„Diuna: Część 2”, czyli jeden z najbardziej oczekiwanych filmów roku, już za nami. Jak udał się powrót na Arrakis w towarzystwie Paula Atrydy i Chani? Czy i tym razem Denis Villeneuve potraktował materiał źródłowy z należytym pietyzmem? Recenzja bez spoilerów.
OCENA
„Diuna” to kultowa książka Franka Herberta z lat 60. ubiegłego wieku, która w 2021 r. doczekała się kolejnej ekranizacji. Tym razem za kamerą stanął nie David Lynch, tylko Denis Villeneuve, który w dorobku ma również niezwykle udanego „Blade Runnera 2049”. Chociaż w przypadku kontynuacji „Łowcy androidów” udało mu się dokonać niemożliwego, to i tak wiele osób powątpiewało w to, że uda mu się z należytym szacunkiem potraktować również Arrakis. A reżyser rozbił bank.
Sprawdź inne nasze teksty dotyczące uniwersum „Diuny”:
Pierwszy film o perypetiach Rodu Atrydów na niegościnnej pustynnej planecie pełnej Szej-huludów i Przyprawy nazywanej Melanżem okazał się ekranizacją zaledwie połowy pierwszej powieści „Diuna” (która w papierze, wydana przez Rebis, liczy aż 777 stron). Było to dobrą decyzją, bo film, trwający nieco ponad 2,5 godziny, zarysował dobrze zasady rządzące tym uniwersum, a do tego ani się nie dłużył, ani nie przeskakiwał po kolejnych scenach po łebkach. Kontynuacja trend utrzymuje.
„Diuna: Część 2” - recenzja
Nowa produkcja, wydana niecałe trzy lata po poprzedniej, zaczyna się tam, gdzie skończyła się „Diuna” i podejmuje rozgrzebane wątki. Paul i Lady Jessica żyją wśród Fremenów, ale na konfrontację z Harkonnenami, którzy zdradziecko przejęli kontrolę Arrakis z rąk Atrydów, trzeba chwilę poczekać. Młody chłopak, wyczekiwany Kwisatz Haderach, musi wpierw pogodzić się z przeznaczeniem.
„Diuna: Część 2” do tego sprawnie rozkręca. Widzowie znają już większość bohaterów i film nie musi już tłumaczyć czym jest Arrakis i o co walczą bohaterowie, więc od razu dostajemy mięsko. Zagłębiamy się jeszcze bardziej w kulturę Fremenów, którzy po dekadach od ich wykreowania nadal są inni i tacy… świeży. To nie kolejni generyczni mieszkańcy kolejnego generycznego uniwersum.
Fremeni są dumni, pragmatyczni i zabójczy - i właśnie taki staje się na naszych oczach Paul Atryda. Targany wizjami przyszłości chłopak stara się zrobić wszystko, by ograniczyć rozlew krwi, ale jednocześnie coraz bardziej oddala się od prawdziwego świata, uciekając w świat projekcji. Nie jest okrutny, ale nie boi ubrudzić sobie rąk - co udowodnił zresztą już wcześniej, zabijając Dżamisa.
Paul nie jest jednak typowym archetypowym bohaterem, który patrzy na adwersarzy z wysokiego konia. Dostosowuje się do sytuacji, zmienia taktykę i jest dzięki temu skuteczny. Pokornie się uczy bremeńskich zwyczajów, ale nie zapomina o swoim dziedzictwie. Wraz z innymi wojownikami prowadzi partyzancką walkę i udowadniają raz po raz, że są siłą militarną, z którą trzeba się liczyć.
„Diuna 2” pozostaje wierna oryginałowi
Już w pierwszym filmie Denis Villeneuve zdecydował się na kilka zmian względem książki, ale zrobił to ze smakiem. Zamiast silić się na oryginalność dla samej oryginalności, co niestety jest pułapką, w którą scenarzyści ekranizacji często wpadają (pozdrawiam twórców serialowego „Wiedźmina”!), zmodyfikował fabułę tak, by nie zgubić ani ducha tej opowieści, ani przesłania, które z niej płynie.
Podobnie jest i tym razem. Harkonennowie nadal są okrutnikami, ale Paul Atryda (Timothee Chalamet) nie jest tu jednoznacznie dobrym bohaterem bez skazy. Fremeni mają słuszność w walce o swoją ojczyznę, ale ich metody bywają w najlepszym razie dyskusyjne, a przesłanki, jakimi się kierują, błędne - w końcu religia tego ludu została de facto sfabrykowana wiele pokoleń temu.
Film ma zresztą sporo do powiedzenia na temat religijnego fundamentalizmu i zagrożeń, jakie za sobą niesie ślepe podążanie za przywódcą budującym swój mit - nawet jeśli kierują nim dobre pobudki. Bohaterowie w końcu dobrze wiedzą, że wiara Fremenów w ich Mesjasza jest wynikiem starannych manipulacji Zgromadzenia Żeńskiego Bene Gesserit, ale decydują się to wykorzystać do swoich celów.
Mimo to nie sposób nie kibicować protagonistom, bo to ludzie z krwi i kości, którzy tak jak i my mają swoje przywary, ale to jedynie sprawia, że łatwo się z nimi identyfikować. Na uwagę zasługuje tutaj przede wszystkim Chani, w którą wcieliła się ponownie Zendaya. W pierwszym filmie może i była narratorką, ale na ekranie nie oglądaliśmy jej zbyt często. Tutaj aktorka nadrabia.
„Diuna: Część 2” z nawiązką spełnia pokrywane w niej oczekiwania.
Obawiałem się, że Denisowi Villeneuve’owi drugi raz ta sama sztuka się nie uda, ale niepotrzebnie. „Diuna: Część 2” okazała się kolejnym strzałem w solidną dziewiątkę. Po premierze „Diuny” pisałem, że jeśli ktoś miałby obejrzeć w 2021 r. jeden film, to powinna być to właśnie ekranizacja książki Franka Herberta i trzy lata później mogę to samo powiedzieć o kontynuacji.
Oczywiście to nie jest jedynie zasługa samego reżysera, ale też ludzi, z którymi współpracował - w tym zwłaszcza charakteryzatorów i speców od efektów (specjalnych i praktycznych). Film nie tylko jest pełen pięknych i zapierających dech w piersiach ujęć, ale do tego jest na wskroś przemyślany. Każdy kadr ma tutaj cel i sens. Aktorzy również podeszli do swojej pracy profesjonalnie.
Czy to znane fanom pierwszej części twarze (w tym Timothee Chalamet jako Paul i Rebecca Ferguson jako jego matka), czy to zupełnie nowe, aktorzy tchnęli życie w swe postaci (i to samo można powiedzieć o złoczyńcach, zwłaszcza Feydzie Raucie). Dzięki ich staraniom wiarygodni i tacy… ludzcy - paradoksalnie nawet w przypadku, gdy mówimy o osobach dysponującymi nadnaturalnymi zdolnościami.
Nie oznacza to jednak, że „Diuna 2” jest filmem idealnym.
Obawiam się, że widzowie, którzy książki nie czytali, mogą się pogubić bardziej niż ostatnio - niekiedy zbyt chaotycznie skaczemy między wątkami, a wiele wydarzeń jest pomijanych i musimy się ich domyślać z kontekstu. Nie mogę się doczekać wersji reżyserskiej, bo coś czuję, że chociaż „Dune: Part 2” trwa 2 godziny i 46 minut, to wiele scen zostało na stole montażowym, zwłaszcza z ostatniego aktu.
Historia daje jednak oddech tam, gdzie widz go potrzebuje, by po chwili znów trzymać go w napięciu podczas kolejnych starć - do tego stopnia, że wbija się ręce w oparcie fotela. Pod sam koniec zaś wszystkie puzzle w bardzo przyjemny sposób wskakują na swoje miejsca, prowadząc widzów do emocjonującego i satysfakcjonującego (acz przykrótkiego!) finału, który… aż prosi się o ciąg dalszy
„Diuna: Część 2” rozbudza apetyt na więcej. Chociaż przeczytałem wszystkie osiem książek Franka Herberta i jego syna, więc wiem, do czego to wszystko prowadzi, to i tak mam nadzieję, że trylogia Denisa Villeneuve’a doczeka się domknięcia na ekranie. Wiemy w końcu, że historia walki Rodu Atrydów z Harkonnenami jeszcze się nie zakończyła, a reżyser chciałby nakręcić jeszcze jeden film o Arrakis.
„Diuna: Część 2” - premiera zaplanowana jest na 29 lutego 2024 r., ale dzień wcześniej organizowane są pierwsze pokazy przedpremierowe.