Seriale się kurczą. Sprawdziliśmy, dlaczego kiedyś miały kilkadziesiąt odcinków, a dzisiaj mniej niż 13
Serialomaniacy zarzucają Netlfiksowi, że jego produkcje w odcinkach są za długie. Że 13 epizodów to za dużo, lepiej trzymać się 10-częściowego formatu. Jak to się stało, że dziś marudzimy, a kiedyś oglądaliśmy seriale zawierające ponad 20 części?
W czasach mojego dzieciństwa poszczególne sezony seriali były tak długie, że na dobrą sprawę samo pojęcie sezonu nie istniało. Po prostu był sobie serial, który czasem miewał przerwy w emisji. A tak, co tydzień o tej samej godzinie, mogliśmy się spodziewać nowego odcinka Z Archiwum X, Star Treka czy innych Gwiezdnych wrót.
To były czasy, kiedy światem domowej rozrywki rządziła telewizja linearna. To właśnie ona opracowała optymalny dla siebie rytm (przynajmniej) 22 odcinków na sezon. Skąd taka liczba? To bardzo proste.
Telewizje musiały mieć czym wypełnić ramówkę w sezonie.
Dla większości stacji telewizyjnych wspomniany sezon trwa od września do maja. 22-odcinkowe sezony i tak były głosem rozsądku, pozwalającym wprowadzić większe budżety do poszczególnych odcinków. W połowie ubiegłego wieku seriale miewały nawet i po 30 odcinków. I Love Lucy – pierwszy cieszący się komercyjnym sukcesem sitcom, nadawany w latach 1951-1952, zawierał 35 półgodzinnych epizodów, emitowanych bez przerwy – nawet w Wigilię i w Nowy Rok.
Telewizje nadające w eterze pod koniec ubiegłego wieku zyskały jednak nowego rywala. Były to stacje telewizji kablowych, niektóre wręcz dostępne tylko po uiszczeniu dodatkowej opłaty. Ich model biznesowy nie stawiał tak dużego nacisku na wypełnienie całej ramówki atrakcyjnymi propozycjami. Dużo istotniejsze dla nich było przekonanie widza, że w ogóle warto poświęcić im czas.
HBO, TNT, Fox i AMC zdecydowały, że seriale muszą być bardziej filmowe.
Niestety, filmowa oprawa kosztuje, tak jak gaże dla uzdolnionych zdjęciowców, dźwiękowców czy aktorów. Podobnie jak wysokiej klasy scenografia, kostiumy czy efekty specjalne. Podział tego budżetu na 22 epizody był nierealny. A stacje telewizji kablowej nie muszą wypełniać całej ramówki – jeżeli ich produkcja jest tak dobra, by skłaniać widzów do jej konsumpcji, można emisję powtarzać wielokrotnie. Czasem nawet tego samego dnia.
Seriale produkowane przez kablówki właściwie od samego początku miały 13 odcinków. Liczba ta pokrywa się z liczbą tygodni w kwartale, co ułatwiało planowanie oferty oraz kampanii marketingowych. Udało się upiec dwie pieczenie przy jednym ogniu: bardziej skondensowane historie powodowały, że seriale z kablówek wyglądały nieporównywalnie lepiej od tych tworzonych przez stacje nadające w eterze.
Dlaczego więc zaczęto ponownie skracać sezony? Dlaczego znikają 13-odcinkowe seriale na rzecz 10-odcinkowych?
Na to pytanie w teorii nie ma łatwej odpowiedzi. Nawet specjaliści w swoich analizach często się gubią z wyjaśnieniami. Dla przykładu, to Grze o tron przypisuje się prekursorstwo w kwestii jeszcze krótszych sezonów. Jednak to nie HBO stworzyło pierwszy głośny i krótki serial. Już pierwszy sezon Breaking Bad od telewizji AMC zawierał raptem siedem odcinków, choć kolejny już 13. Wydaje się, że pierwszą wytwórnią, która zdecydowanie postawiła na 10-odcinkowy format, była Starz.
Jak tylko Chris Albrecht objął stanowisko prezesa Starz na początku 2010 r., od razu zlecił realizację 10-odcinkowego formatu, począwszy od seriali Boss i Miasto cudów. W jej ślady poszedł Showtime w serialach Happyish i Penny Dreadful oraz Fox ze swoim Fargo.
Jak się jednak okazuje, 10-odcinowy format nie wynika z chęci zaoszczędzenia pieniędzy, a przynajmniej nie bezpośrednio. Dawno już minęły czasy, gdy poszczególne telewizje czy usługi VoD miały jedną lub niewiele sztandarowych produkcji. Wytwórnia rozdysponowując budżety, ma do wyboru: ufundować cztery sześcioodcinkowe seriale lub dwa 12-odcinkowe. Oszczędności w produkcji pozwalają na dywersyfikację oferty.
Więcej seriali, mniej odcinków.
Telewizjom kablowym i usługom VoD nie chodzi o skłonienie widza, by ten jak najdłużej patrzył się w ekran oglądając jej treści – choć oczywiście jest to mile widziane. Chodzi przede wszystkim o utrzymanie ich uwagi i zachęcenie do ewentualnego przedłużenia abonamentu. Im więcej dobrych seriali w ofercie, tym więcej potencjalnych klientów.
Porzucenie 13-odcinkowego formatu na rzecz 10-odcinkowego to niezupełnie więc chęć zaoszczędzenia pieniędzy na tych trzech odcinkach. Ale po odjęciu z tej produkcji trzech epizodów, z tamtej kolejnych trzech, a z innej dwóch zyskujemy lwią część kapitału na wyprodukowanie czegoś nowego.
Nie każdemu przecież może się podobać Westworld, House of Cards czy Man in the High Castle. Dlatego też w ofercie są też Gra o tron, Orange is the New Black czy The Grand Tour. Byśmy nigdy nie mieli powodów do zaprzestania płacenia abonamentów.
22-odcinkowy format sprawdzał się, gdy najważniejszym źródłem przychodów były emitowane w przerwach reklamy. Dziś chodzi o różnorodność i o to, by się o serialach mówiło. Duża liczba odcinków wyłącznie w tym przeszkadza.