REKLAMA
  1. Rozrywka
  2. Seriale

"Bling-bling", hip-hop i afroamerykańska "Dynastia". "Empire", recenzja sPlay

Fox wpuścił do swojej ramówki prawdziwą bestię, operę mydlaną z konfliktem rodzinnym i zapachem dolarów wyczuwalnym w każdej scenie. "Empire" to hip-hopowa wersja "Dynastii" z muzycznymi elementami, które wgniatają w fotel. Jeżeli tylko kolejne odcinki będę trzymać ten sam poziom co pilot, serial stacji Fox zdobędzie rzesze fanów.

12.01.2015
16:48
„Bling-bling”, hip-hop i afroamerykańska „Dynastia”. „Empire”, recenzja sPlay
REKLAMA
REKLAMA

"Empire" to serial skrojony na miarę XXI wieku. Jest hajs, jest świetna muzyka i brudna historia opowiadająca o tym, że pierwszy milion trzeba ukraść. Najkrócej serial można streścić w czterech słowach: wciągająca musicalowa opera mydlana. Na początku taki opis może odstraszyć, ale pierwsze minuty dadzą do zrozumienia, że mamy do czynienia z produkcją o sporym potencjale.

Empire

Głównym bohaterem "Empire" jest Lucious Lyon (Terence Howard), którego możemy utożsamić z każdym liczącym się ówcześnie wielkim producentem muzycznym.

Jeżeli chcecie, Lucious może mieć twarz Kanyego Westa, Jaya-Z, P. Diddy'ego czy Timbalanda. Ten człowiek doskonale wie czego chce i wie jak osiągać rzeczy, które przeciętnemu człowiekowi tylko się marzą. Lucious Lyon zbudował muzyczne imperium, na którego czele stał przez wiele lat. Jednak ze względu na chorobę, czas jego panowania dobiega końca. Trzeba wybrać następcę. Kandydatów (synów) jest trzech, każdy z nich inny i każdy może być odpowiednim nowym "władcą" hip-hopowego królestwa.

Scenarzyści "Empire" może nie wykazali się wielką oryginalnością, ale za to sposób opowiadania historii pozwala zapomnieć o pewnych brakach.

Gdy złoto wylewa się z ekranu, tłuste bity (od Timbalanda) świdrują uszy, można zapomnieć o tym, że przedstawieni bohaterowie są do bólu schematyczni i - przynajmniej do pewnego momentu - jednowymiarowi. W kolejce do tronu mamy najstarszego i najmądrzejszego Andre (Trai Byers), który skończył wszystkie możliwe studia, aby w swoim czasie zasiąść na miejscu ojca. Andre jest typowym bucem i cwaniakiem, któremu wydaje się, że najlepszy ze wszystkich.

Empire

Na drugim miejscu znajduje się Jamal (Jussie Smollett), który z uwagi na swój nieakceptowany przez Afroamerykanów homoseksualizm stał zawsze na uboczu wydarzeń dotyczących wytwórni ojca. Jamal ma za to największy talent z trójki braci i duszę prawdziwego artysty. Docenić go potrafiła niestety tylko matka, Cookie (Taraji P. Henson). Najmłodszy syn Luciousa - Hakeem (Bryshere Gray) - jest ulubieńcem ojca, raperem i typowym młodzieńcem, któremu od zbyt dużej ilości gotówki i sławy poprzewracało się w głowie. Hakeem jest bezczelny, arogancki i leniwy. Typowy roszczeniowy smarkacz, który - podobnie jak Andre - ma się za lepszego od innych.

Jak to w dobrej operze mydlanej bywa, w pewnym momencie pojawia się matka tej wyrodnej trójki, która staje się jednoosobowym gabinetem cieni, rozgrywającym własną partie szachów.

Jej pionkami są synowie, a celem własny mąż, który lata temu ją opuścił, gdy poszła do więzienia za jego grzechy. Cookie nie jest jednak złą osobą, chce po prostu tego, co się jej należy, a że jest inteligentną bohaterką, swój plan wciela w życie w wyrafinowany sposób - posługując się talentem Jamala. Cookie jest najciekawszą postacią "Empire", kobietą twardo stąpającą po ziemi.

empire 2015 recenzja

Nic dziwnego, że ta najlepiej napisana postać jest też najlepiej zagrana. Niestety na jej tle, pozostali aktorzy wypadają dość blado. Pal licho postacie drugoplanowe, ale synowie muzycznego potentata oraz sam król są dosyć nudni. Na całe szczęście tempo serialu jest dosyć żwawe i koniec końców uczestniczymy w procesie zmian dotykających Jamala, Andre i Hakeema, którzy przestają być manekinami z ludzkimi twarzami.

REKLAMA

Konflikt między braćmi jest wątkiem, który będzie posuwać całą fabułę do przodu. Podobnie jak wojna między głową rodu, a jego byłą żoną.

Nie byłbym jednak sobą, gdybym nie wspomniał jeszcze raz, jak ważna w "Empire" jest muzyka. Musicalowych scen nie ma tyle (dzięki Bogu) co w Glee, ale jak już się pojawiają, to zrzucają z krzesła. Prawie każda piosenka spokojnie mogłaby zostać wypuszczona w eter, jako pełnoprawny hicior. Aż nie mogę się doczekać, kiedy do streamu (lub nawet na iTunesa) trafi soundtrack z serialu. Jeżeli bohaterowie będą wciąż się rozwijać, a spór między nimi zaogniać, to Fox ma szansę zyskać dodatkowe miliony widzów. Zwłaszcza, że serial dotyka pewnych tematów tabu w showbiznesie, których próżno szukać w innych produkcjach. Jeżeli scenarzyści zaczną także rozwijać bardzo ciekawe wątki retrospekcyjne, opowiadające o budowaniu imperium Lyon, przyszłe odcinki powinny wciągać jeszcze bardziej. Na to liczę.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA