycie głosem sumienia współczesnego świata? 50-letni nadziani rockmani? Dave Gahan spoglądający ze swojego wartego miliony nowojorskiego apartamentu? Czy może Martin Gore ze swojej urokliwej kalifornijskiej posiadłości w Santa Barbara?

Sorry, ale gdy Gahan śpiewa, że jest rozczarowany dzisiejszym pokoleniem, nawołując przy okazji do nowej rewolucji, to raczej ciśnie mi się na usta przekleństwo, a nie chęć chwycenia za siekierę i pójcie na Trumpa z Kaczyńskim.

Na "Spirit" Gahan sączy sobie opowieści o powrocie do mentalności jaskiniowców (Going Backwards) lub zarzuca nam „jak mogliśmy popełnić te wszystkie zbrodnie” (The Worst Crime). Wieszczy też nieuchronną zagładę ekologiczną „Gdy wstanie czarna chmura i nadciągnie radioaktywny odpad” (Eternal). Najśmieszniej jest w Poorman, gdy Gahan śpiewa o korporacjach, które „biorą wszystko, czego chcą”. Serio, Dave?

Teksty, warstwa liryczna, to nie jest dla mnie najważniejszy aspekt muzyki rozrywkowej. Ważne są dla mnie tylko wtedy, gdy mocno za gardło chwyci warstwa melodyczna. A w przypadku "Spirit" naprawdę nie jest źle.

REKLAMA

Choć na pewno nie będzie to album, który będziemy pamiętać po latach. Nikt nie będzie go również wymieniał wśród najważniejszych w dyskografii Depeche Mode.

Ot, niezłe słuchadło na kilka dni.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA