"Fantastyczna Czwórka" to potwór Frankensteina. Siedem rzeczy, które zabiły tę maszkarę
Idąc do kina na nową „Fantastyczną Czwórkę” nie wierzyłem, że może być AŻ TAK ŹLE. Nagłówki pokroju „najgorszy film o super-bohaterach w historii” uważałem za nieco przesadzone, polujące na internautę. Siadając w fotelu spodziewałem się jednak najgorszego. Z takim nastawieniem udało mi się znieść cały seans, co nie oznacza, że nie wyszło tragicznie.
Bardzo łatwo sporządzić listę potknięć, których nie udało się wyeliminować reżyserowi Joshowi Trankowi. O wiele trudniej bronić „Fantastycznej Czwórki”. Jako, że wciąż chwieję się na nogach po niedzielnym seansie, pójdę na łatwiznę i dam upust negatywnym emocjom. Ten film to prawdziwa, sromotna, spektakularna i kolosalna porażka. Z przynajmniej siedmiu powodów:
1. Mroczny klimat pasuje jak pięść do nosa.
W świecie kinowych super-bohaterów doszło do wyraźnego podziału. Filmy na podstawie ilustrowanych opowieści Marvela są kolorowe, pełne humoru i intensywnej akcji. Produkcje na licencji DC (Batman, Superman) uchodzą za bardziej poważne, mroczne i brutalne. Należąca do obozu Marvela „Fantastyczna Czwórka” idzie zupełnie pod prąd temu trendowi. Film miał uchodzić za poważniejszy i mroczniejszy, co w ogóle mu nie wychodzi.
Nie chodzi o to, że Marvel nie posiada w zanadrzu mroczniejszych herosów. To nieprawda. Wystarczy wskazać Moon Knighta, Daredevila czy Punishera. Problem polega na tym, że sama Fantastyczna Czwórka nigdy nie była mroczna. To super-bohaterowie od zawsze promujący współpracę, drużynowe rozwiązywanie problemów, walkę z wykluczeniem oraz odmiennością. Przynajmniej w komiksowym uniwersum 616. Nieco przesadzę, ale to tak, jak gdyby robić thriller ze „Smerfów”, albo zamienić „Różową Panterę” z 1963 roku w kryminał noir. Można, ale po co.
2. Za takiego geniusza to ja podziękuję.
Centralną postacią filmu „Fantastyczna Czwórka” jest Reed Richards – genialny naukowiec odzierający fizykę z kolejnych tajemnic. Przyszłego „pana fantastycznego” poznajemy jako młokosa, który jeszcze za czasów szkoły podstawowej skonstruował urządzenie teleportujące. Z niezrozumiałego powodu ani rodzice, ani nauczyciele Reeda, nic z tym nie robią.
Przeskakujemy z akcją o całe 7 lat. Okazuje się, że Richards wciąż niczego nie osiągnął. Chodzi do zwykłej szkoły, stale pracuje nad urządzeniem teleportującym i pomimo działającego prototypu nikt nie wierzy w jego osiągnięcia, nazywane "sztuczkami". Jak gdyby przez te 7 lat nie działo się zupełnie nic. Jak gdyby reżyser uparł się na młodego Reeda tak bardzo, że poświęcił sensowność samego scenariusza.
Nie chodzi o to, że skoki czasowe w „Fantastycznej Czwórce” są z zasady złe. Problemem jest nicość bohaterów pomiędzy kolejnymi przesunięciami czasowymi. Oni są martwi. Nic się u nich nie zmienia. Nie ewoluują. Wszystko stoi w miejscu, pomimo takich wydarzeń jak zdobycie niesamowitych umiejętności czy skonstruowanie urządzenia do teleportacji. Buduje to poczucie, że świat, w którym osadzona jest „Fantastyczna Czwórka” jest sztucznie zamrożony, natomiast Reed Rechards stanowi jego uosobienie.
3. Fantastyczna Czwórka? Jaka Fantastyczna Czwórka?
Produkcja Josha Tranka powinna nazywać się „Reed Richards i przyjaciele”, ewentualnie „ten gość z filmu z Whiplash i cała reszta”. Trójka pozostałych aktorów posiada tak skromny czas ekranowy, że nie wiemy o nich praktycznie niczego. Znikająca Sue zna się na komputerach, czarnoskóry Człowiek-Pochodnia lubi szybkie samochody, a skamieniały Ben… cóż, po prostu jest. To by było na tyle.
Żadna inna postać nie dostała swojego wątku. Nie ma własnej historii, własnych przeżyć ani doświadczeń. Znamy tylko tło Reeda i stojącego w jego cieniu Bena. Nie liczcie na wyraziste sylwetki pozostałych członków Fantastycznej Czwórki. Ci stanowią jedynie tło, które usprawiedliwia wykorzystanie konkretnych efektów specjalnych, w postaci znikającej kobiety czy człowieka pochodni.
4. Zabrakło w tym związku chemii.
Płytcy bohaterowie to jedna para kaloszy. Druga to jałowe relacje, jakie pomiędzy tymi bohaterami zachodzą. Na początku całkowity brak chemii między Reedem i Sue (w komiksach stają się małżeństwem) uznałem za ciekawy pomysł. Czuć, że reżyser nie spieszył się z wątkiem miłosnym, twardo stąpając po ziemi. Niestety, szybko odkryłem, że brak chemii to nie tyle świadomy zabieg, co po prostu cecha rozpoznawcza wszystkich wątków w „Fantastycznej Czwórce”.
Cechą rozpoznawczą komiksowych herosów jest ich wspólnota, stanowienie grupy, a później rodziny. W filmowej „Fantastycznej Czwórce” w ogóle tego nie ma. Herosi sprawiają wrażenie, jak gdyby zostali przypisani do pracy grupowej podczas lekcji. Nie ma między nimi więzi, nie ma pogłębionych relacji, a jedynie zadanie do wykonania. Ba, Reed Rechards buduje w widzu przekonanie, jak gdyby interesowało go wszystko, tylko nie jego towarzysze.
5. Doom to porażka na każdej linii.
Komiksowa postać w stalowej masce przeszła olbrzymią metamorfozę. Z przeciwnika Fantastycznej Czwórki Doom awansował na władcę całego kraju i potężną jednostkę, czerpiącą siłę jednocześnie z nauki oraz magii. Ilustrowany Doom to jedna z najpotężniejszych istot w komiksowym uniwersum Marvela, jaka przebywa na Ziemi. Wydarzenia z mającego właśnie miejsce eventu „Secret Wars” jedynie powiększają jego rolę i znaczenie.
Nic z tego nie zostało uchwycone w filmie. Viktor von Doom Josha Tranka to istota pełna pustej nienawiści. Karykatura oryginału, przypominająca połączenie plastikowej zabawki z ofiarą pożaru. Widz nie ma bladego pojęcia, jaka jest jego motywacja. Do czego chce doprowadzić. Dlaczego jest zły. Ot, ma być zagłada Ziemi i tyle. Podczas seansu Doom pojawia się na zaledwie kilka minut i tak samo szybko znika. Jestem przekonany, że fani będą wściekli. Mają ku temu pełne prawo. Pisałem wcześniej, że trójka z Fantastycznej Czwórki została maksymalnie spłycona, lecz na tle Dooma to kreacje godne Oscara.
6. Paskudne tempo.
„Fantastyczna Czwórka” z 2015 roku powinna być wyświetlana studentom szkół filmowych. To koronny przykład tego, jak fatalnie można poskładać nakręconą historię. Josh Trank miał pomysł na wiele ciekawych i oryginalnych scen. Jedynie część z nich się udała. Inne są dziwnymi, niepasującymi do całości zapchajdziurami. Film sprawia wrażenie niemiłosiernie pociętego i zszytego gorzej niż potwór Frankensteina.
Trank najzwyczajniej w świecie nie potrafił zmieścić się w przedziale czasowym. Dostaliśmy mozolny początek i rozwleczony środek ze zbyt dużą liczbą wątków. Dodajmy do tego skoki w czasie i wyjdzie nam, że filmowi zabrakło miejsca na porządny rozpęd. Kiedy „ten zły” pojawia się w kadrze, pozostaje około 15 minut do końca seansu! Nie trzeba znać się na kinie, aby poczuć, że coś poszło nie tak.
Zdaję sobie sprawę, że tak zwane „origin story” potrzebuje znacznie więcej miejsca niż sequele, ale w żaden sposób nie usprawiedliwia to reżysera i producentów. Gdyby „Fantastyczną Czwórkę” zamienić na zestaw puzzli, tylko połowa elementów by do siebie pasowała, jedna czwarta nie miałaby zastosowania, a reszty zwyczajnie by zabrakło.
7. Dokrętki, które widać gołym okiem.
Tak zwane „dokrętki” to nic nadzwyczajnego w Hollywood. Podczas składania filmu w całość okazuje się czasem, że zabrakło niektórych scen gwarantujących płynność i jasność narracji. Kiedy indziej reżyser dochodzi do wniosku, że warto coś zrealizować w zupełnie inny sposób. Problem pojawia się wtedy, kiedy dokrętki stanowią esencję filmu.
„Fantastyczna Czwórka” razi dokręconymi ujęciami. Bohaterowie mają w nich zupełnie inne fryzury. Spora część ze scen pokazanych w zwiastunach nigdy nie znalazła się w filmie. Za to inne sprawiają wrażenie robionych pospiesznie, co zdradzają naprawdę liche efekty specjalne. Szokujące jest, że na zwiastunie widzimy Dooma w charakterystycznej, stalowej masce. Coś takiego nigdy nie ma miejsca w samym filmie!
Chyba jeszcze nigdy nie miałem do czynienia z takim partactwem. Naprawdę. Film za kilkadziesiąt milionów dolarów wygląda jak gdyby był tworzony przez całkowitego amatora. Nic tutaj nie ma większego sensu, nic nie trzyma się logicznej całości. Brakuje całych scen walk widocznych na zwiastunach, wizerunek postaci ulega zmianie bez żadnego wytłumaczenia, wszystko chwieje się i trzeszczy w posadach. Całkowita kompromitacja Foksa i Tranka.