„Ferajna z Baker Street” to najdziwniejszy serial z Sherlockiem Holmesem od lat. Netflix łączy kryminał z fantasy i horrorem
Platforma Netflix powróciła do świata stworzonego przez Arthura Conan Doyle'a w nowym serialu „Ferajna z Baker Street”. Produkcja skierowana do nastoletnich widzów nie boi się eksperymentować ze znanymi postaciami i kryminalną naturą opowieści o Sherlocku Holmesie. Czy robi to z powodzeniem? Sprawdziliśmy to dla was.
OCENA
Na jesieni zeszłego roku do biblioteki Netfliksa trafił pełnometrażowy film „Enola Holmes”. Nie była to produkcja platformy, ale jej szefowie zdecydowali się wykupić prawa do jej ogólnoświatowej dystrybucji. Adaptacja powieści Nancy Springer była skierowana przede wszystkich do nastoletnich widzów i jako opowieść tego typu sprawdziła się całkiem nieźle. Widać było jednak, że Netflix ma jeszcze zamiar spróbować swoich własnych sił w opowiedzeniu młodzieżowej opowieści o Sherlocku Holmesie i innych bohaterach Arthura Conan Doyle'a.
Efektem tych starań jest serial „Ferajna z Baker Street” (org. tytuł to „The Irregulars”), w którym grupa nastoletnich bohaterów otrzymuje kolejne zlecenia od doktora Watsona. Londyn został bowiem opanowany przez nadnaturalne siły i tylko specjalna moc jednej ze zrekrutowanych dziewcząt może pozwolić na zatrzymanie nadciągającej katastrofy. A w międzyczasie Bea, Jessie, Billy, Spike i Leopold będą musieli też znaleźć odpowiedź na jedno kluczowe pytanie: „Gdzie jest Sherlock Holmes i co się z nim stało?”.
„Ferajna z Baker Street” to opowieść dla młodzieży, która miesza ze sobą elementy kryminału, horroru i fantasy.
Widzowie od samego początku śledzą losy grupy mieszkających na ulicy nastolatków. Bea i Jessie to przyrodnie siostry, które wychowywały się w domu pracy i poznały tam Billy'ego. Z czasem do paczki dołączył też Spike i obecnie cała czwórka wspiera się nawzajem. Desperacko brakuje im jednak pieniędzy, dlatego zlecone przez Johna Watsona wyjaśnienie zaginięć niemowląt wydaje się bohaterom aż tak atrakcyjne. Szybko wychodzi na jaw, że śledztwo jest związane z tajemniczą wyrwą, dzięki której zwykli ludzie zyskują niesamowite zdolności. Przy okazji wychodzą też z nich ich najgorsze instynkty i najmroczniejsze pragnienia.
Gdy do grona przyjaciół dołącza książę Leopold (brytyjski następca tronu z powodu słabego zdrowia wychowujący się przez lata w odosobnieniu), poszukiwania nabierają rumieńców i bohaterom udaje się ocalić dzieci. To jednak dopiero początek ich przygody. Przez kilka pierwszych odcinków „Ferajna z Baker Street” stanowi bowiem antologię pojedynczych spraw kryminalnych, które przed nastolatkami stawia Watson, Mycroft Holmes czy inspektor Lestrade. Od początku da się zauważyć, że cały serial zmierza w stronę większej opowieści i wybuchowego, emocjonalnego finału.
Netflix nie boi się eksperymentować z zastanym kanonem, co jest pozytywem. Szkoda, że znów buduje nowe postaci na gruzach takich bohaterów jak Sherlock Holmes i doktor Watson.
W „Enoli Holmes” workiem treningowym scenarzystów był Mycroft Holmes, a w nowym serialu Netfliksa podobny los spotkał parę detektywów z Baker Street. Ma to oczywiście swoje fabularne uzasadnienie, w przypadku Holmesa nawet całkiem niezłe, ale i tak nie rozwiązuje to wszystkich problemów. Obecny od kilku lat w Hollywood trend podbijania młodych bohaterów poprzez porażki poprzedniego pokolenia jest po prostu pójściem na skróty. Łatwo pokazać swoje oryginalne postaci jako pozytywnych bohaterów historii, gdy wszyscy dookoła na każdym kroku zawodzą.
A co najgorsze takie postaci jak Bea, Jessie czy Leopold wcale nie potrzebują tego typu handicapu. To naprawdę różnorodna i ciekawa grupa nastolatków, którzy nie zachowują się jak dzieci, ale też wciąż nie są dorośli. Twórcom „Ferajny z Baker Street” udało się odrysować ten moment dorastania niezwykle wiarygodnie, dzięki czemu wiele elementów 1. sezonu jest bardzo uniwersalnych. I nie ma znaczenia, że serial de facto toczy się w wiktoriańskiej Anglii.
Największą siłą „Ferajny z Baker Street” są nowi bohaterowie. A co największą słabością? Jak na horror ten serial jest zupełnie niestraszny.
Po raz kolejny widać jak na dłoni, że stworzenie faktycznie przerażających sekwencji jest niezwykle trudne. Showrunner Tom Bidwell i reżyserzy poszczególnych odcinków sobie z nim po prostu nie poradzili. Przedstawione w kolejnych epizodach sprawy są dosyć ciekawe, interakcje między bohaterami pełne emocji („Ferajna z Baker Street” to naprawdę nieźle zagrany serial), ale sama warstwa fantastyczna prosi się o wiele poprawek. Sytuacji nie poprawia też to, że od strony efektów specjalnych ta seria wygląda naprawdę tanio.
Nie zmienia to natomiast faktu, że przy „The Irregulars” można się naprawdę nieźle bawić. Najbardziej konserwatywni fani Holmesa i Watsona pewnie będą oburzać się na takie przedstawienie tych bohaterów, a widzowie nastawieni na w pełni poważną historię mogą odebrać fabułę produkcji jako nieco naiwną. Trzeba też otwarcie powiedzieć sobie, że niektóre wybory muzyczne (polegające na wrzucaniu bez ładu i składu pojedynczych współczesnych piosenek) są naprawdę fatalne. Ale to wciąż naprawdę udany serial, któremu udało się wypełnić to, co sobie ewidentnie założył.